Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Basil Poledouris

For Love of the Game – score (Gra o miłość )

(1999)
4,0
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Baseball – obok footballu i koszykówki ulubiony sport wszystkich Amerykanów. Nic więc dziwnego, że jest on także niezwykle wdzięcznym tematem dla filmowców. Daje bowiem możliwość pokazania sportowej walki, rywalizacji (nie zawsze zresztą czystej), jest też gwarantem, iż żelazny fan dyscypliny pójdzie do kina i zostawi tam swoich kilka dolarów.

Muzyka komponowana na potrzeby filmów o baseballu ma już swój utarty styl wypracowany za sprawą takich twórców jak Jerry Goldsmith, Elmer Bernstein, Randy Newman, James Horner, czy Hans Zimmer. Pokrótce można ją scharakteryzować jako mieszankę patosu, dynamizmu i woli walki. Nic więc dziwnego, że aby to osiągnąć należy sięgnąć do specyficznego instrumentarium oraz odpowiedniego stylu opartego na wykorzystaniu gitary elektrycznej, chóru, wybijającego się głównego tematu. Komponując partyturę do „For Love of the Game” Basil Poledouris wykorzystał wszystkie te doświadczenia, jednak dodał też coś od siebie – odrobinę romantyzmu w nucie Thomasa Newmana. Takie podejście miało związek przede wszystkim z tematyką filmu, który oprócz tego, iż dotyczy baseballu, opowiada również pogmatwaną historię miłości starzejącego się gracza (Kevin Coster) do pięknej kobiety (Kelly Preston). Choć sam obraz może nie stanowi jakiegoś wybitnego osiągnięcia, to jednak skomponowana przez Poledourisa muzyka spełnia swoje zadanie, wyostrzając gdzie trzeba patos, dramatyzm lub nostalgię.

Jak zwykle w wypadku partytur twórcy Conana mamy do czynienia z wspaniałym, łatwo wpadającym w ucho tematem głównym, utrzymanym nieco w stylistyce Jerry’ego Goldsmitha (choć charakterystyczna gitara od razu przywołuje wcześniejsze dokonania Poledourisa). Na albumie możemy go podziwiać często, co jednak wcale nie jest monotonne, albowiem podawany jest on w wielu wariacjach (Main Theme, Relationship Montage, The Decision, Last Pitch). Chyba najbardziej intrygująca jest właśnie ta ostatnia wersja. To wręcz niesamowite z jak potężna klasą udało się kompozytorowi połączyć tak wydawałoby się obce światy jak „orkiestrowa chóralność”, dynamika gitary elektrycznej i monumentalność japońskich bębnów ceromonialnych Daiko. Przy czym efekt finalny to nie żaden „symphonic metal”, lecz oryginalnie brzmiąca suita, którą trudno jest jednoznacznie zaszufladkować. Bez wątpienia Last Pitch to jeden z najlepszych muzycznych momentów zarówno filmu jak i samej płyty.
Ponieważ For Love of the game to także melodramat, Poledouris napisał kilka ślicznych fragmentów, które dla przeciętnego fana jego twórczości, fana który zachwyca się jedynie epickimi dziełami Amerykanina o greckim nazwisku, będą zaskoczeniem. Dla każdego jednak, kto lepiej poznał dokonania artysty (płyty takie jak „It’s my party”, „War at Home”, „Amanda”) utwory te nie będą zaskoczeniem. Bez problemu odnajdzie tu bowiem potwierdzenie obiegowej opinii iż Poledouris ma przeogromny talent do pisania ładnych melodii, które w jakiś przedziwny sposób nie trącą kiczem (Jane’s home, The decison). Szczególnie ten ostatni utwór zapada w pamięć, mamy tu bowiem mogące się podobać powolne narastanie tematu, który rozwija się od łagodnej wiolonczeli i fortepianu do pełnej splendoru 100 osobowej orkiestry.

Czy For Love of the Game posiada jakieś minusy? Jak każdy soundtrack tak. Najgorszą wadą wydania Varèse jest jego długość. Nieco ponad 30 minut to zbyt mało, aby poznać w pełni tę partyturę. Nie pozostaje mi tu nic innego, jak odesłanie to bootlegowego wydania complete, które w pełni jest w stanie usatysfakcjonować (zawiera bowiem także muzykę dramatyczną, która wprawdzie nie jest najwyższej klasy, niemniej jednak powinna się znaleźć na oryginalnym wydaniu). Drugą wadą są pewne klisze, jakie stosuje Poledouris. Wszystko jest bowiem świetnie, gdy kompozytor stosuje własne patenty (szczególnie genialnie wypada to w trzech ostatnich utworach – których mimo że słychać typowy styl znany z „Uwolnić Orkę” czy „Nędzników” nie ma wrażenia selfplagiatyzmu). Niestety dla wykreowania bardziej przekonywującej atmosfery romantycznej twórca sięga po dokonania Thomasa Newmana, a to mu nie wychodzi na dobre (Jane’s Home). Nie do końca dobrze wypada też na płycie gitarowy bełkot, który kolejny raz nieco banalizuje grę w baseball zamykając ją w dźwiękach ni to bluesa ni to country (Tuttle Knockdown, Gus Hits).

W filmie muzyka spełnia swoją funkcję zachowując się nad wyraz poprawnie. Choć może nie czujemy jej z jakąś wielką mocą, to jednak w miejscach najbardziej newralgicznych podkreśla i wyostrza widziany obraz (Last Pitch)

„For Love of the Game” był chyba ostatnią ścieżką Poledourisa o której portale zajmujące się muzyką filmową raczyły wspomnieć (chińskie „The Touch” przemknęło – chyba nieco niesłusznie – bez echa). W ostatnich latach kompozytor przestał tworzyć muzykę do nawet drugoligowych filmów (do dziś nie wiadomo z czyjej winy), staczając się w zapomniany przez producentów kąt. To bardzo bolesne, gdyż jest to twórca, który tak naprawdę nigdy nie zyskał należnej mu sławy. Co z tego bowiem, że jego muzyka do Cofana, przez środowiska branżowe uznawana jest za wybitną, skoro, reżyserzy i producenci nie chcą dostrzec jego talentu. Zamiast Poledourisa zatrudniają Tylera, Ottmana, Revella i innych „wielkich” kompozytorów. Nie wiem, czym spowodowany jest ten stan rzeczy. Może po prostu są za dojrzałe dla lubujących się w ścianach dźwięku mistrzów z fabryki snów… A może po prostu kończy się pewna epoka?

Na koniec chciałbym napisać jeszcze jedną myśl. Nie jest chyba przypadkiem, że nadchodzący festiwal muzyki filmowej (Ubeda – 22 lipiec 2006), na którym zapowiedziano koncert Poledourisa zatytułowano Basil Poledouris – Re-Discovered. Bo póki co, w oczekiwaniu na nowości jedynie to z twórczości tego kompozytora nam pozostało. Ponowne odkrywanie…

Najnowsze recenzje

Komentarze