liturgia paschalna vs. czarna msza…
Muzyka filmowa rządzi się swoimi
prawami. Czasami nie zważa na wątpliwą jakość filmu i sama sięga wyżyn, mogąc jako autonomiczne dzieło zdecydowanie
egzystować swoim poza ekranowym życiem. Z takim przypadkiem do czynienia mamy przy okazji kompozycji Christophera
Younga do miernego horroru Próba sił, który podejmuje temat odwiecznej walki sił dobra i zła. Tekst ten skupi się na
szczęście tylko na muzyce, przedstawionej na albumie GNP Crescendo w sposób niespotykany, ponieważ producenci (Young i
jego współpracownik Flavio Motalla) zdecydowali się zebrać najważniejsze fragmenty z filmu i skleić z nich niemalże dzieło
operowe bądź mszę, która zależnie od przeważających „sił” muzyki światła i ciemności przypomina tak chwalebną liturgię jak i
złowrogiego odpowiednika po drugiej stronie – czarną mszę… Bless the Childskłada się z pięciu utworów, o wręcz
epickich rozmiarach (trzy z nich 12-14 minut), dodatkowo nadając dziełu rangi poprzez ich łacińskie nazwy, zaczerpnięte z
tradycji paschalnej – „Introitus” (Wejście; śpiew na wejście kapłana), „Kyrie Eleison” (Panie zmiłuj się nad nami),
„Dies Irae” (Dzień Gniewu), „Agnus Dei” (Baranek Boży) oraz „Lux Aeterna” (Światło
wiekuiste).
Wszystko to ma swój sens, wywodzący się z fabuły filmu, w którym grupa satanistów ukrywających się pod przykrywką
new-age’owej sekty próbuje przechylić szalę zwycięstwa w odwiecznej walce, porywając młodą dziewczynkę (która ma być
ponoć wcieleniem samego Chrystusa) i próbując przeciągnąć ją na swoją stronę. Odrywając się od trochę niedorzecznej
historii, Christopher Young potraktował ten punkt wyjścia bardzo poważnie, ponieważ słuchając jego muzyki można
interpretować ją jako muzyczne starcie światłości i ciemności. Sam tak komentuje ten projekt: „Sprawą, która uczyniła dla mnie
ten film specjalnym był fakt, że ma on do czynienia z dobrem i złem w najczystszej postaci. Bóg i Szatan. To dość przekonujące
zestawienie. Przyznaję, że byłem z początku pełen obaw, myśląc: „Co ja u diabła wymyślę pod te religijne momenty?(…) To
ogromny potencjał, ale równocześnie jest to dla kompozytora przerażająca wizja i wyzwanie (..)”.
Bless the Child przede wszystkim powala potęgą dźwięku. Każdy kto lubi wystawne, poważne brzmienia Howarda
Shore czy Elliota Goldenthala, dodatkowo ze szczyptą liturgicznego, nadprzyrodzonego elementu a la Jerry Goldsmith, będzie w
siódmym niebie. Muzyka w obrębie swoich rozbudowanych utworów (zaiste świetnie zmontowanych – nie ma absolutnie
żadnych „sztucznych” przejść) zachwyca potęgą londyńskiej Metropolitan Orchestra oraz aranżacją chórów, wokali i
instrumentalnych partii solowych. Jest czas na wszystko a słuchacze potrafiący docenić długie, rozbudowane kompozycje, które
świadczą tylko o wysokich umiejętnościach i poziomie inwencji twórców (by wszystko razem stanowiło przemyślaną całość),
nie poprzestaną na jednym tylko odsłuchu.
