Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jan A. P. Kaczmarek

Kantata o Wolności / Oratorium 1956

-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski, Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Bardzo często wielcy kompozytorzy muzyki filmowej prowadzą podwójne życie muzyczne. Poza ilustrowaniem kolejnych filmów znanych reżyserów, komponują różnego rodzaju utwory okolicznościowe. Nieograniczeni obrazem wreszcie mogą wypowiadać się swobodnie. Problem w tym, że wielu z nich tego nie potrafi. Wolą kryć niedostatki swego talentu za pięknymi ujęciami, błyskotliwą grą aktorską, dynamicznym montażem. Nic więc dziwnego, że o tym czy twórca jest prawdziwym artystą decyduje dopiero dzieło nieskrępowane, dzieło niefilmowe.

Jan A. P. Kaczmarek ostatnio aż dwukrotnie podejmował próby udowodnienia, iż poza tym że jest świetnym twórcą muzyki pod obraz, ma także coś do powiedzenia w dziełach autonomicznych. I choć ani „Kantata o Wolności”, ani „Oratorium 1956” nie wyznaczają nowych muzycznych szlaków, to jednak bez wątpienia są potwierdzeniem wszechstronności i naturalnego talentu autora Marzyciela

O ile pisząc Oratorium 1956 kompozytor miał już przetarte szlaki, o tyle Kantata o Wolności wiązała się z wejściem na nieznany, odmienny od filmowego grunt. Niepokój dodatkowo wzmagała ogromna medialna presja związana z prestiżem, jaki niósł utwór zamówiony przez Marszałka Województwa Pomorskiego z okazji 25 rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych i powstania NSZZ „Solidarność”.

Wybór Kaczmarka na kompozytora nie powinien jednak dziwić. Choć przed powstaniem dzieła, na giełdzie dziennikarskiej wymieniano różne nazwiska (od Wojciecha Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego, Krzysztofa Pendereckiego, po Jana Kantego Pawluśkiewicza i Michała Lorenca) to jednak splendor jaki spłynął, na urodzonego w Koninie, twórcę po otrzymaniu Oskara, zapewne ostatecznie przekonał zleceniodawców o słuszności wyboru.

Kaczmarek z entuzjazmem przyjął zamówienie, gdyż jak mówi zawsze czuł się związany z ruchem solidarnościowym. Wykonany 31 sierpnia 2005 roku na Placu Trzech Krzyży w Gdańsku, dedykowany Ojcu Świętemu utwór, okazał się sukcesem zarówno artystycznym (pochlebne recenzję we wszystkich niemal krajowych dziennikach) jak i medialnym. Czy jednak słusznie? W naszym mniemaniu odpowiedź nie jest już tak jednoznaczna.

Żeby zrozumieć, czym właściwie jest kantata wyjdźmy od pojęcia. Jak pouczają nas encyklopedie kantata: jest to wokalna niesceniczna forma muzyczna składająca się z wielu części, w tym z: arii, recytatywów, duetów, ritornelów instrumentalnych i chórów. Kaczmarek jak najbardziej zachowuje tutaj formę znaną z definicji. Poza 123 osobową Orkiestrą Polskiej Filharmonii Bałtyckiej pod batutą Michała Nestorowicza i 100 osobowym chórem w prawykonaniu wzięło udział także dwoje solistów (Agnieszka Tomaszewska i 12 letni Konrad Janiak). Ponieważ kantata upamiętnia konkretne wydarzenie, ma więc fabularny przebieg. Z tegoż powodu partie śpiewane przez chór i solistów oparte są o teksty skompilowane z trzech źródeł: z cytatów z Jana Pawła II, z haseł znanych z transparentów strajkujących, oraz z tekstów polskich poetów romantycznych. Dzięki temu możemy w „Kantacie…” odnaleźć coś więcej niż tylko muzyczny nastrój opisujący tamte burzliwe czasy.

Odczytanie sensu fabularnego Kantaty… każdemu uważnemu słuchaczowi nie powinno nastręczać trudności. Kompozycję zaczyna utwór Stocznia. Kaczmarek dzięki pulsującej sekcji smyczkowej tworzy klimat zwartej, równej, szczęśliwej pracy. Można tu wyczuć oddech morskiej bryzy i monotonie codziennej harówki. Jak mówił sam kompozytor chodziło mu o ukazanie tego co działo się przed zawiązaniem „Solidarności”. Stąd pod koniec utworu zauważamy tzw. temat buntu. Jeszcze nie do końca wykształcony (swój wybuch będzie miał dopiero w Wolność Równość, Solidarność), ale dający nam wyraźnie do zrozumienia, że oto w sercach zwarcie i równo pracujących robotników, zasiane zostało ziarno sprzeciwu, które już niedługo zakiełkuje.

