Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Great Train Robbery, the (Wielki napad na pociąg)

(2004)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 23-07-2019 r.

Co by było, gdyby Michael Crichton nigdy się nie urodził? Na pewno znana nam kinematografia byłaby „szczuplejsza” o szereg wielkich klasyków. Autor wielu bestsellerowych powieści, scenopisarz, reżyser i producent. Innymi słowy, człowiek orkiestra, którego zna chyba każdy – przynajmniej jego twórczość. Wśród wielu filmów science-fiction oraz thrillerów bazujących na jego pomysłach, warto odnotować pewien ciekawy „rodzynek”. Mianowicie opowieść o zuchwałym napadzie na pociąg przewożącym żołd dla wojaków dzielnie walczących na frontach wojny krymskiej. Całe przedsięwzięcie, choć bardzo skomplikowane – niemożliwe wręcz do wykonania – skrupulatnie i z pedanterią godną pochwały przygotowywane jest przez…wysoko postawionego członka londyńskiej społeczności – Edwarda Pierce’a. Książka na której powstał film Wielki napad na pociąg już w momencie publikacji, czyli w 1975 roku okazała się wielkim bestsellerem. Do prac nad ekranizacją przystąpiono dosyć szybko. Angażując do stworzenia scenariusza i reżyserii samego pisarza, producenci mieli pewność, że obraz będzie kolejnym kasowym sukcesem na koncie Amerykanina. I nie pomylili się. Zarówno krytyka, jak i widownia doceniła komediowy wydźwięk tego widowiska osadzonego w stosunkowo „sztywnej” scenerii wiktoriańskiej Anglii. Z pewnością sukces tego filmu leży w dużej mierze po stronie dobrych kreacji aktorskich Seana Connery’ego i Donalda Sutherlanda, ale nie można przy tej okazji nie docenić innego ważnego czynnika. Czegoś, co okazało się idealnym pomostem miedzy realiami, w jakich rozgrywa się akcja, a wymową filmu. Tym czymś była muzyka…



Rola stworzenia oprawy muzycznej przypadła Jerry’emu Goldsmithowi, którego kariera po otrzymaniu statuetki oscarowej nabierała zawrotnego tempa. Mimo ogromu angaży i różnorodności podejmowanych wyzwań, Goldsmith znalazł czas na ponowną współpracę z Miuchaelem Crichtonem. Co prawda wcześniejsze ich wspólne dzieła, Śmierć Binarna oraz Śpiączka, różniły się gatunkowo i ogólnym tonem od tego, co przedstawiał Wielki napad, ale dla tak wszechstronnego kompozytora, jak Jerry nie stanowiło to większego problemu. Paradoksalnie dla samego artysty była to szansa chwilowej ucieczki od przytłaczających, dusznych projektów, w jakich zanurzony był od wielu miesięcy. Luźny ton w jakim przemawiać miał obraz Crichtona nie stanowił jedynej atrakcji. Była nią również możliwość cofnięcia się w czasie do epoki i miejsca, gdzie stylistyczne karty rozdawali wielcy europejscy klasycy – ludzie, na twórczości których opiera się cały znany nam gatunek muzyki filmowej. Jak w tym wszystkim odnalazł się Amerykanin?



Zaskakująco dobrze. Nie popadając w skrajności, Jerry Goldsmith dostarczył widowisku Crichtona z jednej strony bardzo klasycznie skonstruowaną partyturę. Z drugiej natomiast bardzo mocno trzymającej się rozrywkowego tonu zaklętego w rytmicznych scherzach i łatwo wpadającej w ucho melodyce. W tej wybuchowej mieszance bombastycznych, zrywnych kawałków nie brakuje również symbolicznego nawiązywania do klasyki. Ale to odbywa się głównie w ramach filmowych wydarzeń. Sama muzyka ilustracyjna jest idealnym odzwierciedleniem obrazu – powierzchownie bardzo dostojna i intensywna, ale nie sposób nie zauważyć w tym wszystkim pewnej ironii, naigrawania się z poważnej tematyki, jaką jest przygotowanie napadu. Swoją drogą można zauważyć, że na wielu płaszczyznach zarówno Jerry Goldsmith jak i Michael Crichton wyprzedzili swoją epokę, tworząc iście nowatorski heist-movie. Z tą różnicą, że osadzony w nietypowych realiach. I da się to wszystko odczuć w muzyce. Przestrzeń, którą zapewne dzisiaj okupowałaby muzyka jazzowa, swingowa lub funkowa – przez Goldsmitha interpretowana jest za pomocą luźniejszych form klasyki, czyli wspomnianego wcześniej scherza czy walczyków. Kiedy rzucimy to na grunt współczesnych metod ilustrowania kina przygodowego, wtedy otrzymujemy barwną, dynamiczną i nierzadko zaskakujący pomysłowością, kompozycję. I taką właśnie pracą wydaje się muzyka do Wielkiego napadu. Uszytą na miarę filmowego dzieła. Nie przytłaczającą zbyt dużą ilością treści i dobrze wyeksponowaną w kluczowych momentach.


