Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Terence Blanchard

25th Hour (25. godzina)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Oczami recenzenta

Umówmy się, że powyższe określenie jest jak najbardziej umowne, więc się nie śmiać. Zdaję sobie sprawę, że ciężko byłoby oczami ocenić muzykę, chociaż czytając niektóre wypowiedzi na tym portalu (i nie tylko) można by pomyśleć, że w ten właśnie sposób co poniektórzy wartościują muzykę. Ale do rzeczy. Przed nami ścieżka dźwiękowa autorstwa Terenece’a Blancharda z filmu 25th Hour. Naprawdę fantastyczny film doczekał się świetnej oprawy muzycznej, która ma w sobie trochę z jazzu, ale nie mogło być inaczej, gdyż twórcą tej kompozycji jest jazzowy trębacz. No to tyle tytułem wstępu, pod koniec zbierzemy jeszcze wszystkie informacje razem. A teraz zrobimy mały socjologiczny eksperyment i zobaczymy jak (nie)przypadkowo wybrane grupy społeczne widzą taką muzykę. Zatem do dzieła.

Oczami krytyka muzyki filmowej

Należy zwrócić uwagę na swoisty dialog prowadzony w sekcji smyczkowej. Odbywa się on pomiędzy skrzypcami a kontrabasem, gdzie możemy usłyszeć fantastyczne pizzicato… (Nie, nie nie… w tym miejscu trochę ocenzurujemy sztamowego krytyka i wprowadzimy weń lekkie ożywienie. Spróbujmy jeszcze raz…). Należałoby zwrócić uwagę na najważniejsze elementy tej partytury. Na pierwszym miejscu mamy sekcję smyczkową, na której to zbudowany jest główny temat, a tym samym cały score. Pojawia się tutaj swoista monotematyczność, gdyż niemal w każdym utworze przewija się ów główny temat. Na drugim miejscu wymieniłbym instrumenty perkusyjne oraz fortepian. To ta część instrumentarium nadaje muzyce charakteru i jazzowego klimatu, którego możemy doświadczyć np. w Fu Montage czy w Double Happiness, które jest jazzową wariacją tematu przewodniego. Ostatnim ogniwem – niejako uzupełniającym – jest chór, który w towarzystwie pełnej orkiestry zdobi najbardziej wzniosłe/dramatyczne momenty tej partytury. Co zaś się tyczy samego tematu, to mamy smyczki w towarzystwie wolno wybijającej rytm perkusji. Gdzieniegdzie pojawi się trąbka (głównie w jazzowych aranżacjach), czasami mamy chór. Ogólnie rzecz biorąc słyszymy wolną, hipnotyczną melodię przywodzącą na myśl najlepsze fragmenty Requiem for a Dream. I tak dochodzimy do podsumowania, które jednak nie byłoby kompletne bez podania jednego nazwiska. Cheb Mami, znany między innymi ze współpracy ze Stingiem przy utworze Desert Rose jest odpowiedzialny za solowy wokal, który w pełnej krasie możemy podziwiać chociażby w utworze Ground Zero. Jest to nieomal żałobny śpiew, który odnosi się do ofiar tragedii zamachu na World Trade Center. Innymi słowy muzyczny hołd złożony na ołtarzu ofiar 9/11. Zaś hołdem złożonym ku czci strażaków i policjantów ratujących ocalałych jest symboliczne użycie w tymże utworze dud. Z resztą każdy kto oglądał 25th Hour, doskonale wie ile było w nim odniesień do tych szokujących wydarzeń.

Oczami studentki

Klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Bagatelizując ten tekst, możnaby określić tą muzykę jako idealną do zrelaksowania się. Ba, muzyka musi w końcu mieć jakieś zastosowanie. Jej zadaniem nie jest bycie analizowaną, tylko dostarczanie nam przyjemności w różnej postaci. A to, czy ta nadaje się do słuchania do snu czy podczas kąpieli przy świecach, to już zależne jest wyłącznie od personalnych upodobań. (W tym miejscu chciałbym zdementować pogłoski, jakoby recenzent słuchał tej muzyki podczas kąpieli przy świecach! Recenzent wtedy słucha Titanica ;))
Jest to niebywale klimatyczna ścieżka, którą można bez większych obaw polecić każdemu, kogo horyzonty sięgają dalej niż pobliska dyskoteka.

Oczami Kowalskiego

Nie ma się co oszukiwać. Ludzie nie zwracają uwagi na muzykę w filmie. Jest to jakieś tam tło, którego równie dobrze mogłoby nie być. Ci, którzy tak wielką wagę przywiązują do muzyki, albo jakoś specjalnie postrzegają rzeczywistość, albo zwyczajnie mają coś nie tak z głową; jeszcze tego nie ustaliłem. Tak czy inaczej, opisywana tutaj muzyka radzi sobie w filmie świetnie. Gdyby film Spike’a Lee nie był tak fenomenalnym kinem, zaryzykowałbym stwierdzenie, że to film uzupełnia tą muzykę. Szczególnie widać to na samym końcu, gdzie utwór 25th Hour Finale przejmuję rolę narratora i pochłania nas w całości. Jest to ta chwila, dla której warto oglądać filmy. Doskonała robota jak się patrzy.

Oczami DJ-a

Monotematyczność ma swoje zastosowanie tylko w przypadku, gdy mamy do czynienia z naprawdę dobrym materiałem. Tak jest i tutaj. Od samego początku do końca jesteśmy atakowani tematem przewodnim. Podobny zabieg mogliśmy podziwiać przy okazji The Perfect Storm Jamesa Hornera. Chciałoby się w tym miejscu powiedzieć, że cały ten album to jeden wielki temat przewodni. Jest on bardzo charakterystyczny, i aż dziw bierze, że nie rządzi on jeszcze na dyskotekach w wersji UMPA UMPA. W końcu Requiem for a Dream doczekało się swojej ‘żywszej’ wersji, czemu zaś ten temat pozostał nietknięty? Czyżby bano się popełnić zbrodni na tej muzyce? A może jest ona tak mało znana, że żaden z szanujących się DJ-ów zwyczajnie jej nie zna?

Ponownie oczami recenzenta

W sumie wszystko co istotne zostało już powiedziane/napisane. Moim zdaniem sięgnięcie po ten album jest samoistną reakcją po obejrzeniu filmu. Skoro przez chwilę mogłem być socjologiem, to teraz na zakończenie będę biologiem. Spójrzmy na relację muzyka – film. Z punktu widzenia muzyki jest to symbioza, zaś z perspektywy filmu mamy do czynienia z mutualizmem (nie mówcie, że nie pamiętacie tego z podstawówki, chyba nie jesteście aż tak starzy ;)). Owszem, jest to częste w przypadku soundtracków, ale w tym konkretnym przypadku jakoś bardziej zwróciłem na to uwagę. Wniosek z tego płynie taki, że nawet bez uprzedniego zapoznania się z filmem można spokojnie sięgnąć po ten soundtrack. Na koniec jeszcze mała uwaga. Jeśli komuś nie przypadnie do gustu temat przewodni, może spokojnie wyłączyć ten album po pierwszym utworze. Jeśli zaś zakocha się w nim, niechaj przygotuje się na prawdziwą muzyczną ucztę. Smacznego!

Najnowsze recenzje

Komentarze