Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Patrick Doyle

Harry Potter and the Goblet of Fire (Harry Potter i Czara Ognia)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Gilderoy Lockhardt

Przy komponowaniu muzyki do czwartej części Harry Pottera wielkiego Johna Williamsa, dla wielu dość niespodziewanie, zastąpił Patrick Doyle. Kompozytor ten, mający ogromny potencjał i świetną prasę (wszak jest autorem tak intrygujących kompozycji jak „Frankenstein”, „Great Expectation”, czy wspaniałe „Nouvelle-France”) oględnie mówiąc okazał się specyficznym odbiciem jednego z bohaterów książek Rowling. Nie chodzi mi tutaj o kwestie charakterologiczne, ale raczej o wielkie nadzieje („Great Expectation”), które pokładano w związku ze zmianą autora muzyki. Liczono na ożywczą świeżość, angielską subtelność, wiktoriańską klasę. Niestety poza zewnętrzną otoczką (czyt. uśmiechem Gilderoya Lockhardta) nie dostajemy tutaj ani krztyny prawdziwej magii. Bo też Doyle-Lockharadt sprawia wrażenie raczej pół-czarodzieja, niźli maga mogącego unieść tak, wydawałoby się inspirujący materiał, jakim są filmy o Potterze.

Chaos w Ministerstwie Magii

Już po pierwszym przesłuchaniu płyty widzimy, że Doyle nie wniósł żadnej rewolucji do języka wykreowanego przez Williamsa. Odnoszę wręcz niepokojące wrażenie, że w wielu miejscach nieco na siłę dekonstruując bazę jaką zostawił mu twórca Gwiezdnych Wojen, wprowadził jedynie zupełnie niepotrzebny chaos i tandetną (jak na takiego kompozytora!) metodę straszenia widza. Wielkim błędem Doyla jest to, iż zupełnie po macoszemu potraktował tematy Williamsa. Poza (trzeba to przyznać uczciwie) świetnie zaaranżowanym tematem Hedwigi, brak tu bezpośrednich nawiązań motywowych. A szkoda, bo aż się prosiło wykorzystać fragmenty takie jak A Window to the Past, Buckbeat`s Flight czy Fawkes the Phoenix, fragmenty które byłyby nie tylko ubogaceniem samej płyty, ale stanowiłyby dopowiedzenie dla opuszczonych w filmie (a jest ich bardzo dużo) scen znanych z powieści.

Nieśmiałek

Rzeczą, która bardzo mnie drażni przy słuchaniu płyty z czwartej części przygód czarodzieja (już nie takiego małego), jest ogromna nieśmiałość w podejściu do nowo wykreowanego materiału tematycznego. Gdy spojrzymy na partyturę Doyla i postaramy się policzyć motywy, znajdziemy ich tu całkiem sporo, na pewno nie mniej niż u Johna Williamsa. Także ich jakość jest wysoka. Harry In the Winter, Foreign Visitors Arrive, Golden Egg, Hogwarth March, Hogwarth Hymn, czy nawet wyjęte z innego muzycznego świata The Quidditch World Cup, to świetne fragmenty. Specjalny nacisk kładę na słowo fragmenty. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że Doyle najzwyklej w świecie podszedł jakoś tak zupełnie nieśmiało do tego co stworzył. Tak jakby rozwiniecie wykreowanego świata przerosło utalentowanego Szkota. I właśnie przez to mamy coś takiego jak Golden Egg. Wzór zmarnowanej szansy na świetny, przygodowy utwór.

Ulica Śmiertelnego Nokturnu

„Harry Potter and the Goblet of Fire” to płyta mroczna. Nie ma w tym nic dziwnego wszak i sam film to już nie laurka dla 10 latków, lecz brutalny, momentami bardzo straszny (sceny z Voldemortem) obraz. Wydawałoby się, że Patrick Doyle, człowiek który stworzył „Frankensteina”, doskonale wie jak pisać muzykę mroczną. A jednak w przypadku Pottera śmiało można powiedzieć, że kompozytorowi nie udało się choćby w części wskrzesić klasy powstałej wcześniej partytury do filmu Branagha. Nie wiem czy spowodowane to zostało chęcią wtłoczenia swego mrocznego stylu w ramy języka Williamsa, faktem jest jednak, iż takie efekty dramatyczne, jak choćby wszędobylskie kotły, piłująca sekcja smyczkowa i grzmiące orkiestrowe „tusze”, jakoś nie przekonują mnie, bowiem zbyt dużo tu wymuszenia, a zbyt mało prawdziwej magii.