Nie dziwne, że jeszcze przed oficjalną brytyjską premierą na rynku ukazał się winyl z soundtrackiem zestawiającym niespełna półgodzinną selekcję oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Przed prawie trzy dekady to właśnie ten album był podstawą wiedzy na temat muzyki Jerry’ego Goldsmitha. Partytury, która w pierwotnym kształcie dawała prawie dwa razy więcej materiału muzycznego. Nie wszystko to zostało jednak wykorzystane, czego przykładem jest różnica pomiędzy rozszerzeniem wydanym przez Varese Sarabande w 2005 roku, a kompletnym materiałem filmowym opublikowanym cztery lata później przez Intradę. W czasach kiedy środowisko miłośników muzyki filmowej chciałby mieć dostęp do niemalże każdej nuty stworzonej na potrzeby danego dzieła, to nie ilość zdaje się wygrywać walkę z odbiorcą. Dobrze przygotowany soundtrack odwołujący się do tego, co najlepsze w materiale wyjściowym dalej jest w cenie, czego przykładem może być Wielki napad. Osobiście wolę częściej wracać do krążka od Varese wydanego w ramach klubowego The Deluxe Edition. Nie dość że serwuje nam prawie wszystko, co miało okazję w filmie wybrzmieć (jedyną i właściwie największą stratą jest brak utworu Dead Willie z mistrzowsko skonstruowaną akcją), to jeszcze w bardziej przystępnej formie, aniżeli analogiczna publikacja od Intrady. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że krążek od Varese pojawił się jako hybrydowe SACD pozwalające zarówno na odsłuch za pomocą tradycyjnych odtwarzaczy, jak i tych operujących na wielokanałowych systemach zapisu. Audiofile mogli się poczuć ukontentowani. A co z melomanami?



Takowych również bardziej przekona treść albumu od Varese. Głównie przez wzgląd na to, że krążki od Intrady nie wnoszą praktycznie nic nowego. Ścieżka dźwiękowa bazuje na jednym solidnym temacie przewodnim, któremu podporządkowana jest większość partytury. Stale powracająca w różnych aranżacjach i odcieniach stylistycznych, melodia, jest zarówno siłą nośną jak i przekleństwem tej pracy. Do pewnego momentu zapewnia bowiem rozrywkę, ale w nadmiarze po prostu przytłacza. Kompozytor sili się na maksymalne wykorzystanie tego idiomu, dzięki czemu daje on się poznać, jako świetny element muzycznej akcji, ciepła i miła w obyciu melodia osadzona na lirycznym gruncie oraz budujące napięcie underscore zdobiący sceny przygotowywania i wcielania w życie zuchwałego planu. Urokliwy dialog jaki prowadzą tutaj ze sobą sekcja smyczkowa z dęciakami czasami ociera się o slapstickową wymowę, by w innym fragmencie zaimponować aranżacyjnym majstersztykiem. Pędząca na zabój orkiestra innym razem ustawia się do tańca odmierzanego w rytm walca. Po prostu nie ma tu miejsca na nudę. I mimo że każdy z zaprezentowanych na krążku utworów odwołuje się do tych samych wzorców tematyczno-stylistycznych, to jednak trudno nazwać ten score monochromatycznym. Dzieje się tutaj zaskakująco dużo, dzięki czemu 36-minutowy czas spędzony przy płycie mija nad wyraz szybko.



Szybko można się również zakochać w tym niepozornym słuchowisku. W morzu trudnych i wymagających ścieżek dźwiękowych Jery’ego Goldsmitha jest bowiem jak swego rodzaju przystań – oaza dająca chwilę wytchnienia od mistrzowskiego rozprawiania się z kinem grozy i akcji. Nie ma tu znaczących odkryć dla dalszej kariery Amerykanina, ale jest za to soczysta rozrywka stworzona w eleganckim i dostojnym – ot zupełnie jak główny bohater – stylu.


Najnowsze recenzje

Komentarze