Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Bless the Child (Próba sił)

(2000)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

liturgia paschalna vs. czarna msza…

Muzyka filmowa rządzi się swoimi

prawami. Czasami nie zważa na wątpliwą jakość filmu i sama sięga wyżyn, mogąc jako autonomiczne dzieło zdecydowanie

egzystować swoim poza ekranowym życiem. Z takim przypadkiem do czynienia mamy przy okazji kompozycji Christophera

Younga do miernego horroru Próba sił, który podejmuje temat odwiecznej walki sił dobra i zła. Tekst ten skupi się na

szczęście tylko na muzyce, przedstawionej na albumie GNP Crescendo w sposób niespotykany, ponieważ producenci (Young i

jego współpracownik Flavio Motalla) zdecydowali się zebrać najważniejsze fragmenty z filmu i skleić z nich niemalże dzieło

operowe bądź mszę, która zależnie od przeważających „sił” muzyki światła i ciemności przypomina tak chwalebną liturgię jak i

złowrogiego odpowiednika po drugiej stronie – czarną mszę… Bless the Childskłada się z pięciu utworów, o wręcz

epickich rozmiarach (trzy z nich 12-14 minut), dodatkowo nadając dziełu rangi poprzez ich łacińskie nazwy, zaczerpnięte z

tradycji paschalnej – „Introitus” (Wejście; śpiew na wejście kapłana), „Kyrie Eleison” (Panie zmiłuj się nad nami),

„Dies Irae” (Dzień Gniewu), „Agnus Dei” (Baranek Boży) oraz „Lux Aeterna” (Światło

wiekuiste).

Wszystko to ma swój sens, wywodzący się z fabuły filmu, w którym grupa satanistów ukrywających się pod przykrywką

new-age’owej sekty próbuje przechylić szalę zwycięstwa w odwiecznej walce, porywając młodą dziewczynkę (która ma być

ponoć wcieleniem samego Chrystusa) i próbując przeciągnąć ją na swoją stronę. Odrywając się od trochę niedorzecznej

historii, Christopher Young potraktował ten punkt wyjścia bardzo poważnie, ponieważ słuchając jego muzyki można

interpretować ją jako muzyczne starcie światłości i ciemności. Sam tak komentuje ten projekt: „Sprawą, która uczyniła dla mnie

ten film specjalnym był fakt, że ma on do czynienia z dobrem i złem w najczystszej postaci. Bóg i Szatan. To dość przekonujące

zestawienie. Przyznaję, że byłem z początku pełen obaw, myśląc: „Co ja u diabła wymyślę pod te religijne momenty?(…) To

ogromny potencjał, ale równocześnie jest to dla kompozytora przerażająca wizja i wyzwanie (..)”.

Bless the Child przede wszystkim powala potęgą dźwięku. Każdy kto lubi wystawne, poważne brzmienia Howarda

Shore czy Elliota Goldenthala, dodatkowo ze szczyptą liturgicznego, nadprzyrodzonego elementu a la Jerry Goldsmith, będzie w

siódmym niebie. Muzyka w obrębie swoich rozbudowanych utworów (zaiste świetnie zmontowanych – nie ma absolutnie

żadnych „sztucznych” przejść) zachwyca potęgą londyńskiej Metropolitan Orchestra oraz aranżacją chórów, wokali i

instrumentalnych partii solowych. Jest czas na wszystko a słuchacze potrafiący docenić długie, rozbudowane kompozycje, które

świadczą tylko o wysokich umiejętnościach i poziomie inwencji twórców (by wszystko razem stanowiło przemyślaną całość),

nie poprzestaną na jednym tylko odsłuchu.

Orkiestra porusza się od

skomplikowanych, budzących podziw dysonansów po chwalebne, pełne inspiracji fragmenty, zaskakujące wspaniałymi

rozwinięciami tematycznymi. Nie sposób tu mówić o jakichś głównych tematach, choć pojawiają się wielokrotnie spójne idee

melodyczne. Najciekawsze to szczególnie te, kiedy w asyście monumentalnego chóru Young funduje nam momenty pełne

religijnej, biblijnej pasji, wskazując tak Miklosa Rozsę czy choćby Pasję Johna Debneya. Chóry śpiewają fantazyjne,

kołyszące melodie, raz są bezsłowne, innym razem wyśpiewują łacińskie frazy („Dominus”, „Kyrie” itp.). Jeszcze w innej wersji,

