Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Miklós Rózsa

Julius Caesar (Juliusz Cezar)

(1995)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Węgier Miklós Rózsa swój wysoki status w Hollywoodzie zapewnił sobie już w latach 40-tych, za sprawą zdobytych kolejno w 1945 i 1948 roku Oscarów (Spellbound Hitchcocka oraz A Double Life). Szturm kompozytora na Akademię rozpoczął się na samym początku dekady, przynosząc imponujące rezultaty – aż 11 nominacji. Kolejne dziesięciolecie nie było pod tym względem już tak owocne, wykreowało za to Rózsę na specjalistę od epickich widowisk historycznych. Ów najbardziej reprezentatywny dla twórczości węgierskiego kompozytora okres zakończony został w wielkim stylu Oscarem za Ben-Hura oraz dwiema wybitnymi ścieżkami dźwiękowymi: King of Kings oraz El Cid. Zanim jednak Rózsa odebrał w 1960 roku statuetkę za określaną przez niektórych największym arcydziełem muzyki filmowej partyturę do filmu Williama Wylera, miał okazję wielokrotnie spróbować swych sił w monumentalnym kinie Złotej Ery. Juliusz Cezar z całej plejady filmów tego gatunku wyróżniał się tematyką, oparty bowiem został na tragedii Szekspira, w autorski więc sposób przedstawiał historię wielkiego wodza rzymskiego, jego śmierci i następującej po niej walki o władzę. Reżyser Joseph Mankiewicz jako współpracownika zażądał pierwotnie Bernarda Herrmanna, ostatecznie jednak, pod naciskiem producentów, zgodzić musiał się na udział Miklósa Rózsy w projekcie. Nie można powiedzieć, by obaj panowie z realizowanego przedsięwzięcia czerpali pełnię satysfakcji, Mankiewicz nie stronił od sporów z narzuconym mu kompozytorem i ostateczny kształt ścieżki dźwiękowej w filmie nie pokrywał się z początkowymi zamierzeniami Węgra… Mimo to, udało się.

Poważną wymowę ekranizowanej sztuki muzyka Rózsy oddaje już od pierwszych taktów. Słuchacz nie ma tym razem do czynienia z przygodowym brzmieniem przełomu lat 50-tych i 60-tych (Ben-Hur), Juliusz Cezar jest partyturą mroczną, ciężką i niezwykle dramatyczną. Kompozytor co prawda trwa wiernie przy swoich założeniach tematycznych – pojawiają się zatem dwa tematy główne: dla Brutusa i dla Cezara – ale tym razem niesione przez nie emocje ograniczają się niemal wyłącznie do smutku i tragizmu, w iście kolosalnej dawce. Jest to z pewnością jedna z najbardziej ponurych epickich partytur Węgra, w której okazjonalne, przebłyskujące nieśmiałą nutką optymizmu sekwencje są zbyt słabe, by przeciwstawić się przytłaczającemu mrokowi muzycznej opowieści. Środkowa część albumu została wyraźnie przez złowrogą, klimatyczną muzykę zdominowana, choć przyznać należy, iż ów natłok kreującego atmosferę śmierci underscore utrudnia nieco odbiór płyty. Podczas gdy El Cid oparty był o kilka genialnych, eksponowanych tematów głównych, Juliusz Cezar prezentuje odmienną konstrukcję. Wszechobecne tematy Brutusa i Cezara nie wyróżniają się tak znacząco, ściślej wkomponowane są w szkielet partytury, prowadzą ją, ale głównie na zasadzie integrowania całości. Dzięki nim zachowana zostaje spójność dramatyczna, to one podkreślają konfrontację dwóch czołowych bohaterów (choć dziwi brak w ich zestawieniu zagranego przez Marlona Brando Marka Antoniusza). Trudno je nazwać klasykami Rózsy, przy jego największych dziełach w sferze melodyki wypadają bowiem dość blado, ale ogrom ich przekazu emocjonalnego robi jak zwykle spore wrażenie.

Na bardzo dobrą uwerturę składa się inicjacyjna wersja nacechowanego bólem tematu Brutusa, która następnie zgrabnie przechodzi w fanfarowy temat Cezara z Praeludium i Caesar’s Procession. Pierwsze dziesięć minut płyty mocno eksploatuje znaki firmowe Rózsy, czyli dostojne marsze, z przyjemnym dla ucha szerszym niż zwykle wykorzystaniem werbla. Znakomicie brzmi krótki, ale potężny Feast of Lupercal; w Caesar and His Train pojawia się skopiowana kilka lat później w Cydzie (ale datująca się jeszcze na rok 1940 i Złodzieja z Bagdadu) fanfara z charakterystyczną, pięcionutową progresją; kolejne utwory nabierają śmiertelnej powagi, gdy zawiązany zostaje spisek na życie dyktatora, aż w końcu Cezar ponosi śmierć (Ides of March). Chwilową odmianę od mrocznej atmosfery wprowadza dopiero Black Sentence, gdzie Rózsa przez krótki moment wykorzystuje bardzo dobrą, mistyczną partię chóralną. Zdecydowanie najciekawiej jednak prezentuje się, zwłaszcza z punktu widzenia dzisiejszego słuchacza, subtelna pieśń Gentle Knave, zapowiadająca – co za zaskoczenie! – kierunek, jaki niemal pół wieku później obiorą Hans Zimmer i Lisa Gerrard, pisząc na potrzeby Gladiatora tzw. 'world music’. Utwór oparty na harfie i subtelnych smyczkach, z delikatnym wokalem chłopięcym, wyróżniający się na tle symfonicznej potęgi Rzymu, brzmi nader współcześnie…

Doskonałym interpretatorem kompozycji Rózsy okazał się Bruce Broughton, który z wyczuciem intencji autora poprowadził nową sesję nagraniową w 1995 roku. Pod jego batutą zagrali muzycy Sinfonia of London, krótką partię chóralną profesjonalnie wykonał Sinfonia Chorus. Broughtonowi udało się zachować zarówno specyficzny, złowrogi klimat, jak i ładunek emocjonalny dzieła Rózsy, styl Złotej Ery Hollywoodu wyczuć można bez najmniejszych problemów, choć trudno się oprzeć wrażeniu – pozytywnemu – iż dyrygent zdołał dostosować go również do dzisiejszych standardów. Jakośc nagrania jest wspaniała, a cudowne efekty echa w Brutus’ Camp (kilka instrumentów dętych wykonujących swoje partie z różnych miejsc studia – które to rozmieszczenie i na płycie można wychwycić) utwierdzają mnie w przekonaniu, że re-recordingi tego typu są jak najbardziej potrzebne. Nie tylko dla odświeżenia dźwięku, ale także jako alternatywa dla wykonania oryginalnego. Juliusz Cezar nie jest być może najatrakcyjniejszą czy najlepszą kompozycją Rózsy, z pewnością jednak w wersji Broughtona brzmi bardzo przystępnie i obiektywnie przez słuchacza oceniona odkryje wszystkie swoje zalety. Nie ma to jak dzieło profesjonalisty w profesjonalnych rękach.

Najnowsze recenzje

Komentarze