Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Amistad

(1997)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

John Williams i Steven Spielberg (te dwa nazwiska jak widać są nierozerwalne) ponownie zabierają nas w podróż ku walce o wolność i godność. Epicki dramat historyczny jakim był Amistad nie stał się może arcydziełem na miarę Listy Schindlera, ale nie ulega wątpliwości, że to „mocny”, chwytający za serce i zapadający w pamięci obraz, któremu towarzyszy nastrojowa i dramatyczna muzyka autorstwa Johna Williamsa.

Pięciokrotny laureat Oscara stworzył dla potrzeb tego filmu w zasadzie dwa główne tematy, przewijające się przez większość ścieżki dźwiękowej. Centralnym i reprezentującym album utworem jest hymn „Dry Your Tears, Afrika”, który śmiało może się zapisać do panteonu największych dzieł maestro, oddający sugestywnie radość z wyzwolenia ciemiężonego ludu. W istocie, temat ten potrafi „osuszyć łzy”, nie tylko afrykańskiego ludu. W podobnym charakterze jak „Hymn to the Fallen” z Szeregowca Ryana wykorzystuje śpiewający chór, wsparty przez egzotyczną perkusję i min. wykorzystywany później przez Williamsa przy A.I. marimbafon. Ponownie temat wyzwolenia pojawia się też w „The Liberation of Lomboko”, kiedy angielski statek wojenny burzy twierdzę niewolników w tytułowej osadzie, a na ekranie widzimy uwalnianych, biegnących niewolników (podobna sekwencja i podobna w wydźwięku muzyka w Indiana Jones – scena z dziećmi wybiegającymi z pałacu Pankott). Uroczysty i podniosły charakter tego dzieła jest przeciwieństwem atmosferycznej, w momentach mrocznej oraz refleksyjnej muzyki na reszcie soundtracka. Zapisuje się do tego nurtu drugi główny motyw, przejmujący i subtelny temat głównego bohatera Cinque, często wspierany sopranem Pameli Dillard czy wykonywany na solowych instrumentach. W kwestii wokalnej dochodzą jeszcze mroczne, sugestywne chóry, które potęgują niepewny i tragiczny charakter pierwszej części albumu, związanej z buntem na tytułowym statku niewolników. Uzupełniają refleksyjne, poruszające partie Dillard tak jak w „La Amistad Remembered” lub są wyznacznikiem akcji jak w „Sierra Leone, 1839”.

W przypadku Amistad wspomnieć należy o świetnym użyciu etnicznych bębnów, z których twórca „zdał egzamin” przy pół roku wcześniejszym Zaginionym świecie. Nasuwają się tutaj skojarzenia z podobnym stylem prowadzenia muzycznej ilustracji przez Hansa Zimmera w Łzach słońca, gdzie nerwowa, afrykańska perkusja budowała napięcie do podobnej jak tutaj walki o przeżycie rdzennej ludności Czarnego Lądu. Sam film opowiada o ważnym epizodzie amerykańskiej historii, więc John Williams nie mógł się powstrzymać przed zastosowaniem swojego „amerykańskiego” brzmienia, opartego na powolnej melodii, często wspieranej przez solówki na trąbkę, czym przyzwyczaił nas w takich produkcjach jak JFK czy wspomniany Szeregowiec Ryan (nie dziwi ten fakt zresztą – Williams z ochotą współpracuje w filmach, które opowiadają o jakichś ważnych wydarzeniach z historii USA). Właśnie taki charakter mają poświęcone rozprawie sądowej i postaci granej przez Anthony Hopkinsa utwory w środkowej części albumu, przy których słuchacz niestety traci trochę zaangażowanie podczas słuchania partytury kompozytora (choć już trochę „ożywienia” wprowadza „Adams’s Summation”).

Chociaż Amistad nie jest dziełem na miarę w/w Listy Schindlera, choć oba te filmy miały dość podobną tematykę, to pozostaje ta dość osobista kompozycja Johna Williamsa jednym z najbardziej oryginalnych, niedocenianych i zapadających w pamięci jego dzieł. Film nie był tak wielkim sukcesem artystycznym jak Lista Schindlera, ale tak czy inaczej należy oddać honory Johnowi Williamsowi za ponowne, wspaniałe opisanie ważnej historii o walce o ludzką godność i wolność. Niespodziewanie score ten ma piękny, refleksyjny charakter („Going Home” !) ale wrażenie z całości burzy trochę nudnawa americana z środka albumu. Muzyka ta była nominowana do Oscara, ostatecznie przegrywając z Titaniciem.

Najnowsze recenzje

Komentarze