Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Matthew Margeson, Dominic Lewis

King’s Man, the (King’s Man: Pierwsza misja)

(2021)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 09-01-2022 r.

Matthew Vaughn na dobre rozgościł się w komiksowych historiach z serii Kingsman. Po dwóch filmach opowiadających o szpiegowskich perypetiach Eggsy’ego oraz jego mentora, Harry’ego, przyszła pora na prequel, w którym poznajemy genezę tajemniczej agencji Kingsman. Cofamy się do początków XX wieku, by śledzić losy księcia Oxforda oraz jego syna. Po zamachu na arcyksięcia Franciszka, Europa pogrąża się w wojennym chaosie. Imperium Rosyjskie wycofuje się z konfliktu, pozostawiając tym samym Anglię osamotnioną w konflikcie z Austrią. Książe Oxford wraz z synem udają się więc na wschód, aby namówić cara do zmiany decyzji. Na drodze staje im jednak owiany złą legendą Rasputin. Angielscy szpiedzy nie zdają sobie jednak sprawy, że konfliktem steruje tajna organizacja pod przywództwem nie znoszącego sprzeciwu despoty. Trzeba przyznać, że twórcy świetnie bawili się tutaj wątkami historycznymi, wciskając w centrum wydarzeń swoich bohaterów. Próbowano spojrzeć na trudny i wyniszczający konflikt z lekkim przymrużeniem oka, ale finalnie otrzymaliśmy trzymający w napięciu thriller akcji, który tylko miejscami pozwala sobie na odrobinę swobody. Najwyraźniej miłośnicy serii oraz krytyka nie do końca kupili tego typu treści, ponieważ film King’s Man: Pierwsza misja spotkał się z negatywnym odbiorem. Przekładana od dwóch lat premiera oraz liczne zmiany w montażu również nie przyniosły większego zainteresowania widzów w kinie. Film Matthew Vaughna poniósł sromotną porażkę w światowym box office, stawiając pod wielkim znakiem zapytania sens powstania zapowiedzianych już przecież kontynuacji.



Widowiska z serii Kingsman, poza świetnie zrealizowaną akcją, zawsze intrygowały mnie pod względem muzycznym. Ścieżki dźwiękowe tworzone przez Henry’ego Jackamana i Matthew Margesona z jednej strony odwoływały się do tradycji kina szpiegowskiego. Z drugiej nie unikały wielu współczesnych rozwiązań w kreowaniu zaplecza muzycznej akcji. Efektem tego były nie tylko dobrze odnajdujące się w obrazie, oprawy muzyczne, ale i przebojowe soundtracki, których sercem była potężna, heroiczna fanfara przypisana tytułowej organizacji. Stojący za kamerą Vaughn początkowo chciał po raz kolejny zwerbować sprawdzony zespół kompozytorów, ale niedyspozycja czasowa Jackmana sprawiła, że trzeba było szukać zastępstwa. Z polecenia Henry’ego zatrudniono wówczas Dominica Lewisa, który pracował już nad tą serią tworząc dla Margesona muzykę dodatkową. Tym razem rolę niejako się odwróciły, bo to Margeson zajęty różnymi innymi zobowiązaniami oddał większość projektu na ręce Lewisa. Mając olbrzymi komfort prawie dwuletniego czasu na realizację (wynikły z licznych zmian montażowych oraz pandemii) można było spodziewać się pracy przynajmniej na poziomie dwóch poprzednich. A co ostatecznie otrzymaliśmy?


Być może najbardziej barwną i elektryzującą ilustrację z całej filmowej serii Kingsman. Kluczem do zrozumienia języka w jakim przemawia ta muzyka są realia, w jakich rozgrywa się akcja. Reżyser oraz kompozytorzy doszli do wniosku, że najlepiej sprawdzi się tutaj klasyczna partytura, rozpisana tylko i wyłącznie na orkiestrę. Wszelkie współczesne brzmienia trzeba było więc odłożyć na bok, a zadbać o bardziej rozbudowane niż zazwyczaj orkiestracje. Zmiany w obsadzie oraz czasie rozgrywania się akcji zmusiły również duet kompozytorski do stworzenia nowego, mniej heroicznego, a bardziej dramatycznego tematu. Nie zrezygnowano jednak z odwoływania się do melodii znanej z dwóch poprzednich części. Jest ona aktywnym uczestnikiem muzycznej akcji w finalnej konfrontacji. Nie umyka jednak uwadze, że ścieżka dźwiękowa stworzona przez Margesona i Lewisa ma więcej cech wspólnych z brawurowymi oprawami kina nowej przygody z lat 80. niż ze współczesnymi tworami gatunku. Korzystniej niż dwa poprzednie Kingsmany wypada również w zestawieniu z obrazem, a także – co najważniejsze – w dźwiękowym miksie. Zostawia on zaskakująco dużo przestrzeni na wybrzmiewanie nie tylko fragmentów akcji, ale i ujmujących, owianych smutkiem i melancholią fraz. Kilka scen wypada pod tym względem świetnie. Na tyle atrakcyjnie, aby bez większego zastanowienia po zakończonym seansie sięgnąć po album soundtrackowy.



Takowy ukazał się w formie cyfrowej nakładem wytwórni Hollywood Records. W chwili redagowania tego tekstu nie ma żadnych informacji o planowanym wydaniu na CD, jak to miało miejsce w przypadku dwóch poprzednich części. Blisko 80-minutowy album, to jeden wielki hołd złożony klasyce muzyki do kina przygodowego. Już na wstępie częstowani jesteśmy pięknymi aranżacjami tematu głównego serii, by po chwili zanurzyć się w ujmujących frazach melodii sporządzonej na potrzeby najnowszego filmu. Jak to w tego typu kinie bywa, nie unikamy chwil przestoju, gdzie kosztem przebojowości budowana jest narracja, atmosfera napięcia czy groza. Ale kiedy przychodzi już nam mierzyć się z utworami akcji – trudno tu o jakiekolwiek rozproszenie. Margeson i Lewis są bezkompromisowi w tym co robią, serwując potężnie brzmiące akcyjniaki, które tylko miejscami przypominają o zimmerowskich korzeniach obu twórców. Najwięcej wrażeń dostarcza oprawa muzyczna z finalnej konfrontacji. Potężne, patetyczne frazy świetnie korespondują z górską scenerią w jakiej rozgrywa się akcja, a pędzące na zabój smyczkowe ostinata znajdują wspólny mianownik z dynamicznym montażem scen pojedynków. Również tutaj najlepiej przyjdzie nam docenić chemię panującą pomiędzy ciepłym, napisanym w przygodowym duchu, motywem bohaterów, a ponurym tematem złoczyńcy. Klasyka pełną gębą!



Kompozytorzy pozwolili sobie również na odrobinę swobody, puszczając oczko do miłośników muzyki poważnej. Wyciągnięcie Uwertury 1812 Piotra Czajkowskiego w scenie „tanecznej” walki Rasputina wypadło w filmie genialnie, choć na sosundtracku ma prawo zaburzyć skrzętnie budowaną atmosferę powagi. Cóż, nie takie rzeczy przerabialiśmy w muzyce filmowej. A mimo wszystko ścieżka dźwiękowa do King’s Man: Pierwsza misja wydaje się jednym z najmilszych zaskoczeń soundtrackowych roku 2021. Jeżeli duet ten z taką werwą i polotem miałby tworzyć ilustracje do zapowiadanych, kolejnych filmów, to ja nie mam nic przeciwko.

Inne recenzje z serii:

  • Kingsman: The Secret Service
  • Kingsman: The Golden Circle
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze