Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Once upon a Time in America (Dawno temu w Ameryce)

(1998)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Sergio Leone i Ennio Morricone. Koledzy ze szkolnej ławy. Morricone zajął się muzyką. Pięcioletnią klasę trąbki w rzymskim konserwatorium zaliczył w rok. Kiedy jego przyjaciel wziął się za filmy oczywistym było, kto stworzy do nich partytury. W ten sposób otrzymaliśmy jedną z najsłynniejszych par kompozytor/reżyser. Do gatunku, który stworzył reżyser, znanego dzisiaj jako „spaghetti-western”, Morricone wymyślił zupełnie nowy styl. Ścieżki takie jak Dawno temu na Dzikim Zachodzie, Dobry, zły i brzydki czy Za kilka dolarów więcej przeszły do historii. 11 lat po ostatnim westernie Leone nakręcił piękną balladę o przemijaniu, Dawno temu w Ameryce. Główne role zagrały wielkie gwiazdy, Robert de Niro, James Woods, Joe Pesci (w małej roli) czy Danny Aiello (też w niedużej). Przygotowanie filmu zajęło wiele lat, problematyczne było ponoć zarezerwowanie praw do powieści. Jedną z ważniejszych ról (dziewczynka, w której podkochuje się młody Noodles) zagrała czternastoletnia Jennifer Connelly, późniejsza laureatka Oscara za rolę żony Johna Nasha w Pięknym umyśle Rona Howarda.

To, że Ennio Morricone zostanie kompozytorem muzyki do Dawno temu w Ameryce było więc prawie pewne. Swoim zwyczajem sam zorkiestrował ścieżkę i nią dyrygował. Wykonali ją muzycy rzymscy, stale współpracująca z nim wokalistka Edda dell’Orso i mistrz fletni Pana Georghe Zamfir. Istnieją dwa albumy, pierwszy oryginalny został wydany wraz z filmem i potem wznowiony w 1995 na płytach CD. Drugi, wydany przez Rykodisc, zawiera 24 minuty więcej materiału i właśnie on będzie przedmiotem niniejszej recenzji. Zaliczana do najwybitniejszych prac twórcy kompozycja nie została nominowana do Oscara z powodu błędu formalnego, albo oryginalna kinowa wersja filmu nie podaje przez pomyłkę Morricone jako kompozytora, albo nie zdążyli wypełnić odpowiedniej roboty papierkowej.

Oba albumy zaczyna pochodzące z napisów początkowych Once upon a Time in America. Temat jest naprawdę piękny. Tutaj widzimy już, na czym polega geniusz Włocha. Potrafi skomponować znakomitą melodię, która jednocześnie doskonale spełnia swą ilustracyjną rolę. Można by się zastanawiać, czemu Ennio Morricone jest tak promowany w Polsce. Nie znamy wielu wybitnych kompozytorów, w radiu jako „muzykę filmową” puszcza się zaś Johna Williamsa. Morricone właśnie, Henry’ego Manciniego (Różowa pantera i Moon River to tytuły obowiązkowe), Johna Williamsa. Można by protestować przeciwko pomijaniu takich twórców jak Jerry Goldsmith, John Barry, Danny Elfman, zupełnie nieznani Christopher Young czy Mark Isham, czy Hans Zimmer. Z drugiej strony, jeśli chce się promować gatunek trzeba wchodzić z przebojem, a tematy Morricone są naprawdę przepiękne i o tym zapomnieć nie można. Trudno tu wymieniać wszystkie z nazwy, bo jest ich naprawdę wiele i każdy znakomity.