O ile Stocznia była muzycznym spojrzeniem na robotników, o tyle Nie Bój Się Nie Lękaj zwraca się w stronę rodzin polskich bojowników o wolność. Nie bez znaczenia jest fakt, iż pełne nadziei i otuchy słowa Jana Pawła II wyśpiewują chłopiec i kobieta. Brak tutaj głosu męskiego. Jak tłumaczył kompozytor chodziło mu o ukazanie sytuacji rodziny niepełnej, w której ojciec, współczesny powstaniec, nie może być z bliskimi (został zatrzymany, strajkuje, a może zginął?). I to właśnie tej nieszczęśliwej rodzinie kompozytor dodaje otuchy i wiary słowami Wielkiego Polaka, zupełnie jak 25 lat temu młody i pełen werwy papież dodawał otuchy nam wszystkim.

Chyba najbardziej dynamiczną, zarówno pod względem fabularnym jak i muzycznym jest kompozycja Wolność, Równość, Solidarność. Jest to specyficzny dialog dwóch tematów, dialog będący odzwierciedleniem buntu. W pełnej krasie pojawia się tu sygnalizowany w Stoczni temat, wykrzykujący pozornie przyziemne potrzeby – „Chcemy Chleba”. W utworze zwraca szczególnie uwagę jego hasłowa konstrukcja, idealnie odwzorowująca nastroje panujące wówczas na ulicach polskich miast. Nastroje, które choć połączone jedną ideą, to jednak w swym wyrazie będące bardzo różnorodne (stąd zapewne opcja dialogu dwóch tematów muzycznych).

O ile utwór Wolność, Równość, Solidarność, był wspaniałym dynamicznym zrywem, o tyle Wołam z Wami Wszystkimi jest raczej, długą medytacją nad nieuchronnością zdarzeń. W warstwie tekstowej oparta o słynne cytaty z homilii Jana Pawła II (padają tu między innymi słowa: „Niech stąpi duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”) utwór jest lirycznym komentarzem mówiącym o słuszności racji walczących. Co ciekawe znów pojawia się temat buntu, sugerujący iż poza sprzeciwu, obojętnie jaki by nie był, zawsze ma rację bytu.

Ostatnią kompozycją trwającej nieco ponad 30 minut „Kantaty o wolność” jest monumentalny finał Byliśmy, Jesteśmy, Będziemy. Bez dwóch zdań jest to najlepszy utwór tej partytury. Pełen mocy (tutaj dopiero czuć 100 osobowy chór i wielką orkiestrę) ze świetnym, niezwykle nośnym tematem są należytym hołdem złożonym całemu ruchowi solidarnościowemu. Hołdem pokazującym jak silny potrafi być duch, gdy walczy się wspólnie i solidarnie o wolność.

„Kantata o Wolności” jest dowodem na to, iż Jan A. P. Kaczmarek to twórca dojrzały, artysta który potrafi wyjść poza kino i stworzyć coś nieco odmiennego. I choć cały czas czujemy, że kompozytor jest przede wszystkim autorem muzyki filmowej (widoczne charakterystyczne myślenie obrazowe, fabularność i wreszcie zapożyczanie tematów z poprzednich dzieł – Całkowite zaćmienie, Plac Waszyngtona), to jednak „Kantata…” pokazuje, że Kaczmarek ma jeszcze dużo do powiedzenia, także w przestrzeni pozafilmowej.

Po sukcesie artystycznym i znacznie większym medialnym jakim okazała się Kantata o Wolności długo nie trzeba było czekać na kolejną tego typu kompozycję. Idąc w ślady władz województwa pomorskiego, które zamówiły u Jana A. P. Kaczmarka utwór upamiętniający zwycięstwo Solidarności, prezydent Poznania zwrócił się do kompozytora o napisanie podobnej partytury, tym razem wspominającej wydarzenia z czerwca 1956 roku i hołdującej ofiarom represji jakie spadły wtedy na robotników Poznania. Oba utwory, mimo że różne wymową i charakterem sprowadzają się do wspólnego mianownika jakim są dwa wielkie epizody zapisane w historii naszego kraju okresu PRL. O ile Kantata w stosunowo entuzjastyczny sposób opowiadała o pierwszym zwycięstwie ludu nad ciążącym nań aparatem komunistycznym, Oratorium jest już utworem o wiele bardziej poważnym, zmuszającym do refleksji nad dramatem jaki odbył się w 1956 roku nie tylko w Polsce, w Poznaniu, ale i na Węgrzech.

Jak sam kompozytor przyznaje, poszukując inspiracji sięgał do wielu zapisków historycznych mówiących o tamtejszych wydarzeniach, odnosił się do relacji uczestników zajść, przemówień ówczesnych władz komunistycznych, prac fotograficznych, materiałów archiwalnych opozycji, a także wspomnień matki chłopca zabitego podczas zamieszek, Romka Strzałkowskiego. Powstała w wyniku tego praca, za pomocą muzyczno-lirycznej symboliki w poruszający i przemyślany sposób opowiada nam o dramatycznych wydarzeniach z 1956 roku. Pompa z jaką wcielono w życie to muzyczne przedsięwzięcie zadziwia niemniej niż ono samo. Oratorium wykonała 120-osobowa orkiestra z towarzyszącym jej 200-osobowym chórem i 3 solistami. Siła jaka przelewa się z tak licznej grupy wykonawców uderza ze zdwojoną siłą, zwłaszcza, że Oratorium 1956 jest dziełem nastawionym na wywoływanie skrajnych emocji: począwszy od pewności siebie i odwagi, poprzez niewysłowiony żal i smutek, a skończywszy na budującej ducha nadziei.

