Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joseph LoDuca

Brotherhood of the Wolf (Braterstwo wilków)

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Francuscy twórcy kina już ładnych parę(naście) lat temu za punkt honoru postawili sobie chyba dorównanie Hollywoodowi w dziedzinie superprodukcji. Postanowili wreszcie nie odstawać od filmów made in USA rozmachem, jakością efektów specjalnych i scen kaskaderskich. I faktycznie – w dużej mierze im się to udało. Niestety francuskie blockbustery dorównały amerykańskim, a w niektórych przypadkach nawet je przewyższyły, pod jeszcze jednym względem. Mierności scenariuszy. Bolesna to prawda, zważywszy, że kino europejskie od dawna uchodziło za te „mądrzejsze”. Przez fabularne luki i idiotyzmy przepadły takie materiały na hity jak Purpurowe rzeki czy Belfegor: upiór Luwru. Kilka filmów jednak, choć scenariuszowo też nie najwyższych lotów, jakoś się jednak zdołało obronić. Do nich należy moim zdaniem Braterstwo wilków (w oryginale Le Pacte des loups, jednak zarówno w wersji polskiej jak i angielskiej z Paktu zrobiono Braterstwo) – film luźno oparty na francuskiej legendzie o bestii z Gévaudan. Choć takie chwyty scenarzysty, jak Indianin walczący w XVIII-wiecznej Francji niczym matrixowski Neo, mogą wywołać na twarzy widzów szyderczy uśmiech, to jednak całość stanowi kawał świetnej rozrywki, podczas oglądania, której można przymknąć oko na fabularne bzdury.

Brotherhood of the Wolf stanowi raczej rzadki przypadek, kiedy do stworzenia muzycznej oprawy do europejskiej produkcji angażuje się twórcę zza oceanu. W tym przypadku wybór padł na Josepha LoDucę, który przez znaczną część swej kariery związany był z reżyserem i producentem Samem Raimi, dla którego zilustrował horrorową trylogię Evil Dead, oraz seriale o Herkulesie i wojowniczej księżniczce Xenie. Braterstwo wilków będące filmem zawieszonym pomiędzy horrorem, przygodówką a filmem historycznym, idealnie współgrało z wcześniejszymi pracami kompozytora. Każdy bowiem z wspomnianych wcześniejszych projektów wpasowywał się w któryś z tych gatunków.

Jednakże LoDuca nie poszedł na łatwiznę i nie dokonał klonowania fragmentów poprzednich dzieł. Brzmieniowo trudno wskazać większe podobieństwa do serii Evil Dead (może tylko fragmenty wykorzystujące elektronikę w piątym utworze) i to nawet, w horrorowym underscore czy suspense. Nie powinno to jednak szczególnie dziwić, zważywszy, że już każda z części Martwego Zła tak znacząco różniła się muzycznie od pozostałych. Cóż więc usłyszymy na ścieżce z Braterstwa wilków? Przede wszystkim dwie rzeczy: perkusjonalia i szeroko rozumianą etnikę. Te pierwsze tworzą oczywiście action score, te drugie zaś najogólniej mówiąc: budują nastrój. Akcja filmu toczy się w roku 1765 na francuskiej prowincji, a tymczasem my usłyszeć możemy m.in. hiszpańskie gitary, arabskie wokalizy i indiańskie piszczałki! Kompletny misz-masz czerpiący z twórczości ludowej całego świata. A do tego jeszcze folkowo brzmiące skrzypki i od czasu do czasu cymbały, grzechotki, fletnie pana, fortepian i jeszcze trochę elektroniki… Uff…

Niewątpliwie udało się kompozytorowi zbudować specyficzny „tajemniczo-ludowy” klimat, jednakże w wielu momentach płyty ucierpieć na tym może słuchacz. Po prostu bywa nudnawo, a jako że spora część utworów nie niesie ze sobą żadnej melodii, dla wielu mogą być one zwyczajnie niesłuchalne. Na szczęście jest jeszcze temat przewodni, tak naprawdę jedyny na płycie. Po raz pierwszy pojawi się już w „Lady of Winter, ale dopiero trzy ostatnie tracki pozwalają nacieszyć się nim w pełnej krasie. Zwłaszcza aranżacja na pełną orkiestrę w „Epilogue” robi wrażenie i nadaje melodii epickiego ducha oraz romantycznej nostalgii. Na tym temacie LoDuca oparł napisaną przez siebie (także słowa) bardzo ładną piosenkę „Once”, zbliżoną klimatem do wielu utworów zespołu Clannad.

Jest, więc Brotherhood of the Wolf soundtrackiem bardzo interesującym, patrząc na jego muzyczną strukturę, dość oryginalnym nawet. Jednakże 70 minut partytury, to może być dla wielu zdecydowanie za długo, zważywszy, jaką część tego zajmuje underscore. Niesprawiające uszom przyjemności w oderwaniu od filmu fragmenty mogą zniechęcać do sięgnięcia po Braterstwo wilków, myślę jednak, że mimo to warto. W tej zaskakującej plątaninie etniki, bębnów, chłopięcych chórków oraz klasycznej orkiestry chyba każdy słuchacz wyłowi jakieś fragmenty, które mu się spodobają. Choćby to miało być tylko samo fantastyczne zamknięcie krążka. Pierwsza współpraca Josepha LoDucy z europejskim kinem przyniosła zaskakująco ciekawe rezultaty. Wypada więc życzyć ich jak najwięcej.

Najnowsze recenzje

Komentarze