Do najlepszych oprócz tytułowych należą na pewno Poverty, Childhood Memories i temat Deborah. Pierwszy z nich mógł mieć duży wpływ na Hansa Zimmera w trakcie pisania Pearl Harbor. Nie mówię, że Attack jest bezpośrednią kopią z Morricone, ale w części oba motywy są bardzo podobne, a Niemiec znany jest z inspiracji Włochem. Temat ten tez na pewno nie pozostał bez wpływu na późniejszy klasyk kompozytora, Nietykalnych. Znakomite jest także wykonanie. Deborah’s Theme okazuje się melodią odrzuconą z jednego z projektów Morricone z lat 70. Leone też miał problemy z przyjęciem tematu, ponieważ za bardzo mu przypominał jedną z melodii Dawno temu na Dzikim Zachodzie. W końcu jednak został przyjęty i dzisiaj zalicza się go, słusznie, do arcydzieł. Po raz pierwszy słychać tu głos muzy kompozytora, Eddy dell’Orso. W bardzo podobnym stylu ponad 20 lat później swoje partie w Sorstalansag wykona Lisa Gerrard.

Childhood Memories natomiast wprowadza innego słynnego wykonawcę, mistrza fletni Pana, Georghesa Zamfira. Sam temat na ten instrument jest śliczny, potem przechodzi w pełną dziecinnej naiwności (zgodnie ze swoim tytułem) jazzową melodię. Tak jak w filmie, dziecięca beztroska głównych bohaterów była połączona z pierwszym (muzycznie symbolizowanym przez smutny temat z początku i końca utworu) doświadczeniem przemocy. Ważną melodią jest także Amapola. Utwór ten jest częścią opery i nie skomponował go Ennio Morricone. Można jednak z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że Włoch go (kilkukrotnie zresztą) zaaranżował. Ciekawostką są dwa jazzowe utwory, Prohibition Dirge (w scenie „stypy” zorganizowanej po odwołaniu prohibicji) i Speakeasy. Cockeye’s Song zapowiada trochę mroczniejszą część partytury, która niestety nie pojawiła się na oryginalnym wydaniu partytury. Słychać tu delikatne dysonanse. Po temacie przemocy z Childhood Memories wraca główny motyw i poetycki głos dell’Orso. Naprawdę, coś pięknego.

Pierwsze 50 minut raczej powtarza cały materiał tematyczny (głównych tematów skomponowanych przez Włocha można naliczyć 4, może 5, każdy wypracowany). Nie można im odmówić piękna, chociaż trzeba powiedzieć, że kompozytor niespecjalnie zmienia aranżacje. Całość jest bardzo emocjonalna, można by powiedzieć po amerykańsku, że czasami wręcz larger than life. Wydaie Rykodisc sprzed 8 lat zawiera jednak dodatkowe 26 minut muzyki, w tym 13-minutową suitę. Zaczyna się od gitarowej aranżacji tematu z Poverty, który przechodzi w Amapolę (wersja jazzowa). Po raz pierwszy w tej suicie słyszymy muzykę budującą napięcie, jak chociażby świetne tremolo na smyczki. Pojawiają się nawet dysonanse, na oryginalnym albumie obecne w formie szczątkowej (Cockeye’s Song), a nawet trochę jazzowego chaosu, który jednak szybko znika. Warto powiedzieć, że mamy tu do czynienia z klasycznym nowoorleańskim jazzem, klarnety, puzony, banjo. Na pewno wspomaga to budowanie atmosfery starej Ameryki.

Album kończą tymczasowa wersja Poverty i dwie aranżacje nieznanego z filmu tematu. Partytura Ennio Morricone słusznie zaliczana jest do kanonu najwybitniejszych dzieł muzyki filmowej. W filmie wypada wprost genialnie, na albumie mimo pewnej, słusznie czasem zauważanej, monotonii jest wciąż kopalnią znakomitych tematów, tematów, które urzekają swoim pięknem i wypracowaniem. Dzisiaj właśnie tego brakuje w muzyce filmowej. Nie dziwię się Hansowi Zimmerowi, który każe szanować mistrzów melodii za to właśnie, że są melodystami, bo pisze się je najtrudniej. Twórcy tacy jak Morricone do nich należą. Mimo wspomnianej monotonii właśnie za jakość artystyczną tematów, orkiestracji, a także świetne, ekspresywne wykonanie, wystawiam, jak sądzę, jedyną słuszną ocenę. Najwyższą.

Najnowsze recenzje

Komentarze