Partyturę otwiera Poranny Polonez podzielony na kilka epizodów, każdy symbolizujący inną część dramatu jaki rozegrał się 28 czerwca. Na samym początku raczeni jesteśmy przybierającym na sile z minuty na minutę patetycznym polonezem symbolizującym stawiających opór robotników. W miarę trwania utworu pomiędzy nuty zaczynają wkradać się króciutkie frazy, częstokroć opierane na atonalnych melodiach tak dobrze obrazujących niepokój niesiony przez władzę komunistyczną. Dopełnieniem muzyki są tu cytowane przez chór słowa Józefa Cyrankiewicza, mówiące o nieugiętej polityce Partii wobec oporu. Druga połowa Porannego Poloneza stoi pod znakiem symbolicznej batalii pomiędzy tymi dwoma muzycznymi schematami. Batalii wyrażanej nawrotami poloneza coraz bardziej patetycznego, oprawianego fantazyjnymi orkiestracjami i chórem oraz nostalgicznym finałem w kształcie arabskiego wokalu oprawionego minimalistycznymi smyczkami w tle. Trzyminutowy wokal Sussan Deyhim otwiera furtkę do smutnego i poruszającego Trenu dla Romka, wyrażającego poprzez liryczno-melodyjny mariaż nie tylko dramat jednostki-ofiary zamieszek, ale i rodziny pogrążonej w bólu po stracie bliskiej osoby.

Na kilkanaście minut wdziera się muzyka o bardzo refleksyjnym zabarwieniu, którego fundamentem jest wyjątkowo nostalgiczny, operowy wokal poetycko ujmujący fakty związane z tragedią jaka miała miejsce w Poznaniu. Przedłużeniem tego refleksyjnego tonu jest kolejna część Oratorium, Poznań-Budapeszt, przenosząca nas myślami do analogicznych, aczkolwiek o wiele krwawszych zajść na Węgrzech w październiku 1956 roku. Obok znanego nam z końcówki Porannego Poloneza wschodniego wokalu, słyszymy również śpiewane w oryginale przez chór fragmenty “Pieśni Narodowej” napisanej przez adiutanta generała Bema, Sandora Petofiego. Poprzez wybór zabarwionego patriotyczną wymową tekstu, Kaczmarek hołduje ofiarom stłumionego brutalnie powstania, które zaczęło się od złożenia kwiatów właśnie pod pomnikiem Bema.

Ostatnim aktem tej 38-minutowej partytury jest przesiąknięty nutką nadziei utwór Jednym Tchem. Orkiestra po kilkunastu minutach stonowanej gry powraca do życia, eksplodując raz za razem niesamowitym ładunkiem dźwiękowym i emocjonalnym. Kompozytor za pomocą wokaliz wtopionych w prozaiczną, ale świetnie orkiestrowaną melodię stara się nam powiedzieć, że pomimo tragedii 100 tysięcy mieszkańców Poznania, naród nie traci nadziei na przyszłe zwycięstwo. Wyrazem tego są powtarzane przez chór słowa “kiedyś zwyciężymy”. Muzyka z każdą chwilą nabiera coraz większej siły, by po 9 minutach pasjonujących pasaży finiszować potężnym chóralno-orkiestrowo-wokalnym crescendo.

Właściwie od strony artystycznej obie prace Kaczmarka prezentują się bardzo dobrze. Problemem jest sama stylistyka na jakiej Kaczmarek się opierał. Długie oddawanie się pracy filmowej odstawiło w nim nieco ilustracyjne podejście do podmiotu inspiracji. O ile w Oratorium przepełnionym operowymi formami wyrazu ten ślad zaciera się nieco, w Kantacie bardzo jest widoczny, Z jednej strony można chwalić kompozytora za takie a nie inne podejście, bowiem język filmowy jest przecież łatwiejszy do zrozumienia niż ten jakim posługiwali się niegdyś kompozytorzy klasyczni. Z drugiej strony nie unikniemy wrażenia powtórki z rozrywki, szczególnie w pojedynczych melodiach Kantaty tak silnie wzorowanych na kilku wcześniejszych pracach Kaczmarka. Niemniej jednak wrażenia jakie pozostawiają po sobie oba utwory są niebanalne i nawet wyraźne braki w oryginalności warstwy melodyjnej nie przysłaniają emocjonalnego charakteru obu partytur. Pytanie jakie nasuwa się na koniec, to czy prace te zostaną kiedykolwiek wydane? Szkoda byłoby, gdyby okazało się, że nie.

P.S. Dziękujemy Panu Janowi A. P. Kaczmarkowi i Pani Julii Michałowskiej za pomoc w stworzeniu tego tekstu.

Najnowsze recenzje

Komentarze