Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Jones

Loch Ness

(1995/2005)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Trevor Jones ma na swoim koncie kilka partytur utrzymanych w folkowych klimatach z pogranicza Irlandii i Szkocji. „Excalibur”, „Dark Crystal”, „Merlin” i wreszcie „Loch Ness”. Ta ostatnia kompozycja jest stosunkowo najmniej znana, a chyba nie do końca słusznie, biorąc pod uwagę jej jakość i duże znaczenie dla ewolucji stylu kompozytora. Patrząc na sprawę obiektywnie, wcale nie dziwię się jednak dlaczego Loch Ness nie zyskało sobie szerokiej rzeszy słuchaczy. Pierwszym powodem jest bez wątpienia niesamowicie kiepski film, z jakiego pochodzi owa partytura. Jest to bowiem dziwaczny melanż disneyowskiej bajki, z kinem nowej przygody i poważnym dramatem z wątkiem romantycznym. Nic dziwnego, że taka mikstura już gwarantować może niestrawność. Jeśli zaś dodamy informację, że całość wlecze się jak smród po gaciach (jak zwykł mawiać mój dziadek) nie powinno być zaskoczeniem, że film nie podbił serc kinomanów. Drugim powodem nikłej znajomości płyty jest jej dostępność. Przez długi okres czasu nie istniało bowiem żadne oficjalne wydanie (dostępna była jedynie kilkuminutowa suita zawarta na skądinąd rarytasowej płycie z G.I. Jane). Dziś sytuacja wcale nie jest lepsza, przynajmniej dla szarego miłośnika filmówki, mieszkającego nad brudną Wisłą. Loch Ness doczekało się wprawdzie wydania, ale jedynie w limitowanej serii 2 tysięcy egzemplarzy, co w sposób drastyczny utrudnia dotarcie do kompozycji. Niemniej jednak przy odrobinie samozaparcia (a raczej finansowego zaciśnięcia pasa) można soundtrack zdobyć.

Czy warto? Miejmy nadzieję, że niniejsza recenzja ułatwi podjęcie decyzji.

Największą zaletą partytury jest chyba jej słuchalność. Odwołania do folkowych tradycji tego rejonu, zawsze dawały dobre efekty (wiadomo mglista melodyjność oraz prastara siła zaklęta w prostych instrumentach). Tak samo jest i tutaj. Jones stworzył kilka wyśmienitych i jak zwykle w jego wypadku, mocnych tematów: składające się z kilku motywów Main Title, ludowe Introducing the Locals, czy niemal haendlowskie Londyn, tematów które prowadzą tą ścieżkę, sprawiając że słuchacz czuje dużą przyjemność z „konsumpcji” płyty. Ale to nie jedyna zaleta Loch Ness. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie wyśmienita orkiestracja. Dawno już nie pochłonął mnie tak mistrzowski dobór instrumentów, rozpisanie wszystkiego z taką klasą. Za przykład niech posłuży nam choćby, najlepszy utwór na płycie Dempsey Dispels the Myth, gdzie mamy istny melanż stylistyk. Z jednej strony tradycyjna muzyka klasyczna, z drugiej folk, a wszystko podane w sosie popu z wiodącym saksofonem! Paradoksalnie wszystko brzmi rewelacyjnie, zupełnie się ze sobą nie gryząc. Tą świetną orkiestracje możemy również podziwiać w muzyce akcji Local Antagonism, We’re Going Out Again oraz w temacie Londyn, który skomponowane przez Jonesa motywy podaje w pełnym barokowego splendoru entouragu. Partyturę kończy niezwykle ciekawy Return to the Highlands end title, utwór ciekawy albowiem zawiera w sobie fragment piosenki Roda Stewarda „Rhythm of My Heart”, przearanżowanej przez Jonesa i wyśpiewanej przez angielski zespół Runrig. Mimo popowego zadęcia, jest to całkiem przyjemny cover, który dzięki wstępowi Jonesa nie odbiega zbytnio od reszty płyty.

Słuchając Loch Ness odniosłem wrażenie, że właśnie tu narodziło się wiele pomysłów na muzykę drama/action, pomysłów które potem Jones wielokrotnie przywoływał w swych partyturach (m.in. w „Kleopatrze”, „Merlinie”, „Thirteen Days”). Nie zmienia to faktu, iż styl ten wyróżnia się pewnego rodzaju oryginalnością, bez trudu dając się rozpoznać wśród bezbarwnej „małpowaniny” Johna Williamsa.

Jak widać z powyższego całość prezentuje się bardzo sympatycznie i stosunkowo oryginalnie (przynajmniej na tle twórczości Trevora Jonesa). Nie znaczy to jednak, że partytura nie posiada wad. Mimo bowiem ciekawej koncepcji muzyki akcji, odnoszę wrażenie, że po raz kolejny została ona spartaczona, przez tzw. dyktaturę filmu. Widać to choćby w Local Antagonism, gdzie świetnie prowadzony temat zostaje nagle „zdrenowany” niemal „micky mousingową” sekcją dętą, mającą na celu wyostrzenie i tak wyrazistych scen konfliktów. Takich przykładów można by jeszcze podać kilka, ogólnie jednak wszystkie te zabiegi mają podobną funkcję, sprawiają bowiem że muzyka nie tylko jest trudniejsza w odbiorze, ale także przerysowuje film, czyniąc go w wielu momentach niezamierzenie śmiesznym.

Nie zmienia to jednak faktu, że Loch Ness jest partyturą interesującą, posiadającą kilka wręcz wybitnych fragmentów (Dempsey Dispels the Myth), fragmentów które czynią zeń kompozycję, którą bez wahania mogę polecić, nie tylko miłośnikom twórczości Trevora Jonesa.

Najnowsze recenzje

Komentarze