Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Mononoke-hime (Księżniczka Mononoke)

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że Hayao Miyazaki należy do najbardziej cenionych twórców anime, japońskiego kina animowanego. Przy okazji dla nieznających gatunku trzeba powiedzieć, że nie są to tylko i wyłącznie filmy dla dzieci, o czym świadczy chociażby istnienie takiego gatunku jak erotyczne, czasem wręcz pornograficzne hentai. Miyazaki jest twórcą docenionym poza granicami kraju Kwitnącej Wiśni. Księżniczka Mononoke odniosła na zachodzie wielki sukces komercyjny. W angielskiej wersji językowej, która zresztą trafiła do polskich kin, głosów udzieliły takie gwiazdy jak Billy Bob Thornton, Gillian Anderson czy Billy Crudup. Film jest na tyle brutalny, że w USA dopuszczono go do kin od 13 lat. Ciekawostką jest, że samo imię Mononoke znaczy tyle co mściwy duch, ale postanowiono pozostawić imię ksieżniczki (przyrostek hime) w oryginalnym brzmieniu. Ashitaka oznacza pytanie „Czy jesteś przyszłością” składając się ze słów Ashita-ka (jutro i przyrostek pytający).

Od bardzo długiego czasu z Miyazakim współpracuje Joe Hisaishi, jeden z najważniejszych japońskich kompozytorów. Ma za sobą wiele projektów koncertowych a także multimedialnych, ponieważ zaczynał jako twórca elektroniczny. Był także nadwornym kompozytorem aktora i reżysera Takeshi Kitano. Piszę „był”, ponieważ do ostatniego Zatoichi muzykę stworzył kto inny. Japończyka często nazywa się japońskim Johnem Williamsem. Czy taka etykietka nie jest dla niego krzywdząca, trudno powiedzieć. Na pewno, jak słusznie napisał w swojej recenzji tzw. image albumu do Ruchomego zamku Hauru Przemysław Kałwa, podpatrzył pewne pomysły ilustracyjne legendarnego twórcy Hollywood, przynajmniej w swoich animowanych ilustracjach, bo, jak wiadomo, ten gatunek filmu wymaga dość specyficznej muzyki.

Wydany przez Milan album zaczyna The Legend of Ashitaka. Jest to przepiękny, prawie Hornerowski w swojej ekspresji temat, moim zdaniem najlepszy na płycie. Generalnie płyta jest wydana dość specyficznie, niektóre fragmenty podzielono na części, tak, że np. Demon God ma trzy, rozrzucone po całym albumie fragmenty. Tak samo jest z powtórzeniami tematu Ashitaki. Demon God natomiast jest bardzo ekscytującym, choć dość prostym (mimo paru naprawdę genialnym partiom na smyczki) utworem akcji, wykorzystującym elektronikę (niezbyt subtelną, ale efektywną), orkiestrę i japońskie taiko lepiej niż jakikolwiek Hollywoodzki kompozytor. Zestawienie utworów bardziej dramatycznych i melodyjnych jest zrobione bardzo ciekawe. Tak samo Hisaishi świetnie wplata swoje narodowe instrumenty (takie jak wymienione taiko, flety, czy nawet chińskie skrzypce erhu) w zachodnie orkiestracje. Dzięki temu (tak jak generalnie prace kompozytora) muzyka nie brzmi hermetycznie. Możliwości bębnów taiko znakomicie pokazuje Battle Drums, chociaż sądzę, że moglibyśmy się bez tego utworu obyć. Piękny jest sam temat z Mononoke-hime, obecny także w wersji koncertowej (Princess Mononoke Theme Song).

Dużą zaletą jest wspomniana już dostępność dla zachodniego słuchacza. Wspomniany temat Ashitaki brzmi dość Hornerowsko, mimo że, trzeba to zaznaczyć, w żadnym wypadku nie mamy do czynienia z kopią czy nawet zamierzonymi nawiązaniami, wydaje się raczej, że Japończyk stworzył podobny język. Orkiestracje są bardzo ciekawe. Nie jest to prosty mickey-mousing, jak to się czasami zdarzało na albumie Howl’s Moving Castle, ale partytura doskonale działa na wyobraźnię, przez aranzację właśnie. Ze względu na charakter filmu dość często otrzymujemy muzykę mroczną i trzymającą w napięciu i tutaj, trzeba przyznać, wypadającą gorzej na albumie niż tematyka, gdzie panuje wysoki poziom. Pięknym utworem na przykład jest Lady Eboshi, pełnym ciepła i emocji ze śliczną melodią, potem zaś dęte drewniane wykonują temat głównego bohatera. Mamy także bardzo ładne piosenki, jak chociażby The Tatara Women Work Song, które nie pozbawione jest elementów new age. Do najlepiej zorkiestrowanych, choć dość ciężko brzmiących fragmentów należą The Battle in Front of the Ironworks i Demon Power III.

Poza tematyką i liryzmem należy wskazać na dość dużą wszechstronność partytury Hisaishiego. Japoński kompozytor bardzo umiejętnie oscyluje między napięciem i mrokiem, new-age’owym budowaniem nastroju (wspomniana już pieśń pracownic z kolonii) a ciepłą tematyką i epickim rozmachem (jak chociażby duża część opartych na temacie Ashitaki utworów). Bardzo ciekawe są piosenki oparte na głównym temacie, na recenzowanym tu albumie w dwóch wersjach, wszystkie wykonuje Yoshikazu Mera. Drugiej z nich nie ma na amerykańskim wydaniu, tam po angielsku śpiewa Sasha Lazard.

Muzyka bywa ciężka, tak jak przeznaczony dla starszych widzów film Miyazakiego, ale to wcale nie ujmuje jej jakości. Warsztat Hisaishiego jest świetny, co widać we wspomnianych już utworach wojennych, a także ostatniej części Demon God III, łączący znakomicie mroczny temat boga lasu z melodią Ashitaki. Nie jesteśmy pod koniec albumu pozbawieni także pięknego materiału, tutaj w postaci nastrojowego Adagio of Life and Death. Prawie ambientowe, mocno elektroniczne The World of the Dead znowu jest dość ciężkie i może negatywnie wpłynąć na odbiór świetnego skądinąd albumu. Druga część zaczyna sie od znanej melodii wykonywanej przez emocjonalne flety, ale potem wraca dramatyczne i ciężkie brzmienie. Generalnie w drugiej części albumu muzyka zaczyna być naprawdę mroczna i rzadziej powtarzać znane nam tematy. Na szczęście jednak album kończy tematyka.

Najpierw piękne Ashitaka and San, trochę podobne do 2 lata późniejszego tematu z Kikujiro. Po tym intymnym utworze następuje druga aranżacja wokalna tematu, tym razem trochę bardziej elektroniczna. A na koniec to, co ścieżka Hisaishiego ma najlepszego – pięciominutowa suita tematu Ashitaki pochodząca z napisów końcowych. Oczywiście dużo bardziej godna polecenia jest wersja z albumu Symphonic Suite. Muzyka Hisaishiego jest godna polecenia zwłaszcza ludziom, którzy psioczą na odejście od tematyki w Hollywood, które, zgodzę tu się z tezą Łukasza Wudarskiego, zaczyna chyba powoli zjadać własny ogon. Niech ciężkie i pełne napięcia fragmenty nie odstraszają. Te tematy są zbyt piękne, by przejść obok tej ścieżki obojętnie.

Inne recenzje z serii:

  • Księżniczka Mononoke (image album)
  • Księżniczka Mononoke (symphony)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze