Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Isham

Black Dahlia, the (Czarna Dalia)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Wielu krytyków uznało Czarną dalię za powrót Briana de Palmy. Oczywiście, ten uznawany za mistrza suspensu (głównie chyba dzięki kopiowaniu Hitchcocka jednak) świetny reżyser tworzył przez ostatnie lata, ale Femme Fatale czy nawet Mission: Impossible nie były na poziomie chociazby Nietykalnych czy Ofiar wojny. Nawet niezła Misja na Marsa została zepsuta przez bezsensowne zakończenie. W tej adaptacji powieści Jamesa Ellroya występują wzglednie młode gwiazdy – Josh Hartnett, piękna Scarlett Johansson i Aaron Eckhart. Autorem zdjęć jest Węgier Vilmos Zsigmond. Fabuła oparta jest na autentycznym wydarzeniu. W drugiej połowie lat 40. została bestialsko zamordowana młoda obiecująca aktorka – Elizabeth Short. Znaleziono ją przeciętą w pół w parku. Sprawę prowadzi dwóch policjantów – Lee Blanchard (Eckhart) i Dwight „Bucky” Bleichert (Hartnett), zwani „Mr. Fire” i „Mr. Ice”, z powodu swojej poprzedzającej pracę w policji kariery bokserskiej. Atmosfera Hollywood okresu powojennego została oddana naprawdę dobrze. To samo należy powiedzieć o aktorstwie i walorach wizualnych.

Ostatecznie muzykę skomponował jazzman i jeden z czołowych trębaczy w Hollywood, Mark Isham. Pierwotnie film miał zilustrować James Horner, o którym w jednym z wywiadów de Palma wypowiadał się w superlatywach. Nagle przyszła informacja, że to jednak Mark Isham dostał posadę. Trzeba przyznać, że to bardzo dobra kandydatura. Od początku (i faktycznie tak jest) Czarna Dalia zapowiadała się jako film noir, a jedną z podstawowych metod ilustracji tego gatunku jest nieco staroświecki jazz. Więcej, podaje się nawet źródło takiego modelu. Jest nim słynne Na nabrzeżu Leonarda Bernsteina. Do tej przełomowej ścieżki w bezpośredni sposób odwołuje się zresztą Jerry Goldsmith w innej adaptacji Ellroya – Tajemnicach Los Angeles Curtisa Hansona. Po twórcy Miasta gniewu można było oczekiwać jeszcze jednego – solowych partii na trąbkę wykonanych przez samego autora. To wszystko mamy w jego najnowszym dziele.

Wydany przez Silva Screen Records album zaczyna The Zoot Suit Riots. Po solowej trąbce wchodzi muzyka Bernsteinowska. Wymyślona przez twórcę West Side Story konwencja jest w swoim założeniu dość prosta. Poza jazzowymi elementami (które jednak przenoszone są na język orkiestrowy), ważna jest jeszcze rytmika. Tę reprezentuje głównie instrument, który jest jednocześnie melodyjny i mocno rytmiczny, a także doskonale buduje napięcie przez swoje niskie brzmienie – są to kotły. Smyczki grają dość brutalnie, rytm wspomaga fortepian. Jako kontrapunkt służy wolniejszy róg. Następny utwór ma podobną konstrukcję – najpierw dość spokojne, romantyczne nawet, wprowadzenie, potem chwila napięcia, dość skutecznego. Zilustrowana scena zrobiona jest świetnie zresztą, jest to jeden z pokazów mistrzostwa realizacyjnego reżysera. Właśnie dzięki takim długim ujęciom de Palma potrafi zainspirować takich kompozytorów jak Ennio Morricone, Pino Donaggio czy Ryuichi Sakamoto.

Ale najnowsza partytura Ishama to nie tylko Bernsteinowska, czasem prawie Herrmannowska akcja. Mamy także bardziej melodyjny materiał. Film noir jest dość specyficznym gatunkiem kryminału i zakłada dużo erotycznego napięcia. Ten seksualizm (w założeniu zmysłowy, ale i zwierzęcy) musi mieć swoje odbicie w muzyce. Właśnie temu, poza zbudowaniem klimatu epoki, służą elementy jazzowe. Tradycja Bernsteinowska nie narzuca co prawda solowej trąbki jako instrumentu głównego. To akurat może być wpływ innego mistrza gatunku – Jerry’ego Goldsmitha, który w tym gatunku zrealizował się dokładnie. Zarówno Chinatown, jak i Tajemnice Los Angeles zawierały zaaranżowane na ten instrument tematy główne. W przypadku Ishama dochodzi oczywiście jeszcze fakt, że ten twórca zrobił karierę jako jazzowy trębacz i może te partie bardzo precyzyjnie wykonać sam. Przyznam, że mi to bardzo odpowiada, ponieważ brzmienie trąbki należy do moich ulubionych. Ten erotyzm, a także specyficzny smutek, który po angielsku określa się jako „blue” jest tu wyzyskany świetnie. Wspomaga to wykreowany przez de Palmę, mroczny i pełen tajemnic świat, tak charakterystyczny dla gatunku. Poza solówkami ciekawie w resztę orkiestracji wpisuje się akustyczny bas, dość często wykorzystywany w bardziej refleksyjnych utworach albumu.

