Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Mission, the (Misja)

(1986)
5,0
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.
Uwaga tekst zawiera SPOJLERY

Muzyka filmowa podobnie jak inne dziedziny ludzkiej twórczości kocha etykietki. Takie terminy jak „najlepszy”, „najwspanialszy”, „najbardziej oryginalny”, „osobliwy” przyszywane są do coraz to nowych albumów często zupełnie na wyrost, w niecnych celach marketingowych. Często, ale nie zawsze. Gdy w roku 1986 ma ekrany kin wszedł film Rolanda Joffé pt. „Misja” ilustrującą go muzykę włoskiego mistrza Ennio Morricone okrzyknięto najlepszą partyturą w historii muzyki filmowej. Co ciekawe mimo dwudziestu lat od czasu premiery soundtracku wśród krytyków, a może przede wszystkim wśród kinomanów, panuje zgodność co do tego iż muzyka ta jest arcydziełem. Przeglądając Internet natknąć można się na setki recenzji, jednak jedynie mała część z nich stara się wytłumaczyć fenomen, tej w istocie bardzo specyficznej płyty. Płyty która mimo niewątpliwego geniuszu, w wielu miejscach jest zupełnie niesłuchalna. W naszym tekście chcielibyśmy wybiec poza typową recenzję i przeprowadzić nieco szerszą analizę, która ułatwi nam zrozumienie niewątpliwego geniuszu jaki reprezentuje ta muzyka.

Najważniejszym dla pojęcia czym jest właściwie kompozycja Ennio Morricone jest rozważenie jego dzieła w kontekście filmu. Nie można bowiem należycie docenić tego co stworzył włoski mistrz bez przyjrzenia się jak partytura oddziałuje w obrazie. A oddziałuje w sposób iście magiczny. Jest to zasługa kilku czynników. Pierwszym z nich jest sam scenariusz, który dawał duże możliwości napisania muzyki o zabarwieniu emocjonalno-folkowym. Drugą rzecz stanowi z pewnością wspaniała harmonia, jaką odnajdujemy pomiędzy ilustracją dźwiękową, a płynnymi, nieco leniwymi krajobrazami wykreowanymi przez nagrodzonego Oskarem Chrisa Mengesa. Owa jedność jest zasługą bardzo przemyślanych wyborów orkiestracyjnych jakich dokonał Morricone, wyborów w których każdy instrument wydaje się potrzebny, każdy ma swoje miejsce. Bez wątpienia to właśnie te dwa czynniki (oraz błogosławieństwo kościoła) spowodowały, iż muzyka zyskała miano genialnej, miano które przyznali kinomani. W naszym jednak mniemaniu, nie tylko te czynniki sprawiają, iż Misja jest partyturą osobliwą. To co wydaje się być tu najważniejsze to przede wszystkim niespotykana wręcz ikonografia, ikonografia która w pełni ujawnia się przy wnikliwym zanalizowaniu filmu. Pomimo iż nieco wydłuży to nasz tekst zdecydowaliśmy się omówić kilka ważnych w naszym mniemaniu scen, scen w których muzyka odgrywa znaczącą rolę.

1) Obój Gabriela –3. Gabriel’s Oboe (02:12)
Przy pomocy orkiestry jezuici mogliby opanować cały kontynent

Bez wątpienia jednym z najpiękniejszych momentów filmu Joffé’a jest scena pierwszego kontaktu ojca Gabriela z Indianami Guarani. Misjonarz przychodzi uzbrojony w najskuteczniejszą broń jaką dysponował zakon Jezuitów: w muzykę. Ponieważ ten fragment poza znaczeniem czysto fabularnym miał też wymowę symboliczną (pokazuje bowiem, iż niezależnie od kultury, język piękna zawsze jest uniwersalny) wymagał bardzo przemyślnej muzyki. Morricone z zadania wywiązał się koncertowo, pisząc temat który dzięki swym wyborom instrumentalnym (chropowaty, silny i bardzo europejski dźwięk oboju) jest tu podkreśleniem „zasiania” w sercach Indian czegoś nowego, pierwszego ziarna religii. Kompozytor w jednym z wywiadów wspomniał, iż ten temat powstał stosunkowo bez większego wysiłku, a jego jedynymi ograniczeniami była chęć aby muzyka pasowała do ruchu palców Jeremy Ironsa błyskotliwie kreującego rolę ojca Gabriela.

2) Pokuta – 10. Penance (04:00)
– Czy odważysz się podjąć próbę?

– A czy ty odważysz się patrzeć jak przegrywam?

