Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Rabin

Bad Company

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Pierwszą współpracą Joela Schumachera, reżysera znanego z Klienta, Batmana Forever i ostatniej adaptacji Upiora w operze, ze słynnym filmowym producentem Jerrym Bruckheimerem była całkiem fajna komedia akcji, Bad Company. W dużej mierze pomysł opierał się na zestawieniu komika Chrisa Rocka (znanego głównie z roli zięcia Danny’ego Glovera w Zabójczej broni IV) i żyjącej legendy kina, jaką niewątpliwie jest Anthony Hopkins. Nazwisko producenta zobowiązuje i mamy do czynienia z nieco bezmózgim, choć dobrze zrobionym filmem akcji. Agent CIA (Rock) ginie w trakcie operacji w Pradze. Zastępuje go jego brat bliźniak, który za to jest przestępcą małego kalibru (i świetnym szachistą) w jednym z amerykańskich miast. Oficerem prowadzącym Jake’a jest Gaylord Oakes (Hopkins). Oczywiście, z młodym adeptem szpiegowskiego fachu mamy skaranie Boskie i właśnie tutaj film oferuje nam najwięcej humoru. Podobnie w Pradze, gdzie Jake nazywa jedną z hotelowych hostess tekturą. Zdjęcia zrobił Polak, Dariusz Wolski, który potem dla Bruckheimera sfotografuje Piratów z Karaibów.

Muzykę skomponował jeden z dwóch (drugim jest Hans Zimmer) stałych współpracowników cokolwiek bogatego producenta – Trevor Rabin. Pochodzący z Republiki Południowej Afryki gitarzysta zespołu Yes (keyboardzistą tam był inny znany kompozytor muzyki filmowej, kojarzony z tą samą grupą Mark Mancina) jest wiecznie utożsamiany z prowadzoną przez Niemca grupą Media Ventures (dziś Remote Control). Pomówieniom tym (jeśli można tak w ogóle powiedzieć) cały czas zaprzecza. Na jego niekorzyść przemawiają jego kontakty z Jerrym Bruckheimerem, Markiem Manciną (parę razy wykonywał partie gitarowe w partyturach twórcy Twistera, a także napisali wspólnie Con Air) i Harrym Gregsonem-Williamsem. Te ostatnie kontakty były wymuszone przez producenta, który zatrudnił Anglika przy Armageddonie i Wrogu publicznym (zastępując zajętego Cienką czerwoną linią Zimmera, który w ten sposób stracił kontakt z bratem Ridleya Scotta, Tonym).

Promocyjny album zaczyna Prague. Utwór ten przedstawia prosty, choć całkiem ładny (zwłaszcza w aranzacji na solowe skrzypce) główny temat ścieżki. Tak jak w przypadku większości tematów twórcy Armageddon, nie można mu odmówić urody, mimo, że pod względem technicznym balansujemy na krawędzi banału. Chase jest pierwszym kawałkiem akcji. Ponieważ mamy do czynienia z kinem Jerry’ego Bruckheimera, akcja jest wręcz technoidalna i subtelna jak koń pociągowy, ale, trzeba przyznać, jest najzwyczajniej w świecie cool i bardzo melodyjna, chociaz tego najchętniej byśmy stylistyce MV odmówili. Główna melodia stanowi zupełnie niezły anthem (tak się w dużej mierze określa heroiczne motywy w tym stylu, co ciekawe to samo słowo oznacza hymn narodowy). Technoidalność ścieżki objawia się w doborze elektronicznych brzmień, tutaj zdecydowanie zbliżających się do muzyki trance’owej. Mimo, że puste jest to całkiem efektowne i nie można temu odmówić słuchalności. Nad ostrymi syntezatorami słychać, zapewne w połowie sztuczne, w połowie żywe, smyczki i rogi. Przypomina to czasem kilka lat wcześniejszego Wroga publicznego.

Pod tym względem najlepiej wypada dziesięciominutowy moloch, pod tytułem Courage. Generalnie mamy do czynienia z muzyką w stylu Bruckheimerowskim w jej najostrzejszym wydaniu. Czym się charakteryzuje ten swoisty podgatunek, nazywany z reguły stylem Media Ventures? Warto by było zwrócić uwagę na prostą rzecz. Duża część najpopularniejszych kompozytorów tego nurtu wyszła bezpośrednio z muzyki popularnej, w przypadku Zimmera, Manciny i Rabina z rocka lat 80. Wchodzą tu w grę grupy takie jak Yes (Rabin i Mancina) czy Ultravox (Zimmer). Majpopularniejsze prace tych twórców brzmią więc jak orkiestrowa aktualizacja tego, co tworzyli do tej pory. Właśnie z określanej czasem mianem hair-metalu sceny rockowej sprzed dwudziestu paru lat biorą się bezpośrednio ścieżki pokroju Twierdzy. Wiele osób określa te partytury mianem „męskich”. Uwaga ta może się wydawać lekko seksistowska, bowiem teoria ta każe także kobietom słuchać ścieżek Rachel Portman czy melodramatów Hornera, a ja osobiście znam parę dziewczyn słuchających właśnie klasyków MV. Trzeba jednak zwrócić uwagę na napakowanie tych ścieżek energią, biorącą się zarówno z orkiestracji i doboru brzmień elektronicznych, jak i samego orkiestrowego wykonania. W przypadku Courage mamy 10 minut czystej, nieprzerwanej akcji, która, muszę powiedzieć, jest naprawdę ekscytująca i w świetny sposób wykorzystuje główny temat. Wciąż jednak ewidentne są nawiązania do Wroga publicznego.

O ile muzyka akcji jest najzwyczajniej w świecie fajna, to gorzej jak z underscore. Fragmenty z chociażby Chase są bardzo ostre i właściwie na granicy słuchalności. Cały czas stara się jednak być cool, co jest chyba najpoważniejszym żądaniem Jerry’ego Bruckheimera wobec swoich kompozytorów, nienawidząc przy tym (zapewne zbyt klasycznie brzmiącej) sekcji instrumentów dętych drewnianych. W wolniejszej muzyce atakująca elektronika jest po prostu męcząca, nie mniej niż często nudne sekwencje pozbawionego melodii underscore orkiestrowego. Świetnie cały materiał łączy jednak Cover Him, który mógłby stanowić suitę z całej ścieżki. Poza najlepszą aranżacją tematu, mamy tutaj zupełnie niezłą i dość krótką prezentację jednego z motywów akcji.

Półgodzinny album kończy Device Proff. Trudno mi ocenić muzykę Rabina. Z jednej strony rozumiem krytyków Bruckheimerowskiej konwencji. Zwłaszcza w przypadku prac innych twórców niż kompozytor Armageddonu. Wszystkie ambitniejsze (pod względem realizacyjnym, nie intelektualnym) projekty dostają muzykę brzmiącą na jedno kopyto. Trudno się na coś takiego zgodzić. Pod tym względem Trevor Rabin ma o tyle lepiej, że nie dostaje tych najbardziej ambitnych projektów (czytaj Pearl Harbor czy Piraci z Karaibów) tylko filmy akcji (Bad Company właśnie czy 60 sekund) i dramaty sportowe (Remember the Titans). Nieco technoidalny styl może też irytować osoby nie przepadające za ostrą elektroniką. W tym przypadku faktycznie partytura ta, mówiąc delikatnie, do subtelnych nie należy. Nie jest to nic wybitnego, ale też trzeba powiedzieć, że ma swój poziom, bo jest najzwyczajniej w świecie fajne.

Najnowsze recenzje

Komentarze