„zawieszone” w powietrzu tworzą gęsty klimat apokalipsy. Są to momenty, w których kolokwialnie mówiąc: „ciarki po plecach

przechodzą” a wspomniana wcześniej walka dobra i zła w postaci muzycznej trwa na każdym poziomie. Po stronie ciemności

mamy wibrujące, masywne śpiewy gardłowe, pulsujące przyśpiewy asystujące potężnej muzyce akcji (głównie utwór 3) czy też

spontaniczne wokale „ho-ha, ho-ha-he” (to może brzmi śmiesznie, ale zaręczam, takie nie jest…). Wszystkie te elementy mogą

ewidentnie kogoś bardziej wrażliwego przestraszyć… Szczególnie fascynujące są te pierwsze, gdzie zmasowany, męski chór

zagłusza niewinny chłopięcy wokal. Oddalone, wręcz proszące o pomoc w tej nierównej walce (synonim małej dziewczynki)

wokalizy chłopięce przypominają choćby Obcego 3 lub wokalizę Theo Lebowa z Matrixa Davisa. Zwrócicie

zapewne również uwagę na niepokojący baryton Anthony Scalesa (w „Introitus”), który wraz z etnicznymi piszczałkami

przenosi muzykę do jakiejś zapomnianej starożytności, a Young ewidentnie sugeruje korzenie rozpoczęcia tego odwiecznego

starcia…

Oczywiście, Bless the Child będąc tak poważną, przerażająco-religijną partyturą nie jest wolne od fragmentów typowego

dla takich ścieżek dźwiękowych underscore’u, na który składają się przede wszystkim dysonanse na instrumenty dęte

(np. opadająca fraza bardzo podobna do Goldenthala), spokojne, „wyczekujące” tykania fortepianu, uderzenia perkusji (a

nawet dzwonów) czy grające w dolnych rejestrach smyczki. Mimo, że w tak długich utworach momentów nie trudno uniknąć

bezbarwności, ciągłe zmiany tonacji i przechodzenia z muzyki złowrogiej i mistycznej do inspirującej i liturgicznej, pozwalają o

tym zapomnieć w wyczekiwaniu na kolejną niespodziankę, jaką funduje kompozytor. Dużą rolę w kreowaniu dźwiękowej

przestrzeni pełnią również syntezatory. Oczywiście schodzą na dalszy plan, gdy orkiestra, chóry bądź wokale są pełne ekspresji,

ale daje się w muzyce zauważyć tak potężny basowy pogłos jak i wykorzystanie pewnych sampli, mających pogłębić

wrażenie oddalenia i strachu. Deserem partytury jest wieńczące „Lux Aeterna”, gdzie chór i orkiestra łączą się w

inspirującej, pełnej glorii melodii, by zakończyć utwór monumentalnym, przeciągłym crescendo. Co ciekawe, kompozytor już

wcześniej sygnalizuje to rozstrzygnięcie poprzez wstawienie „zajawek” tegoż w kilku miejscach na płycie. Young utworem tym

rywalizować może choćby z religijnym finałem Matrixa.Rewolucji. Fenomenalne podsumowanie, nie można tego nie

znać!

Msza (pozwólcie, że tak to nazwę) z

Próby sił to muzyka filmowa wysokich lotów, dająca fascynujące możliwości interpretacji oraz powtórnego odkrywania

wielu elementów, które wyłaniają się z całości po kolejnych przesłuchaniach. Zapewniam, że jeżeli dacie się porwać i zaciekawić

temu soundtrackowi, nie będzie on długo schodził z waszej playlisty. Na pewno jest to ścieżka dźwiękowa dla osób, które lubią

masywne, orkiestrowe brzmienia, niebanalne chóry i wokalizy, pełne mistyki i liturgii (The Prayer Cycle, Kingdom of

Heaven). Oczywiście, nie możemy zapominać, że to muzyka do horroru, ale Young z pewnością dorównuje (a moim

zdaniem przewyższa) osiągnięciom wspomnianego Jerry Goldsmitha, włącznie z podobnym w konstrukcji i kompozycji,

legendarnym już The Final Conflict. Za Bless the Child przemawia również bardzo znośny czas trwania (niewiele

ponad 50 minut) oraz znakomite, dające wrażenie przestrzenności nagranie. Najważniejsze jednak, że dzieła Younga

praktycznie nie słucha się jako typowej muzyki filmowej (może poza fragmentami dynamicznej muzyki akcji – ale bardziej

dramatycznej niż efekciarskiej) a jako autonomicznego dzieła muzycznego, w które musiało być włożone naprawdę imponująco

dużo kreatywnej myśli. Przychodzą w związku z tym także na myśl takie nazwiska jak Penderecki, Kilar czy Ligeti.

To drugą część Hellraisera najczęściej wymienia się jako najbardziej spektakularne dokonanie tego twórcy, jednak ja

palmę pierwszeństwa i etykietkę magnum opus zostawiam tej niezwykłej partyturze. Na odbiór muzyki wpływa również

powaga, klimatyczna atmosfera i emocjonalne podłoże wielu momentów. Z pewnością wszelkie elementy kreowania mroku,

atmosfery strachu, przerażenia oraz złożoność kompozycyjna nie będą łatwe w przejściu dla wielu słuchaczy, ale moim zdaniem

mamy tu do czynienia z dziełem w gatunku wybitnym (jak i równocześnie daleko poza gatunek sięgającym). Dlatego też warto

dać temu więcej niż jedną szansę. Końcowe „Lux Aeterna” co prawda znamionuje o zwycięstwie sił dobra (choć

wspomniane crescendo może być zwodnicze…), lecz tak naprawdę obie „walczące” strony muzyki są tak fascynujące, że śmiało

można w ostatecznej rozgrywce wskazać na remis.

Najnowsze recenzje

Komentarze