Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Tavener

Children of Men (Ludzkie dzieci)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Normą jest, że raz na jakiś czas Hollywood atakuje nas kolejnym wstrząsającym obrazem rysującym czarne scenariusze końca ludzkości. Po asteroidach, wojnach i naturalnych kataklizmach, filmowcy zdają się coraz bardziej oddalać od koncepcji „efektownego końca” na rzecz bardziej wyrafinowanego dramatu. Takowym nazwać chyba można wizję wymarcia ludzkości na skutek bezpłodności. Film Alfonso Cuarón, Ludzkie Dzieci, zrealizowany na podstawie opowiadania P. D. James w bardzo ciekawy i oryginalny sposób ukazuje nam chaos jaki zapanował na świecie po tym jak pod koniec pierwszej dekady XXI wieku ludzie nagle przestali rodzić dzieci. Światowe potęgi upadają, na ulicach panują rozróby, a wśród tego całego zamieszania, Theodore Faron staje w obronie jedynej ciężarnej kobiety na świecie, Kee, próbującej za wszelką cenę dotrzeć do podziemnej organizacji Projekt Humanitarny, zajmującej się próbami ocalenia ludzkości przed wyginięciem. Mimo wielu zastojów w fabule, banału i niejasności, film ogląda się przyjemnie. Owej przyjemności dostarczają zdjęcia, a nade wszystko wiszący nad obrazem specyficzny, ponury klimat. Ten z kolei jest napędzany przez scenografię oraz oryginalną muzykę, która choć pojawia się tam sporadyczne, stanowi jednak dosyć intrygującą część składową filmu.

Tworzący ją John Tavaner, to nietuzinkowa na rynku muzyczno-filmowym persona. Właściwie z takowym ma ona raczej niewiele wspólnego, bowiem Tavener to brytyjski kompozytor muzyki poważnej. Muszę przyznać, że gdy po raz pierwszy świat obiegła informacja, że to właśnie jemu przypadnie zilustrowanie tego dzieła, trudno było mi ogarnąć myślami jego muzykę w ramach filmu fantastycznego, wszak jedno z drugim dosłownie się gryzło. Ostatecznie okazało się, że Brytyjczykowi zlecono napisanie tylko jednego utworu, a pozostałą, niezagospodarowaną muzycznie przestrzeń filmową postanowiono wypełnić innymi fragmentami z indywidualnej, bogatej zresztą twórczości Tavenera, Handela, Mahlera, a nawet Pendereckiego. Z materiału jaki się w ten sposób uzbierał Varese wydało płytę, która wedle mojego mniemania była jednym z najlepszych albumów soundtrackowych jakie ukazały się w roku 2006. Universal wypuścił również analogiczny krążek z piosenkami jakie wykorzystano w filmie, aczkolwiek w zestawieniu z wydaniem Varese wypada on bardzo cienko. Skupmy się zatem na tym pierwszym.

Zanim przejdziemy do omawiania poszczególnych utworów nań zawartych warto byłoby na chwilę zatrzymać się nad postacią Tavenera i jego warsztatem, bowiem nie każdy jest świadom jakiego rodzaju muzykę on tworzy. Kompozytor ten słynie z utworów o charakterze religijnym. Jego prace nacechowane są silnym minimalizmem brzmieniowym, opieranym na orkiestrze ograniczonej najczęściej tylko do jednej sekcji, chóru lub instrumentów solowych. Przy tej całej dźwiękowej powściągliwości stara się jednak uzyskać jak największą emocjonalność, czemu służą proste ale dopracowane i stale powtarzane w ramach danych utworów tematy, wprowadzające słuchacza w stan refleksji i zadumy. U zarania swojej kariery, Tavener bardzo silnie związany był z muzyką kościoła rzymskokatolickiego, jednakże kiedy przeszedł na prawosławie w końcówce lat siedemdziesiątych, w jego warsztat wdarło się wiele ze wschodniej muzyki sakralnej jak etniczne elementy sekcji perkusyjnej. O wszystko to oczywiście otrzemy się słuchając soundtracku z Ludzkich Dzieci.

