Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Debbie Wiseman

Middletown

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Kobiety wśród kompozytorów, nie tylko muzyki filmowej, stanowiąca zdecydowaną mniejszość i raczej są przysłowiowymi wyjątkami potwierdzającymi regułę, iż jest to zdominowana przez mężczyzn profesja. Nie dość, że pań komponujących partytury do filmów jest mało, to jeszcze tylko nieliczne z nich są znane i doceniane. Najbardziej pewnie Rachel Portman, której nazwisko w Hollywood już dawno przestało być anonimowe. Wszyscy pamiętają też pewnie zmarłą niedawno Shirley Walker, choć ona zapisała się w historii soundtracków głównie jako orkiestratorka i dyrygentka prac Hansa Zimmera. Dla mnie jednak najciekawszą kobiecą postacią w filmowo-muzycznym światku jest Brytyjka Debbie Wiseman. Zauroczony jej ścieżką dźwiękową do Nawiedzonego zacząłem szukać kolejnych jej prac i odkrywać bogactwo niezwykle pięknych melodii i urokliwych brzmień, jakie potrafiła w nich wyczarować. I nawet nie wiedzieć czemu tak bardzo wychwalany, choć mnie osobiście rozczarowujący Arsène Lupin, nie zniechęcił mnie do dzieł kompozytorki i licząc na kolejną porcję dobrej muzyki sięgnąłem po jej najnowszą partyturę – Middletown. I nie zawiodłem się!

Film Middletown opowiada historię irlandzkiego księdza, który powraca z afrykańskiej misji do rodzinnego małego miasteczka. Przekonany, iż sam Bóg wyznaczył mu za cel nawracanie mieszkańców na słuszną drogę, rozpoczyna swe ewangelizacyjne zadanie. Po takim opisie, co niektórzy mogliby spodziewać się religijnej muzyki pełnej wzniosłych kościelnych chórów i organów. Jednak nic z tego. Debbie Wiseman wybrała zupełnie inną drogę, do zilustrowania filmu. Muzyka Brytyjki to dramatyczny score oparty głównie na smyczkowych pasażach wspomaganych fortepianem i wybijającym się w niektórych momentach skrzypcowym solo młodego Jacka Liebecka, który jako dziecko zagrał w telewizyjnej produkcji BBC… samego Mozarta. Solowe partie skrzypka nie zmuszają go może do najwyższej wirtuozerii, ale z pewnością dodają muzyce jeszcze więcej emocji.

Całość zaczyna się prezentacją głównego tematu partytury. Po króciutkim fortepianowym wstępie wkracza Jack Liebeck ze swoimi skrzypkami wprowadzając nas w smutny, melancholijny, może nawet nieco przygnębiający nastrój. Nastrój, z którego tak na dobrą sprawę nie uwolnimy się aż do końca partytury, albowiem wszystkie utwory niosą ze sobą taki smutny dramatyzm. „The Hour is Coming” to drugi pod względem ważności temat Middletown. Przynosi właściwie dokładnie te same emocje, tyle że w zdecydowanie intensywniejszej, bardziej dynamicznej formie. Obok skrzypiec Liebecka istotną rolę odgrywa tu mroczna sekcja dęta. Kolejne utwory obok powrotu od czasu do czasu do dwóch podstawowych tematów, prezentują sporą dawkę muzyki, którą można by określić mianem 'dramatycznego underscore’. Grające w niskich rejestrach smyczki, tudzież niepokojące uderzenia w fortepianowe klawisze (świetny, niemal minimalistyczny początek „An Infant Born in a Public House”) rzadko przechodzą w jakieś nowe melodie i motywy, jednakże przekazują spory ładunek emocjonalny. Są pewne momenty przestoju z mniej interesującą ponurą muzyką tła, jak w „I Bring You This Child”, jednak nawet te nudniejsze fragmenty ratują krótkie wejścia Liebecka.

Middletown to moim skromnym zdaniem najbardziej dojrzała praca Debbie Wiseman. Nie znam niestety filmu, więc nie mogę się wypowiedzieć na temat spełniania tam swojej roli przez partyturę. Na płycie w każdym bądź razie prezentuje się ona bardzo dobrze. Zarówno pod względem technicznym kompozycji i wykonania, jak i przede wszystkim niesionych emocji, świetnie dawkowanych. Debbie Wiseman ani razu nie przeszarżowuje w malowaniu uczuć muzyczną paletą. Smutek, przygnębienie, czy nawet rozpacz ukazywane są w sposób wyraźny, ale nie nachalny. Styl całej kompozycji różni się od najbardziej znanych i lubianych prac Brytyjki, jak Haunted czy Wilde. Gdzieś ginie ten brytyjski pierwiastek, który tak radował zwłaszcza recenzentów z Wysp, ta angielska salonowość. Middletown brzmi bardziej nowocześnie i bardziej „światowo” (co nie znaczy, że gorzej czy lepiej) – to mógłby być score równie dobrze do filmu z Hollywood (chociaż tam chyba coraz trudniej o tak dobrą muzykę). Można doszukiwać się pewnych podobieństw do soundtracku z Wojowników, jednak tam było dużo skromniej i bardziej etnicznie.Tu Debbie Wiseman miała już nieco większe możliwości i wykorzystała je w pełni. Nie jest to score z cyklu „lekko, łatwo i przyjemnie”. Aby go docenić, trzeba pewnie nieco skupienia, wyciszenia, odpowiedniego nastroju i chyba jednak kilku przesłuchań. A na pewno warto. Jedna z ciekawszych partytur roku 2006.

Najnowsze recenzje

Komentarze