Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Maurice Jarre

Mad Max Beyond Thunderdome (Mad Max pod Kopułą Gromu)

(1985)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Zaskakujące powodzenie filmu Mad Max spowodowało, iż australijscy twórcy dwa lata później zdecydowali się nakręcić zbliżony stylowo do pierwszej części sequel. Ten zyskał jeszcze większą popularność i Maxem Rockatanskym zainteresowali się Amerykanie, który wyłożyli fundusze na część trzecią, powstałą w roku 1985. Hollywood odcisnęło swe piętno na ostatniej odsłonie (jak na razie) przygód wojownika szos, która zdecydowanie różniła się od poprzednich zarówno rozmachem, jak i stylem. Mad Max pod Kopułą Gromu nie był już mroczny, niepokojący ani brutalny. W zamian dostaliśmy niemal typowo hollywoodzki, momentami wręcz bajkowy (te dzieci…) film. Zmienić musiała się także warstwa muzyczna. Amerykanie postanowili zrezygnować z usług Briana Maya, który stworzył warstwę muzyczną do dwóch pierwszych części i zatrudnić bardziej znanego kompozytora. Wybór padł na Maurice’a Jarre’a, który dopiero co odebrał swojego trzeciego Oscara za Drogę do Indii. Dodatkowo do filmu zaangażowano Tinę Turner, która w obrazie zagrała oraz zaśpiewała do niego dwie piosenki. Zarówno one jak i score Jarre’a znalazły się na soundtracku wydanym przez Capitol Records.

Płyta rozpoczyna się jedną z najbardziej znanych piosenek filmowych lat 80-tych i w ogóle wielkim hitem muzyki pop tamtej dekady, „We Don’t Need Another Hero (Thunderdome)”, która w obrazie pojawia się w napisach końcowych. Następnie mamy dużo mniej znaną, ale także niezłą i utrzymaną w podobnym stylu piosenkę ciemnoskórej wokalistki, „One Of The Living”. Dla odmiany (o ile mnie pamięć nie myli) z napisów początkowych. Trzecim i ostatnim utworem firmowanym nazwiskiem Tiny Turner jest instrumentalna wersja pierwszego utworu. W przeciwieństwie do soundtracka z Ghost, gdzie Maurice Jarre wspaniale zaaranżował piosenkę zespołu Righteous Brothers na orkiestrę, tutaj mamy po prostu piosenkę bez wokalu. Mimo wszystko brzmi zupełnie nieźle.

Po około 20 minutach w towarzystwie Tiny Turner możemy wreszcie przejść do tego co w soundtrackach najważniejsze, czyli partytury instrumentalnej. Nie mamy jej tu wiele, bo ledwie 25 minut rozłożone na 3 utwory, ale po kolei. Pierwszym fragmentem Jarre’a jest „Bartertown”. Rozpoczyna się on dość nieciekawym, nieco mrocznym underscorem, który później zostaje urozmaicony głuchymi, metalicznymi dźwiękami, nieco w stylu takich, jakie kilka lat później Brad Fiedel „zaserwuje” w Terminatorze 2 (ale tutaj nie ma elektroniki). Jednak prawdziwa zabawa zaczyna się około 3 minuty utworu, kiedy wszystko przechodzi w zupełnie nową melodię – fantastyczny motyw na saksofon, o nieco dowcipnym, czy nawet rubasznym zabarwieniu. Następnie zmienia się instrumentarium i melodia grana trochę inaczej staje się mrocznym tematem Master-Blastera (kto oglądał film, wie o kogo chodzi:). Mija kilkanaście sekund i znowu mamy zmianę – melodia przechodzi w bardzo ładny, nowy temat: łagodny, grany przez smyczki, który zostanie bardziej rozwinięty w „The Children”. Później wszystko cichnie i przechodzi z powrotem w mroczne tło, przywodzące na myśl pustynię, a co za tym idzie… Lawrence’a z Arabii. Saksofonowy motyw pustynnej osady Bartertown powróci jeszcze raz w tym utworze, a wraz z nim pozostałe tematy, grane w identycznej kolejności jak za pierwszym razem. Utwór kończy nowy temat o dość spokojnej wymowie, w którym pojawiają się flety wraz z innymi instrumentami.

Następny utwór – „The Children” powraca do tematu zarysowanego na smyczki w „Bartertown”. Tutaj jest on w innej aranżacji, która nadaje mu bardziej radosnego, wręcz psotliwego charakteru, co doskonale oddaje tytuł tej kompozycji.

„Coming Home” to zdecydowanie najdłuższy fragment muzyczny na płycie. Rozpoczyna się i kończy podobnie jak „Bartertown”, gdyż na sam początek mamy nieciekawe muzyczne tło, a na koniec spokojną, smutną melodię. Kilkanaście minut pomiędzy nimi wypełniają szybko zmieniające się melodie, tematy z dwóch poprzednich utworów w różnych aranżacjach, nowe tematy i mikro-tematy. Raz spokojne, raz dynamiczne, a wszystko przeplecione niemelodyjnymi, średnio „słuchalnymi” fragmentami . Utwór jest bardzo zróżnicowany stylowo, w różnych jego fragmentach usłyszymy sekcję smyczkową, dętą (raz osobno, a raz razem), perkusję, chóry a nawet organy. Takie roszady instrumentarium, tematów i tempa wynikają oczywiście z tego, co dzieje się w filmie i tam sprawdza się to świetnie, jednakże na płycie może to nieco drażnić słuchacza i wywoływać poczucie chaosu.

Te trzy utwory Jarre’a to z całą pewnością nie jest kompletna partytura kompozytora z trzeciej części Mad Maxa. Brakuje chociażby zawierającego charakterystyczne fanfary utworu „Fanfare/I Ain’t Captain Walker” umieszczonego na 2-płytowej kompilacji praskich filharmoników pt. Doctor Zhivago: The Essential Maurice Jarre. Niekompletność to nie jedyna wada tego albumu. Drugą jest moim zdaniem podział partytury Jarre’a na zaledwie 3 utwory, co utrudnia słuchaczowi odnalezienie ulubionych motywów i zmusza go do przebrnięcia przez nieciekawe, gorzej funkcjonujące poza obrazem fragmenty. Jednak mimo to pozycji i tak słucha się świetnie, nieporównywalnie lepiej niż ciężkie, mroczne partytury Briana Maya do części pierwszej czy drugiej. Mad Max Beyond Thunderdome bije prequele na głowę pod względem „słuchalności” oraz tematyki i mogę ten soundtrack z czystym sumieniem polecić wszystkim.

Inne recenzje z serii:

  • Mad Max
  • Mad Max 2- Wojownik szos
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze