Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lisa Gerrard, Pieter Bourke

Insider, the (Informator)

(1999)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

O muzyce z filmów Michaela Manna nie pisze się łatwo… Jednym z takich przykładów jest ścieżka dźwiękowa ze znakomitego dramatu psychologicznego Informator, gdzie reżyser ponownie łączy swe siły z Alem Pacino i operatorem Dante Spinottim. Prawdziwą jednak gwiazdą jest tu Russell Crowe, który moim zdaniem niesłusznie został obrabowany ze statuetki Oscara (którą z kolei w roku kolejnym dostał niejako na wyrost za Gladiatora…). Za muzykę odpowiada duet Lisa Gerrard-Pieter Bourke, wywodzący się po części (Gerrard na stałe, Bourke od czasu do czasu współpracujący ) z formacji Dead Can Dance; wcześniej razem na krążku Duality. Już we wcześniejszej Gorączce Mann wykorzystał na soundtracku dwa, moim zdaniem dość ciężkie, utwory Lisy Gerrard a ich współpraca układała się tak dobrze, że towarzyszyła reżyserowi również dwa lata później przy realizacji autobiografii Muhammada Ali. Dość ciekawą sprawą jest również fakt, że za część muzyki odpowiada twórca znacznie silniej rozpoznawalny w świecie muzyki filmowej niż tandem Gerrard-Bourke. Mowa tu oczywiście o Graeme Revellu, który nie otrzymał w filmie tzw. creditu chyba tylko z uwagi na jego marginalną rolę w tworzeniu muzyki.

Album z Informatora, podobnie jak inne wydania muzyki z filmów Manna, jest miksem muzyki oryginalnej i źródłowej. W tym jednak przypadku muzyka oryginalna stanowi lwią część odsłuchu. Podobnie jak w Gorączce czy Zakładnku, muzyka to bardziej oddziaływująca na zmysły, dobrana elegancko i skrojona na albumie w sposób dość satysfakcjonujący. Pełno tu atmosferycznych tekstur, zadumy i spokoju, podobnie jak sam film, gdzie największe dramaty i emocje rozgrywają się w domowym zaciszu, w mimice twarzy, w psychologicznej kreacji bohaterów. Muzyka oparta jest prawie wyłącznie o elektronikę (jednak dość wysublimowaną), wokalizacje oraz akustyczne instrumentarium. Score ex-duetu Dead Can Dance to muzyka refleksyjna, zmuszająca do skupienia, oparta choćby jak Memento Davida Julyana na powolnych, snujących się brzmieniach, kreowanych przez podkład syntezatora, nad który „wrzuca się” wokalizy lub delikatnie zaznaczające swą obecność pojedyncze instrumenty (jak fortepian, gitara czy syntezowane smyczki). Tak właśnie brzmi centralny utwór ścieżki pt. „Sacrifice”, choć w późniejszej fazie znajdzie się też kilka innych, mających podobną wymowę (liturgiczny „Silencer” czy quasi-rockowy „Liquid Moon”). Duża część utworów, co nie będzie żadną sensacją, wykorzystuje wokalizy samej divy Gerrard, więc słuchacze zaznajomieni z jej talentem, podczas odsłuchu takich ścieżek jak Gladiator czy Fateless, mimo że zbytnio łatwe w odbiorze nie bywają, nie będą mieli problemu się z nią zidentyfikować.

Drugą część Informatora stanowią utwory bardziej dynamiczne, oparte na rytmach perkusyjnych bądź z nieznacznymi wpływami etnicznymi. Na szczególną uwagę zasługuje elektryzująca muzyka pod otwierającą film sekwencję przejazdu przez niebezpieczne miasto na Bliskim Wschodzie do fortecy terrorystów. Podobać się może bardzo potężny podkład prowadzony przez kotły i arabskie „ubarwiacze”, jednak utwór zyskuje niemal epicki rozmach dopiero poprzez emocjonalne, pełne pasji wokalizy Gerrard. To zdecydowanie najlepszy fragment na płycie, choć zarówno on jak i „Sacrifice” pochodzą z w/w Duality. Kilka utworów osadzonych jest również w nurcie tzw. trip-hopu, którego dość dobrym wyznawcą jest np. Craig Armstrong („Subordinate” czy fajny utwór Massive Attack). Ciekawym łącznikiem z Gorączką będzie utwór siódmy, gdzie ascetyczne, melancholijne solo fortepianowe narzuca mocne skojarzenia z utworem „Coffee Shop” z w/w score’u. Jest to typ muzyki, która może się znaleźć chyba tylko w filmie Manna. Doszukać można się również pewnych skojarzeń (a może nawet inspiracji?) Cienką czerwoną linią, która rok wcześniej w pewien sposób zmieniła wygląd dzisiejszej muzyki filmowej. Niech przytoczę powolne bicie dzwonów z „Faith” (vide: tybetańskie gongi w scorze Zimmera) na tle sugestywnego tła muzycznego czy dziwaczny, w pewien sposób religijny, ale jednocześnie niepokojący styl niektórych męskich wokaliz (vide: mroczne śpiewy w CCL).

Rola Graeme Revella może być podobna do tej Randy Edelmana w Ostatnim Mohikaninie. Gdzieś, w pewnym momencie post-produkcji filmu, Michael Mann uznał że będzie mu potrzebny jeszcze jeden muzyczny głos. Chociaż nie zgadzam się z szufladkowaniem tego nowozelandzkiego kompozytora jako jednego z gorszych rzemieślników soundtrackowej sceny, tak naprawdę Revell nie ma tu nic ciekawego do pokazania. Jego atmosferyczne tekstury są bardzo podobne do tych duetu Gerrard/Bourke i raczej anonimowe; zresztą trudno oceniać kogoś po zaledwie trzech minutach… Inną sprawą jest „Iguazu” kontrowersyjnego ostatnio Gustavo Santaolalli. Słuchacza przywykłego do gitarowych „muśnięć” Brokeback Mountain, „Iguazu” kompletnie nie zaskoczy. Oprócz tworzenia atmosfery i nikłej melodii, nie ma praktycznie nic do zaoferowania a cały szał wyrosły ostatnim czasem wokół Argentyńczyka zaczyna zakrawać na gruby żart. Nie możemy nie wspomnieć o słynnym, norweskim saksofoniście Janie Garbarku i pochodzącym z jego znanego albumu Rites utworu pod tym samym tytułem. Mimo, że niezbyt odnajduje się w konwencji reszty wykonawców, ten utwór z pewnością cechuje się klasą.

Czasami (i myślę, że jest tak podobnie z innymi słuchaczami?) muzykę odbieram kolorami, szczególnie muzykę tak atmosferyczną jak Informator. Gdybym miał określić Informatora kolorem, byłby to chłodny błękit. Wywołanie subtelnych emocji z pewnością było głównym celem twórców, jednak na prawie godzinnym albumie nie wszystko do końca jest strawne. Oryginalne kompozycje nie są jakimś totalnym underscore czy „tapetowym” ambientem, ale muzyka w wykonaniu duetu z Dead Can Dance ma raczej chłodny emocjonalnie wydźwięk i w tym przypadku może dla części słuchaczy okazać się dość trudną w przejściu. Składa się na to również pewna monotonność określająca muzykę. Gerrard i Bourke mieli, biorąc pod uwagę naprawdę nikłą ilość materiału źródłowego na albumie, tym razem szczęście (bo zabraknie im go z pewnością przy wydaniu Ali’ego), lecz paradoksalnie właśnie brakuje troszkę tego eklektyzmu (na poziomie!), który uczynił np. Gorączkę tak znakomitą pozycją. Kompozytorzy operują dużo dźwiękiem i efektami akustycznymi by wykreować nastrój odosobnienia a nawet gorzkiego osamotnienia w walce, którą toczy główny bohater. Świetnie pasuje to do wielu scen filmu Manna, gdy kamera bez głosu, z oddali rejestruje zachowania i dylematy głównych bohaterów. Jest tylko muzyka i na niej spoczywa przeniesienie emocji i moralnych dylematów, które rozgrywają się głównie w głowach bohaterów. Z tego względu muzyka raczej lepiej radzi sobie w filmie i nie bez przyczyny była nominowana do Złotego Globu. Jednak i tak, nadal jest to muzyka warta zapoznania, poznania kompozytorskiej strony Lisy Gerrard i Australijczyka Pietera Bourke’a, choć z pewnością pomocna w przejściu przez płytę okaże się znajomość filmu.

Najnowsze recenzje

Komentarze