Orkiestra porusza się od
skomplikowanych, budzących podziw dysonansów po chwalebne, pełne inspiracji fragmenty, zaskakujące wspaniałymi
rozwinięciami tematycznymi. Nie sposób tu mówić o jakichś głównych tematach, choć pojawiają się wielokrotnie spójne idee
melodyczne. Najciekawsze to szczególnie te, kiedy w asyście monumentalnego chóru Young funduje nam momenty pełne
religijnej, biblijnej pasji, wskazując tak Miklosa Rozsę czy choćby Pasję Johna Debneya. Chóry śpiewają fantazyjne,
kołyszące melodie, raz są bezsłowne, innym razem wyśpiewują łacińskie frazy („Dominus”, „Kyrie” itp.). Jeszcze w innej wersji,
„zawieszone” w powietrzu tworzą gęsty klimat apokalipsy. Są to momenty, w których kolokwialnie mówiąc: „ciarki po plecach
przechodzą” a wspomniana wcześniej walka dobra i zła w postaci muzycznej trwa na każdym poziomie. Po stronie ciemności
mamy wibrujące, masywne śpiewy gardłowe, pulsujące przyśpiewy asystujące potężnej muzyce akcji (głównie utwór 3) czy też
spontaniczne wokale „ho-ha, ho-ha-he” (to może brzmi śmiesznie, ale zaręczam, takie nie jest…). Wszystkie te elementy mogą
ewidentnie kogoś bardziej wrażliwego przestraszyć… Szczególnie fascynujące są te pierwsze, gdzie zmasowany, męski chór
zagłusza niewinny chłopięcy wokal. Oddalone, wręcz proszące o pomoc w tej nierównej walce (synonim małej dziewczynki)
wokalizy chłopięce przypominają choćby Obcego 3 lub wokalizę Theo Lebowa z Matrixa Davisa. Zwrócicie
zapewne również uwagę na niepokojący baryton Anthony Scalesa (w „Introitus”), który wraz z etnicznymi piszczałkami
przenosi muzykę do jakiejś zapomnianej starożytności, a Young ewidentnie sugeruje korzenie rozpoczęcia tego odwiecznego
starcia…
Oczywiście, Bless the Child będąc tak poważną, przerażająco-religijną partyturą nie jest wolne od fragmentów typowego
dla takich ścieżek dźwiękowych underscore’u, na który składają się przede wszystkim dysonanse na instrumenty dęte
(np. opadająca fraza bardzo podobna do Goldenthala), spokojne, „wyczekujące” tykania fortepianu, uderzenia perkusji (a
nawet dzwonów) czy grające w dolnych rejestrach smyczki. Mimo, że w tak długich utworach momentów nie trudno uniknąć
bezbarwności, ciągłe zmiany tonacji i przechodzenia z muzyki złowrogiej i mistycznej do inspirującej i liturgicznej, pozwalają o
tym zapomnieć w wyczekiwaniu na kolejną niespodziankę, jaką funduje kompozytor. Dużą rolę w kreowaniu dźwiękowej
przestrzeni pełnią również syntezatory. Oczywiście schodzą na dalszy plan, gdy orkiestra, chóry bądź wokale są pełne ekspresji,
ale daje się w muzyce zauważyć tak potężny basowy pogłos jak i wykorzystanie pewnych sampli, mających pogłębić
wrażenie oddalenia i strachu. Deserem partytury jest wieńczące „Lux Aeterna”, gdzie chór i orkiestra łączą się w
inspirującej, pełnej glorii melodii, by zakończyć utwór monumentalnym, przeciągłym crescendo. Co ciekawe, kompozytor już
wcześniej sygnalizuje to rozstrzygnięcie poprzez wstawienie „zajawek” tegoż w kilku miejscach na płycie. Young utworem tym
rywalizować może choćby z religijnym finałem Matrixa.Rewolucji. Fenomenalne podsumowanie, nie można tego nie
znać!
Msza (pozwólcie, że tak to nazwę) z
Próby sił to muzyka filmowa wysokich lotów, dająca fascynujące możliwości interpretacji oraz powtórnego odkrywania
wielu elementów, które wyłaniają się z całości po kolejnych przesłuchaniach. Zapewniam, że jeżeli dacie się porwać i zaciekawić
temu soundtrackowi, nie będzie on długo schodził z waszej playlisty. Na pewno jest to ścieżka dźwiękowa dla osób, które lubią
masywne, orkiestrowe brzmienia, niebanalne chóry i wokalizy, pełne mistyki i liturgii (The Prayer Cycle, Kingdom of
Heaven). Oczywiście, nie możemy zapominać, że to muzyka do horroru, ale Young z pewnością dorównuje (a moim
zdaniem przewyższa) osiągnięciom wspomnianego Jerry Goldsmitha, włącznie z podobnym w konstrukcji i kompozycji,
legendarnym już The Final Conflict. Za Bless the Child przemawia również bardzo znośny czas trwania (niewiele
ponad 50 minut) oraz znakomite, dające wrażenie przestrzenności nagranie. Najważniejsze jednak, że dzieła Younga
praktycznie nie słucha się jako typowej muzyki filmowej (może poza fragmentami dynamicznej muzyki akcji – ale bardziej
dramatycznej niż efekciarskiej) a jako autonomicznego dzieła muzycznego, w które musiało być włożone naprawdę imponująco
dużo kreatywnej myśli. Przychodzą w związku z tym także na myśl takie nazwiska jak Penderecki, Kilar czy Ligeti.
To drugą część Hellraisera najczęściej wymienia się jako najbardziej spektakularne dokonanie tego twórcy, jednak ja
palmę pierwszeństwa i etykietkę magnum opus zostawiam tej niezwykłej partyturze. Na odbiór muzyki wpływa również
powaga, klimatyczna atmosfera i emocjonalne podłoże wielu momentów. Z pewnością wszelkie elementy kreowania mroku,
atmosfery strachu, przerażenia oraz złożoność kompozycyjna nie będą łatwe w przejściu dla wielu słuchaczy, ale moim zdaniem
mamy tu do czynienia z dziełem w gatunku wybitnym (jak i równocześnie daleko poza gatunek sięgającym). Dlatego też warto
dać temu więcej niż jedną szansę. Końcowe „Lux Aeterna” co prawda znamionuje o zwycięstwie sił dobra (choć
wspomniane crescendo może być zwodnicze…), lecz tak naprawdę obie „walczące” strony muzyki są tak fascynujące, że śmiało
można w ostatecznej rozgrywce wskazać na remis.