Płyta zawiera 9 utworów, o bardzo zbliżonej tematyce i wymowie. Panuje tu wszechogarniająca powaga i zaduma. Płytę otwiera Fragments of a Prayer, jak już wspomniałem wyżej, track specjalnie skomponowany na potrzeby filmu. Trzymany w bardzo smutnym, melancholijnym tonie wychodzi naprzeciwko słuchaczowi z potężną dawką emocjonalności zawartą w temacie przewodnim, który powracając kilkakrotnie w nieco zmienionych aranżacjach formował będzie linię melodyjną tegoż 15-minutowego dzieła. Treść działa na wyobraźnie równie efektywnie jak i forma w jakiej wykonano ten track. Prym wiedzie fenomenalny sopran z akompaniamentem skąpej sekcji smyczkowej nadającej całości szczyptę dramatyzmu. W zależności od utworów Tavenera na jakie się nadziejemy słuchając tej płyty, udział i skład orkiestry może ulegać zmianom, wszędzie jednak panuje jedna i ta sama zasada – ortodoksyjnego minimalizmu, skupiającego uwagę na treści a nie formie. Jest to zarazem plus jak i minus materiału umieszczonego na krążku. O ile bowiem nie brak mu ambicji, o tyle nie jest on w żaden sposób przebojowy, czy chociażby atrakcyjny dla szerszych mas. Wracając jednak do meritum sprawy, muszę przyznać, że suita Fragments of a Prayer w oryginalnej postaci sprawuje się naprawdę dobrze, w filmie niestety, brutalnie poszatkowana przez zabiegi montażowe nie działa już tak przekonująco. W podobny sposób postąpiono zresztą z innymi utworami.

Na wartość artystyczną płyty wpływa każdy umieszczony nań utwór… no może nie każdy, ale z pewnością większość, szczególnie te autorstwa Tavenera. Poza walorami czysto melodyjnymi, stanowią one również esencję twórczości Brytyjczyka. Słuchając tej doborowej mieszanki na pewno obojętnie nie przejdziemy obok suity Eternity’s Sunrise powstałej na bazie kompozycji o tym samym tytule. Przepiękny wokal wpleciony w skrzypce i dzwony uświadamia słuchaczowi, że to co nas otacza jest jakby odwzorowaniem samego Boga. Niemałe emocje wzbudzi również pochodzący z albumu InnocenceThe Lamb. Ten rozpisany na sekcję smyczkową, krótki utwór szczyci się jednym z najpiękniejszych tematów jakie stworzył Travener w swojej karierze. Miłośnicy chórów a’cappella na pewno nie pogardzą wyśmienitym Mother and Child, kompozycją reflektującą nad cudem narodzin dziecka.

Oprócz muzyki Tavenera w filmie wykorzystano również trzy utwory klasyczne, które ostatecznie znalazły swoje miejsce na omawianym krążku. Dwa z nich: War, He Sung, is Toil and Trouble Handela oraz Nun Will Die Sonn’ So Hell Aufgeh Mahlera, w obrazie Cuaróna pełnią rolę muzyki źródłowej. Utwór Pendereckiego natomiast (Threnody for the Victims of Hiroshima) zastosowano jako ilustrację jednej z najciekawszych od strony technicznej scen zamieszek. Podążająca za aktorem kamera rejestrująca chaos jaki panuje wokół niego i przerażenie idealnie znajduje swoje przełożenie w awangardowym i ekspresyjnym stylu muzycznym Pendereckiego. Jest to jedna z chwil, gdzie muzyka w Ludzkich Dzieciach wybija się ponad dyktowany przez resztę utworów poziom. Ze względu na wyjątkowo atonalny charakter utworu Threnody for the Victims of Hiroshima, słuchanie go na płycie może okazać się niezwykle uciążliwe.

Cóż, wygląda na to, że mamy do czynienia z dobrze skrojonym albumem, pozytywnie działającym na emocje odbiorcy (no może poza wprowadzającym sporo zamieszania utworem Pendereckiego). Niestety odnajdą się w nim tylko nieliczni słuchacze, głównie rozmiłowani w muzyce poważnej o zabarwieniu religijnym. Z drugiej strony, myślę że znajdą się również osoby spoza tego kręgu, które będą w stanie wynieść coś z tej pasjonującej według mnie 70-minutowej uczty muzycznej. Polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze