Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lorne Balfe

Bad Boys For Life

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-02-2020 r.

W czasach kiedy na potęgę odgrzewa się stare klasyki filmowe, stworzenie czegoś interesującego i nie wołającego o pomstę do nieba jest w wielkiej cenie. Wydawało się, że Bad Boysów spotka dokładnie to, co dziesiątki innych franczyz. Wszak druga odsłona serii nie wywołała wielkiego zachwytu wśród widzów i krytyków. Mimo wszystko Michael Bay już od roku 2008 często wspominał o realizacji kolejnych filmów, co rusz odkładając wszystko w czasie. Plany te udało się zrealizować dopiero dekadę później, ale już pod artystycznym kierownictwem belgijskiego duetu Adil El Arbi i Bilall Fallah. Bad Boys For Life zadebiutowały w kinach w styczniu 2020 roku. Z jakim efektem?

Chyba nikt nie spodziewał się, ze można było wykrzesać z tej serii jeszcze coś ciekawego. A jednak. Twórcy z wielką pokorą podeszli do swoich bohaterów i ich wieku. Oto bowiem mamy dwa skrajne obrazy: zmęczonego życiem na krawędzi Marcusa, który postanawia przejść na emeryturę po tym, jak zostaje dziadkiem oraz żądnego wrażeń Mike’a dla którego czas jakby stoi w miejscu. Kiedy na arenę wydarzeń wkracza tajemniczy morderca, policjanci po raz ostatni muszą stanąć ramię w ramię, by wymierzyć sprawiedliwość. I może ten krótki zarys fabularny nie brzmi zachęcająco, ale sam obraz broni się przede wszystkim świetnym aktorstwem i mnóstwem gagów dobrze wpasowanych w scenariusz. Ot kawał świetnej rozrywki, która godnie konkuruje z widowiskami tworzonymi przez samego Michaela Baya.



Jeszcze na etapie realizacji filmu Bad Boys For Life wiadomym było, że do tworzenia ścieżki dźwiękowej nie powrócą autor ilustracji do pierwszej części, Mark Mancina oraz Trevor Rabin, któremu przypadło w udziale stworzenie muzyki do sequela. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że wszystko pozostało w rodzinie, skoro produkujący to widowisko, Jerry Bruckheimer, sięgnął po kolejnego kompozytora związanego ze środowiskiem twórczym Hansa Zimmera. Wybór padł na Lorne Balfe, który tworzył wcześniej dla Bruckheimera do filmu Dwunastu odważnych. Szkocki kompozytor już od samego początku zapowiadał powrót do kultowej tematyki nakreślonej przez Mancinę, co zwiastowało przynajmniej solidną podstawę melodyczną. Wielką niewiadomą był jednak sposób zagospodarowania tych treści. Nieraz bowiem Lorne Balfe dawał szerokie pole do dyskusji miłośnikom muzyki filmowej, kiedy zabierał się za znane franczyzy. Przykład Mission: Impossible – Fallout wydaje się najbardziej znamiennym. Pokazuje on, że mając nawet gotową tematykę i olbrzymie zaplecze wykonawcze można popełnić score rażący brakiem pomysłów i fatalnymi wręcz aranżami. Stworzone w międzyczasie Gemini Man oraz 6 Underground, które również wywodziły się z gatunkowego kina akcji nie napawały zbytnim optymizmem. Czy ostatecznie udało się kompozytorowi przełamać tę kiepską passę?

Skłamałbym pisząc, że tak. Z drugiej jednak strony nie można odmówić ścieżce dźwiękowej Lorne Balfe pewnej skuteczności w opowiadaniu filmowych wydarzeń. Oczywiście spora w tym zasługa kultowej melodii Manciny. To ona skupia na sobie największą uwagę i jest niewątpliwym filarem, na którym opiera się większa część kompozycji. Balfe nie byłby sobą, gdyby nawet w tej kwestii nie starał się dorzucić coś od siebie. I tak, jak w przypadku Mission: Impossible, tak i tutaj temat przewodni obarczony został zbędnymi partiami chóralnymi przerysowującymi pod względem dramaturgicznym tę luźną i ciepłą melodię. O ile więc w niektórych bardziej dynamicznych sekwencjach akcji nie zwraca większej uwagi, to już wybrzmiewający w pełnej krasie podczas napisów końcowych ociera się o parodię oryginału. Nie inaczej można się wypowiedzieć o temacie przypisanym antagoniście – tajemniczym zabójcy ścigającym Mike’a. Minorowa, narastająca melodia to nic innego, jak przepisany jota w jotę temat przewodni do filmu Ad Astra, gdzie Lorne Balfe „poprawiał” score Maxa Richtera. Obarczony gitarowymi (etnicznymi) i elektronicznymi aranżami jest dosyć skuteczny w budowaniu atmosfery grozy, choć i w tym przypadku sposób wykorzystania wydaje się wyzuty z kreatywności. O jakiejkolwiek oryginalności nie ma również mowy w przypadku muzyki akcji, gdzie pokutują przyzwyczajenia wyniesione z Remote Control Productions. Balfe idzie o krok dalej dosłownie podkradając całe połacie gotowych aranży poczynionych na potrzeby gry Modern Warfare 2. Co nam pozostaje? Tylko bardzo rozbudowana sekcja perkusyjna, która i tym razem nie serwuje niczego nowego ponad eksperymenty poczynione podczas tworzenia ścieżki dźwiękowej do Mission: Impossible – Fallout. I w ten oto sposób wyłania się obraz, w którym Bad Boys For Life to w gruncie rzeczy kompilacja – wypadkowa wielu innych ścieżek dźwiękowych naznaczona pewną dozą przebojowości. Objawia się ona nie tylko w warunkach filmowych, ale i podczas indywidualnego odsłuchu.


Warto w tym miejscu zaznaczyć, że przestrzeń przeznaczona w filmie na oryginalną ilustracje jest dosyć okrojona. W pierwszych kilkudziesięciu minutach króluje muzyka hip-hopowa, która bez problemu radzi sobie ze scenami akcji, czy montażami przemieszczania się głównych bohaterów po skąpanym w słońcu Miami. Dopiero kiedy film nabiera tempa lub na ekranie dzieją się dosyć istotne dla fabuły wydarzenia – wtedy inicjatywę przejmuje ilustracja Balfe. I mimo że w filmie wybrzmiewa jej całkiem sporo, to jednak na albumie soundtrackowym usłyszymy selekcję niespełna 40-minutowych fragmentów. Można w tym miejscu zadać sobie pytanie, czy więcej oznaczałoby lepiej, biorąc pod uwagę dosyć kiepski potencjał rozwojowy materiału tematycznego i dramaturgicznego. W każdym razie otrzymujemy dosyć schludnie skrojone słuchowisko za nic mające sobie filmową chronologię, ale z którego (o ile wyłączymy się na wszelkie sprawy związane z kreatywnością) można czerpać względną satysfakcję.



Satysfakcjonujący wydaje się początek soundtracku, a mianowicie prezentacja tematu przewodniego z napisów końcowych. Taki stan rzeczy utrzymuje się do momentu, kiedy na horyzoncie pojawiają się partie chóralne podkręcające dramaturgiczną śrubę melodii Manciny. Powiedzieć, że brzmi to karykaturalnie, to jakby nic nie powiedzieć. I najgorsze jest to, że Balfe powiela ten zabieg jeszcze kilkakrotnie w utworach zdobiących sceny akcji (m.in. It’s Good Shit Lieutenant, We Ride Together, We Die Together). Podbijanie „stawki” jest tutaj dogodną przestrzenią do łączenia tejże melodii z tematem antagonistów. Epickie frazy God’s Gun ocierają się jednak o tanie zagrywki stosowane często w muzyce do zwiastunów. Przymykając na to oko, można jednak czerpać ze słuchania takiej mieszanki odrobinę przyjemności. Szkoda tylko, że im dalej zagłębiamy się w treść, tym bardziej dochodzimy do wniosku, że poza kilkoma chwytliwymi sztuczkami, tak naprawdę Lorne Balfe nie ma nam nic ciekawego do zaprezentowania. Kumulacja tych wrażeń następuje w utworze zdobiącym finalną konfrontację, We Ride Together, We Die Together. Dwa kawałki kończące to słuchowisko, to już formalne dopinanie klamry kolejnymi aranżami tych samych melodii.



Bad boys For Life trudno nazwać dobrą ścieżką dźwiękową. Owszem, spełnia pewne powierzone jej funkcje i oddaje jako taki hołd oryginalnej oprawie muzycznej do pierwszego filmu cyklu. Jeżeli jednak miałbym tę pracę porównać z partyturą Manciny, to muzyka Lorne Balfe wypadłaby bardzo słabo. Nie przeszkadza więc fakt, że omawiany tu soundtrack pojawiał się na rynku muzycznym tylko w formie cyfrowej. Wszak stawianie tego potworka obok świetnie wydanej, kompletnej ścieżki dźwiękowej Manciny psułoby estetykę kolekcji.


Najnowsze recenzje

Komentarze