Obrona przed czarną magią

Mimo tych wszystkich wad płyty Doyla nie można nazwać porażką na całej linii i na pewno byłoby błędem mówienie o jakiejś gigantycznej przepaści, jaka dzieli ten soundtrack od partytur Williamsa. W kompozycjach do czwartej części przygód czarodzieja z Hogwartu możemy bowiem znaleźć wiele ciekawych fragmentów, jak choćby ujmujący Harry in the Winter, czy choćby Foreign Visitors Arrive. Dla wielu może być natomiast zaskoczeniem odmiennie brzmiące od wiktoriańskiego klasycyzmu całości The Quidditch World Cup. Wielu recenzentów znajdowało tutaj (jak najbardziej uzasadnione) porównania ze stylem wykreowanym przez MVT, transplantowanym w medium pełnej orkiestry. W mojej opinii fragment ów bardziej przypomina ostatnie próby Vangelisa („Mythodea” i „Alexander”), w czym utwierzda mnie szczególnie brzmienie sekcji dętej. Bez różnicy jednak do czyjej twórczości motyw ten nawiązuje, trzeba otwarcie stwierdzić, że stanowi jeden z najsilniejszych punktów owej metaforycznej obrony przed czarną magią krytyki. Paradoksalnie jednak nawet najlepsza obrona nie zrobi nic wobec zaklęć niewybaczalnych, jakimi dysponuje krytyka.

Peleryna niewidka

Chcąc obiektywnie spojrzeć na muzykę z filmu Harry Potter i Czara Ognia, musimy jeszcze poruszyć aspekt oddziaływania partytury w filmie. Generalnie jest ona tłem. Nie wybija się, i tylko w niektórych miejscach czujemy iż istnieje (The Story continues). Bardzo ciekawie brzmi rozmarzony i nieco zbyt długo trwający Harry in the Winter. Mimo tej dłużyzny jest to jedyny moment gdzie muzykę naprawdę słychać. W pozostałych momentach jest ona nieco bezbarwna, niewidoczna. I to dla mnie jest niestety kolejną wadą.

Fatalne jędze

Pisząc o płycie nie możemy zapomnieć o znajdujących się na końcu albumu trzech piosenkach, wykonywanych przez wywodzącego się z zespołu Pulp Jarvisa Cookera. Oficjalne informacje głosiły, że to młodzi aktorzy kreujący postacie głównych bohaterów uparli się, aby to właśnie ten artysta stanowił trzon grupy Fatalne jędze, umilającej wielki bal. O ile w książce nazwa była raczej zabiegiem tłumacza i nie przekładała się na jakość utworów wykonywanych przez zespół, o tyle w filmie i na płycie jest inaczej. W tych trzech utworach nie ma ani pazura, ani nowoczesności, ani melodyjności. Nic. W zamian otrzymujemy bolesną stereotypowość wtłoczoną w plastykowe emocje, wywrzeszczaną przez byłego wokalistę Pulp. Zazwyczaj bronię piosenek umieszczonych w filmach, gdyż uważam że są one często tyle samo warte co score. W przypadku czwartej części Pottera słaba ilustracja Doyla jest paradoksalnie lepsza niż te kocie wrzaski bawiące 12 letnich małolatów. Żenada.

Veritaserum

Na koniec warto napisać kilka słów podsumowania. Choć Patrick Doyle się nie zbłaźnił, to też w żadnym wypadku nie wykorzystał otrzymanej szansy na stworzenie czegoś przełomowego. Zbyt mocno trzymał się stylistyki dwóch pierwszych części skomponowanych przez Williamsa, bojąc się jakby tego, iż jego własny głos zabrzmi w pełni. Właśnie przez to partytura jest nijaka i chociaż można w niej odnaleźć kilka smaczków, to jednak jest to za mało aby mówić o czymś więcej niż o kolejnym produkcie do wysokobudżetowego filmu. Produkcie niemagicznym.

Inne recenzje z serii:

Harry Potter and the Philosopher’s Stone

Harry Potter and the Chamber of Secrets

Harry Potter and the Prisoner of Azkaban

Najnowsze recenzje

Komentarze