Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Klaus Badelt

Poseidon (Posejdon)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

A remake’i ciągle w modzie. Czy to zwiastun powolnego wyczerpywania się pomysłów filmowców? Pewnie tak. Równomiernie z postępującym brakiem wyobraźni postępuje także kryzys twórczy dotykający zdawać by się mogło gwarantujących jakość swoich filmowych produktów reżyserów, wśród których Wolfgang Petersen zajmuje niechlubne czołowe miejsce. Ten przesławny twórca Das Boot i Niekończącej się opowieści popełniając w 2004 roku Troję zszokował społeczeństwo, wyraźnie nie spodziewające się po swoim ulubieńcu takiego bubla. Rok 2006 miał być rehabilitacją i pokutą za występek jaki popełnił dwa lata wcześniej… niestety nie dość że nie zrehabilitował się po marnym filmie, to jeszcze pogrążył się w tandecie, serwując swoim widzom zamiast trzygodzinnej miernoty, półtoragodzinną. Przyglądając się Posejdonowi z dystansu odniosłem wrażenie, że Petersen obejrzawszy Titanica Camerona zapragnął nakręcić własne widowisko… No właśnie. Chyba za bardzo skupił się na widowiskowej stronie obrazu, bo poza wspaniałymi efektami specjalnymi nic konkretnego nie przekazuje swojemu widzowi. Ot zrobił klasyczny, tani film, gdzie garstka ludzi w cudowny sposób ratuje się z katastrofy, przeżywając po drodze równie tanie dramaty.

Iście wzruszające…

Emocji na miarę obrazu dostarcza nam muzyka Klausa Badelta. Ex wychowanek Media Ventures, po kilku obiecujących projektach (w tym Promise, które zdawało się kierować Niemca na właściwe tory kariery) powrócił na stare podwórko wciskając w obraz Petersena sztampowe do granic możliwości, wtórne, elektroniczno-orkiestrowe rzemiosło. Nie da się ukryć, że muzyka ta, zrobiona na miarę samego obrazu jaki opisuje, leży w nim nawet przyzwoicie, w niektórych przypadkach wpadając nawet w ucho, na przykład w pierwszej scenie, gdy słyszany na płycie utwór The Posiedon fantastycznie wtóruje panoramie oceanu i sunącego po nim liniowca. Dużą rolę odgrywa tu tematyka, a w zasadzie porywający temat przewodni, który jako jeden z nielicznych, interesujących akcentów muzycznych jakie Badelt wprowadził do Posejdona sprawdza się zarówno w połączeniu z obrazem jak i na mizernie skonstruowanej płycie. Skoro poruszyłem kwestię muzyki na albumie pociągnijmy ten temat dalej…

Może w tle dynamicznie zmieniających się kadrów Posejdona partytura Badelta ma jako taki sens istnienia, jednakże odizolowana od nich, upchnięta na krążek CD to już co innego. Sama zawartość płyty pogarsza sprawę. Oprócz wyliczonego chyba co do sekundy 30minutowego materiału Badelta usłyszymy 3 denne piosenki, rzecz jasna mające bardziej charakter marketingowy niźli źródłowy. Co prawda piosenki Fergie zdobią filmowe sceny balu sylwestrowego, ale Postales ma z filmem tyle wspólnego, co marchewka z otwieraczem do konserw. Ponadto piosenki w zestawieniu z “oryginal score” powodują ciężki do przetrawienia kontrast muzyczny.

Sama muzyka Klausa Badelta o wiele większej satysfakcji nie daje. Mimo suitowego charakteru utworów nie robią one większego wrażenia na odbiorcy. Poza świetnym tematem przewodnim przeżyjemy trzydziestominutową powtórkę z rozrywki. Skonstruowany na potrzeby ciągle podtrzymywanego napięcia filmowego action-score da się zamknąć praktycznie w dwóch utworach wyczerpujących możliwości ilustracyjne PosejdonaThe Wave i Claustrophobia. Szybkie tempo dyktowane elektroniką, syntetyczne smyczki, oraz charakterystyczne dla chłopców z Media Ventures sample to główne cechy tego kotła dźwiękowego. Owszem pojawia się kilka akcentów dramatycznych jak chociażby w początkach Fire Dive lub Escape. Szkoda tylko że tak szybko giną one pod ciężarem przytłaczającej je muzyki akcji i underscore.

Oczywiście Posejdon ma prawo się podobać i zapewne będzie się podobał słuchaczom, którzy wyjątkowo mocno lubują się w stylu Media Ventures. Przecież to esencja tego co w spuściźnie tworu Hansa Zimmera najlepsze – szybka, niewymagająca akcja. Poszukujący w muzyce filmowej czegoś więcej nie wyniosą z Posejdona nic konkretnego poza miejscowym bólem głowy i żalem do Klausa Badelta, że zmarnował szansę na potwierdzenie wysokiej formy z Przysięgi. Ach, szkoda…

Najnowsze recenzje

Komentarze