Ścieżka posiada kilka tematów. Pierwszy z nich słyszeliśmy już na samym początku albumu. Godny polecenia jest także temat tytułowej Dalii (zmarłej Betty Short). Istnieje także coś, co sam Isham określa jako „temat gliniarzy wykonujących ciężką pracę”, ale nie wiem, jak poważnie należy tę wypowiedź brać. Ciekawy jest temat granej przez Scarlett Johansson Kay. Materiał melodyjny wpisuje się także genialnie w klimat całej ścieżki. Madeleine zawiera nawiązanie do konwencji Złotej Ery w postaci bardzo sentymentalnie zaaranżowanej melodii. Wszystko wydaje się dość wypracowane. Do wszystkich wybuchów emocji (także w akcji) kompozytor dąży. Znowu mógł tutaj pomóc sposób realizacji de Palmy. Reżyser Czarnej Dalii jest perfekcjonistą. Często, tak jak w przypadku Ridleya Scotta, mówi się też, że stawia na styl. Właśnie to określenie – styl – jest chyba najważniejszym dla zarówno filmu jak i ścieżki. de Palmie udało się stworzyć film jednocześnie staroświecki i zachowujący elementy jego własnej stylistyki, o czym świadczą chociażby dwie duże sceny akcji, na początku i w drugiej połowie filmu.

Do partytury Ishamowi udało się włączyć dość subtelną elektronikę, obecną chociażby w Hollywoodland. Najciekawszym fragmentem pod tym względem jest włączenie thereminu, słynnego pierwszego elektronicznego instrumentu. Jest to nawiązanie do dwóch kompozytorów Złotej Ery, którzy jako pierwsi (właśnie przez theremin) użyli elektroniki w muzyce filmowej – Miklosa Rózsy i Bernarda Herrmanna (kino SF, zwłaszcza autorstwa Raya Harryhausena). Zwłaszcza Węgier był znany ze swojego wykorzystania instrumentu radzieckiego elektronika-wynalazcy w swojej mrocznej partyturze do Urzeczonej – tej samej, która zainspirowała Jerry’ego Goldsmitha do zajęcia się muzyką filmową (niestety, nie udało mu się zdobyć grającej główną rolę Ingrid Bergman). Właśnie takie subtelne reminiscencje poprzednich partytur wspomagają film i dla znawców epoki będą wielkim plusem. Rzadko słyszymy dzisiaj coś takiego, a szkoda.

Oczywiste mogą wydawać się podobieństwa między Czarną Dalią a Tajemnicami Los Angeles Jerry’ego Goldsmitha. Bierze się to stąd, że obaj nawiązali do tego samego źródła. Twórca Omenów poszedł nawet dalej i skopiował główny temat partytury Leonarda Bernsteina. Przyznam, że suita z Na nabrzeżu, a zwłaszcza zawarta w niej muzyka akcji należą do moich ulubionych fragmentów w historii całego gatunku. Trzeba powiedzieć, że Goldsmithowi udało się wyciągnąć z orkiestry więcej wściekłości (znakomite Bloody Christmas) niż twórcy Coolera i to przemawia na korzyść tego pierwszego. U Ishama przewagą podstawową, poza bardziej oryginalną i chyba jednak wypracowaną tematyką są lepiej wykonane partie na trąbkę (tutaj twórca stanowi klasę samą w sobie). Poza tym jeszcze Dalia jest bardziej zróżnicowana.

Album kończy finałowa suita Nothing Stays Buried Forever. Zawiera zarówno materiał tematyczny, jak i underscore i akcję. Mark Isham stworzył moim zdaniem jedną z najlepszych partytur tego roku. Staroświecką w dobrym znaczeniu tego słowa, o dużej emocjonalności (chociaż jak twierdzi jeden z zachodnich recenzentów, można było wyciągnać z orkiestry więcej). Dla mnie istnieje jeszcze jedna duża zaleta tej ścieżki. Muszę przyznać, że konwencja wynaleziona przez Leonarda Bernsteina do mnie trafia. Lubię mocne kotły prowadzące w bardzo burzliwy sposób akcję. Nadaje to scenom jednocześnie dynamiki i brutalności, a tym ma się właśnie charakteryzować gatunek, jakim jest kino noir. Ścieżka jest ewidentnie zainspirowana, co też jest plusem dla Ishama. Jedna z najlepszych partytur roku i w karierze twórcy, chociaż nic wybitnego.

Najnowsze recenzje

Komentarze