Niezwykle symbolicznym fragmentem filmu, jest moment gdy były handlarz niewolników Mendoza (pełen realizmu Robert de Niro) pragnąc zadośćuczynić swym winom, odbywa pokutę. Objuczony swoją bronią (instrumentami którymi do niedawna zadawał śmierć) wspina się wraz z jezuitami nad wodospad, gdzie miejsce swe ma świeżo założona Misja. Jego wspinaczka to w istocie dźwiganie bagażu win, grzechów które odpuścić mogą jedynie osoby które dotąd były ofiarami – Indianie (znaczące jest, iż to właśnie tubylcy zrzucają sieć w której Mendoza niesie swój „bagaż”). Morricone podkłada pod tę wspinaczkę wygrywaną na fagotach i rogach melodię, która dodatkowo podkreśla syzyfową pracę jaką stara się wykonać Mendoza. Gdy w końcu były handlarz niewolników dociera na szczyt, spotyka go tam przebaczenie. W tle znów pobrzmiewa temat Gabriela – ziarno wiary zostało właśnie zasiane w kolejnym sercu, tym razem w sercu grzesznika, który potrafił się nawrócić.

3) Raj na ziemi – 7. Vita Nostra (01:52)

W tym miejscu nie będzie cytatu. Żadne słowa bowiem nie są w stanie opisać piękna tych scen, ich symbiozy z arcygenialną muzyką, muzyką która niemal każdemu na długo zapada w pamięć. Analizując ten fragment należy zauważyć pewną ważną rzecz. Otóż temat znany z momentów „zasiewania ziarna wiary” przez ojca Gabriela (czyli po prostu Gabriel’s Oboe) powraca tu w diametralnie jednak zmienionym instrumentarium. Już nie obój, lecz cała masa indiańskich fletów, wygrywa temat jezuity. Wkrótce jednak dołącza się drugi motyw, z wybijającymi się perkusjonaliami i chórem śpiewającym „Vita nostra” – „nasze życie”. Morricone symbolicznie przedstawia zatem poprzez dialog dwóch tematów – inaczej zorkietrowanego tematu Gabriela i nowego tematu „naszego życia” idee „wydawania plonów”. Zasiane przez jezuitów ziarno (europejski obój) w rękach Indian dojrzewa (przeorkiestrowany Gabriel’s Oboe), i rodzi owoce (temat Vita nostra – znaczące, iż pojawia się on w momencie, gdy Indianie stawiają na jednej z chat krzyż, tworząc z niej tym samym świątynię). Owa muzyczna rozmowa jest bez wątpienia jednym z najbardziej niezapomnianych fragmentów w historii kina, fragmentów które nie tylko przekazują idee miłości, pokoju i wiary, ale także są po prostu piękne z czysto estetycznego punktu widzenia.

4) Spór o misję – 4. Ava Maria Guarani (02:48)
Niebawem zacząłem rozumieć jak odmienny świat wypada mi osądzać

Główną osią fabuły filmu jest, jak zapewne wszyscy doskonale wiedzą sąd nad misją. Sąd którego ma dokonać specjalny kościelny wysłannik kardynał Altamirano. Jednak zanim zostanie wydany wyrok, każda ze stron stara się „wkupić” w łaski dostojnika. Jezuici rzucają do boju to co mają najlepszego: muzykę. Pozornie śpiewający „Ave Maria” indiański chłopiec to tylko przyczynek, do dyskusji o posiadaniu przez autochtonów duszy. W istocie jednak jest tu ukryta głęboka symbolika. Moim zdaniem Morricone celowo wybiera taki właśnie motyw muzyczny. Zauważmy, że ojciec Gabriel (jak wiadomo to właśnie archanioł Gabriel, imiennik jezuity przyniósł Marii dobrą nowinę) wykorzystuje chłopca do śpiewania pieśni maryjnej. Jednak nie jest to pieśni dziękczynna, lecz błagalna, pieśń kierowana do matki (a matką jest w tym wypadku kościół) z prośbą o korzystną decyzję (pieśń jest zresztą powtórzona przez chór podczas wizyty kardynała w misji San Carlos). Scena, w której Indianin śpiewa to prześliczne Ave Maria jest także zapowiedzią specyficznej brzemienności. Owoc rzucony przez ojca Gabriela kiełkuje i przynosi plony, jest więc brzemienny w skutkach. I mimo prób zniszczenia wiary ona ocaleje, czego dowodem mogą być ostatnie sceny filmu.

4) Miserere – 20. Miserere (00:59)
– Nie miałeś wyboru eminencjo. Żyjemy w tym świecie, a ten świat jest taki.

