Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Dolittle (Doktor Dolittle)

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 06-03-2020 r.

Patrząc na to, co ostatnio serwuje nam Hollywood, trudno nie odnieść wrażenia, że wielkie studia filmowe kompletnie nie mają pomysłu na produkcje oryginalne. W obawie przed finansową wtopą sięgają po sprawdzone tytuły, próbując sprzedać je na nowo. Finał jest taki, że pies z kulawą nogą nie jest zainteresowany takimi remakeami, a producenci notują jeszcze większe straty. I jednym z wielu takich przypadków jest film Dolittle będący rebootem kasowego hitu z Eddiem Murphym oraz… analogicznego obrazu kręconego jeszcze w latach 60. Prostą w gruncie rzeczy historię ubrano w niezbyt przekonującą szatę graficzną, ale to nie efekty specjalne miały stać w centrum uwagi widowiska od Universal Pictures. Magnesem mającym przyciągnąć widzów do kin był (przynajmniej w teorii) Robert Downey Jr., który wcielił się w tytułową postać. I o ile amerykański aktor faktycznie kradnie tutaj całe show, to pozostałe elementy filmowej rozrywki pozostawiają wiele do życzenia. Kiepskie wizualia, przy których produkcje Disneya wydają się niedoścignionym wzorcem, to jedno. Ale dynamiczny, teledyskowy wręcz montaż potrafi solidnie zmęczyć, mimo dosyć krótkiego, półtoragodzinnego czasu trwania filmu. Nie dziwne więc, że obraz spotkał się z bardzo dużą krytyką, a kinowy pochód nie zwrócił nawet połowicznie wysokich kosztów produkcji.



O stworzenie ścieżki dźwiękowej do filmu Dolittle poproszony został Danny Elfman. Inicjatywa wyszła od producenta tego widowiska, Joe Rotha, z którym Elfman miał już okazję współpracować nad obiema częściami Alicji w krainie czarów. Można więc się było spodziewać w jaką stronę pójdzie amerykański kompozytor. A biorąc pod uwagę familijny ton w jakim zanurzony jest ten film oraz ilość mieniących się na ekranie barw, jasnym stało się, że nie zabraknie kwiecistej, rozdmuchanej pod względem dramaturgicznym, symfoniki. Czyli tego, w czym Danny Elfman wydaje się czuć najlepiej. I faktycznie, angaż do familijnego widowiska o doktorze rozmawiającym ze zwierzętami był dla Amerykanina niejako wejściem do strefy komfortu. Lata spędzone u boku Tima Burtona przy jego wymagających projektach zaowocowały doskonałym wręcz rozumieniem tego typu obrazów. Można się o tym przekonać praktycznie od pierwszych minut filmowego seansu.



Prolog przedstawiający wydarzenia, które doprowadziły głównego bohatera do izolacji, to istny emocjonalny rollercoaster – od umiarkowanego zachwytu, poprzez element grozy, aż na mistycznej wymowie skończywszy. Bogato aranżowaną symfonikę wspierają tradycyjnie, bardzo obficie dawkowane, partie chóralne. Chyba nie ma sensu rozdrabniać się nad detalami stylistycznymi tej pracy. Każdy, kto choć raz miał do czynienia z kompozycjami Elfmana tworzonymi do animacji lub filmów familijnych, ten doskonale wie, w jakim aranżacyjnym „sosie” zanurzone są te prace. Jednakże tym, co zawsze je wyróżniało była tematyka. I mimo dosyć „lekkiej” ręki Elfmana w tworzeniu takowej, niestety Dolittle nie poraża kreatywnością. Choć na potrzeby obrazu Stephena Gagmana, amerykański kompozytor stworzył aż cztery osobne motywy, to w praktyce jesteśmy w stanie wychwycić tylko jeden, który najczęściej się pojawia. Iście wagnerowska fanfara, w którą ubierana jest zarówno zwierzęca ferajna, główny bohater, jak i cała muzyczna akcja, radzi sobie całkiem nieźle ze spinaniem tego wszystkiego w nierozerwalną całość. Aczkolwiek melodia ta jest na tyle transparentna i anonimowa, że może się kojarzyć z tuzinem podobnych stworzonych przez Elfmana na przestrzeni dziesięcioleci. Bynajmniej nie będzie to przeszkodą w czerpaniu względnej przyjemności z ogromu wrażeń, jakie serwuje nam ścieżka dźwiękowa. Czasami możemy się poczuć wręcz przytłoczeni ilością tych „bodźców”. A biorąc pod uwagę, że film wypełniony jest ilustracją niemalże po brzegi – nie będzie o to zbyt trudno. Także dynamiczny montaż próbujący godzić barwną paletę zwierzęcych charakterów z ludzkimi bohaterami, odbija się na muzycznej treści. Nie ma zatem mowy o nudzie, ale zmęczenie nadmiarem wrażeń – gwarantowane!


Po album soundtrackowy sięgamy więc na własne ryzyko. Wydany w formie cyfrowej nakładem Back Lot Music stawia przed nami 55-minutową selekcję z oryginalnej partytury, którą poprzedzi piosenka w wykonaniu Sia. Czysto marketingowy zabieg, jakim jest ten popowy szlagier nie ma nic wspólnego z ilustracją Elfmana. Zatem bez zbędnego żalu można go pominąć podczas układania podręcznej listy odtwarzania. I jak się okaże w miarę słuchania, takich utworów do „odstrzału” będzie zdecydowanie więcej. Wirtualny soundtrack z muzyką do Dolittle ma bowiem swoją moc sprawczą, ale tylko w wybranych fragmentach.



Na pewno często wracalibyśmy to utworu rozpoczynającego naszą przygodę z partyturą Elfmana. Urokliwe wprowadzenia, to niejako domena tego kompozytora. Tak samo zresztą jak utwory akcji, które odstawiają na bok wszelkiego rodzaju mickey-mousingowe zabiegi, jakich w Dolitte spotkamy co niemiara. Można zaryzykować stwierdzenie, że nie budowanie baśniowego klimatu, ale właśnie muzyczna akcja wychodzi Elfmanowi najlepiej. I aby się o tym przekonać wystarczy sięgnąć po takie utwory, jak Betsy Chale, The Getaway czy chociażby ilustracja z finalnej konfrontacji w pałacu, Save The Queen. Mimo dosyć miałkiej oryginalności tych kawałków trudno odmówić im uroku i skuteczności w koncentrowaniu uwagi odbiorcy. Uwaga ta z pewnością skupiałaby się również na mniej dynamicznych momentach, gdyby nie wspomniany wyżej, bardzo ekspresyjny styl komunikowania się z odbiorcą. W każdym razie kończąc przygodę z albumem soundtrackowym można się czuć przytłoczonym nadmiarem barwnej, intensywnej symfoniki.



Owszem, można tu dyskutować na ile była to zasługa harmidru wylewającego się z obrazu i dynamicznego montażu, a na ile takowy stan rzeczy zawdzięczamy po prostu zmanieryzowanej postawie kompozytora. Nie można bowiem nie odnieść wrażenia, że Danny Elfman odlewa ścieżkę dźwiękową do Dolittle ze sprawdzonych po wielokroć formuł. Bez większego zaangażowania w budowanie historii, czy kreowania tego barwnego świata za pomocą chwytliwej tematyki. Dolittle to muzyka poprawna aż do bólu. Dosłownego bólu, bo znając możliwości Elfmana, troszkę boli fakt, że nie wycisnął z tego projektu więcej.


Najnowsze recenzje

Komentarze