– Nie senor Hontar. Takim ten świat uczyniliśmy. Takim uczyniłem go ja

Miserere to ostatni utwór albumu i przedostatni (później mamy już jedynie napisy końcowe) słyszalny w filmie. Jak zapewne wiele osób wie Miserere to cześć mszy żałobnej za zmarłych, czyli Requiem. Dosłownie słowo to znaczy po prostu „miejcie litość”. I choć pozornie utwór ten ma wymowę pesymistyczną, tkwi w nim wielka nadzieja. Fragment podłożony jest pod piękną scenę, w której to ocalała z pogromu misji grupka indiańskich dzieci wyławia z rzeki skrzypce i wraz z nimi odpływa w dal. Co ciekawe Miserere oparte jest na motywie „Vita nostra”, na tym najbardziej optymistycznym, pełnym dynamiki i nadziei fragmencie, słyszalnym podczas wznoszenia wspaniałej misji San Carlos. Nie sądzę aby takie posunięcie kompozytora było przypadkiem. W mojej opinii Morricone dopisuje bowiem muzyką, to co obraz jedynie delikatnie sugeruje: ziarno zasiane przez ojca Gabriela przetrwało i można być pewnym, że obrodzi z jeszcze większą mocą. A wtedy ani Hiszpanie, ani Portugalczycy, ani nawet kościół go nie przemogą.

Tak więc Wasza świątobliwość księża nie żyją, ja zaś pozostałem przy życiu. Lecz tak naprawdę to ja umarłem, a oni żyją, bowiem jak zawsze duch zmarłych przetrwa w pamięci żyjących.

Napisy końcowe Morricone ilustruje muzycznym dialogiem dwóch tematów znanych z Vita nostra, tutaj jednak zaprezentowanych w pełnym splendorze. Ponownie mamy chór, ponownie pobrzmiewają słowa napisane przez Marię Travię (prywatnie żonę kompozytora), ponownie też widz czuję się zachwycony. Nie ma w tym oczywiście nic dziwnego. Taki wybór to idealne zamknięcie tego filmu, zamknięcie które nie pozwala widzowi wyjść z kina. I słusznie, bowiem wytrwałych czeka nagroda. Pod koniec listy płac widzimy bowiem siedzącego przy biurku kardynała Altamirano, pieczętującego list (relację?). Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie nieco ironiczny muzyczny komentarz Morricone. W momencie gdy dostojnik zwraca swą twarz w kierunku kamery, chór dobitnie śpiewa zakończenie utworu, owo cudowne Gloria. Tym samym kompozytor przekornie puentuje film: „Chwała na wysokości Bogu”, Bogu który pozwala na taki koniec, Bogu który ma w tym swój cel.


Po tej wnikliwej analizie przejdźmy do tego co dostajemy na soundtracku. Każdy kto zachwycił się muzyką w filmie poczuje duży zawód sięgając po płytę. Największym jej mankamentem jest zupełnie niepotrzebny, wybitnie ilustracyjny materiał, materiał w którym kompozytor po raz kolejny udowadnia swoje zamiłowanie do eksperymentowania. Niestety to co wraz z obrazem wspaniale współistnieje tworząc klimat zagrożenia (Alone), leśnej bitwy Indian z Europejczykami (Refusal), na płycie zamienia się w niesłuchalną męczącą papkę przypadkowo dobranych dźwięków, irytujących swą „niemuzykalnością”. Sprawy nie ułatwia nawet zabieg podziału soundtracku na swoistą część A (gdzie otrzymujemy wyraźne szlagiery) i część B (gdzie została wrzucona cała partia eksperymentalna). Takie rozwiązanie jest zapewne pozostałością systemu znanego z kaset (tzw B-sides- czyli materiał gorszej jakości – przynajmniej teoretycznie) nośnika z mysla o którym materiał był montowany. Ta polityka zapewne zaważyła również na fatalnej jakości muzyki. Jakość dźwięku wyraźnie odbiega od dzisiejszych cyfrowo zremasterowanych nagrań pełnych soczystej wyraźnej barwy, która w przypadku Misji jest zupełnie nie osiągalna. Bez wątpienia należy zatem czekać na jakieś nowe nagranie. Tylko czy jest to możliwe? Szczerze w to wątpię.

Całe te wnikliwe analizy potrzebne nam były do jak najbardziej obiektywnego ocenienia Misji. W naszej bowiem opinii, to jedna z najwspanialszych muzyk napisanych na potrzebę filmu. Osobiście nie znam drugiej ilustracyjnej partytury, która tak rewelacyjnie oddziałuje w filmie, tak wynosi ponad poziomy obraz, tak uwzniośla i tak kreuje dodatkowe znaczenia. I choć już na płycie muzyka bardzo dużo traci, stając się w zbyt wielu miejscach jedynie eksperymentem formalnym, nie zmienia to faktu, iż kompozycja Morricone jest arcydziełem. Prawdziwym.

Najnowsze recenzje

Komentarze