Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marco Beltrami

Hellboy

-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

„Hellboy” to kolejna adaptacja mrocznego komiksu o superbohaterze, tym razem nie z wydawnictwa Marvela, tylko Dark Horse. Główny

bohater jest diabelskim pomiotem z piekła rodem, przywołanym z zaświatów przez nazistów podczas okultystycznego rytuału. Reżyserem tego filmu,

który odniósł komercyjny sukces, jest Guillermo del Toro, znany z filmów „Mimic” czy „Blade II”. Przy obu z nich reżyser

współpracował z młodym kompozytorem horrorów, Marco Beltramim, którego pierwszym obejrzanym horrorem w życiu był… „Krzyk”, do

którego sam skomponował ilustrację.

Pierwszym kompozytorem, który przy takim projekcie przychodzi na myśl jest, rzecz jasna, Danny Elfman, twórca muzyki do, m.in.

„Batmana”, „Darkmana”, „Spider-Mana” i „Hulka” (bardzo niedoceniana muzyka), i pierwszą decyzją jaką należy

podjąć przy tworzeniu ilustracji do takiego filmu jest to, czy należy podążyć tą samą ścieżką co Elfman, czy nie. Beltrami i del Toro postanowili nią

podążyć i wcale nieźle im to wyszło. Mamy tu pełną orkiestrę, syntezatory, chór, gitarę elektryczną, tango i różne inne dziwactwa…

Muzyka, jak można by się było spodziewać, jest mroczna, czasem bombastyczna i ekscytująca, co zapowiada pierwszy utwór, dość przerażający.

Beltrami umiejętnie orkiestruje i buduje napięcie. W drugim utworze pojawia się główny temat, ze smyczkami i damskim chórem, coś wprost pięknego.

Bardzo ciekawe jest Main Title, oparte na prostym rytmie gitary elektrycznej, który może trochę przypominać Costume Montage ze

„Spider-Mana”. Utwór ten dysonuje, czasami nawet dość ostro, ale nie ma się czego bać. W Liz Sherman słychać zaś piękny temat

miłosny, zaryzykowałbym, że najlepszy w tym roku. W utworze tym, kompozytor nie przesadza z patosem, coś co przemawia na jego korzyść. Temat

najlepiej słychać w Hellboy & Liz. Przepiękny jest natomiast Father’s Funeral i mimo, że nie znam dobrze kariery tego kompozytora,

strzeliłbym na ślepo, że to najbardziej emocjonalny utwór jego kariery, bardzo dramatyczny , świetnie wykorzystujący smyczki i kotły. Bardzo

dramatyczny jest także Soul Sucker. Nie sposób także zapomnieć o znakomitym Stand by Your Man, zawierającym wokal, smyczki i

kotły w swym najlepszym połączeniu, potem dołączają dęte blaszane. Świetna rzecz. Utwór kończy motyw na gitarę elektryczną.

Beltrami świetnie łączy elektronikę z orkiestrą i chórem, co pomaga budować napięcie, a Beltrami robi to umiejętnie, o czym świadczą takie utwory jak

Snow Walkers czy, trochę szybszy Wake Up Dead i, dość przerażający, może trochę szostakowiczowski Evil Doers.

Jest to ciekawy underscore, coś naprawdę rzadkiego i świadczącego o talencie kompozytora. Należy pochwalić Beltramiego za smyczki w muzyce

akcji, dość ciężkiej, czasem może przypominającej mistrza gatunku Jerry Goldsmitha. Umiejętnie wprowadza tu elektronikę, potrafi wprowadzić

melodię, zachowując odpowiedni ładunek dysharmonii, czasem dysonuje, czasem wprowadza atonalność, czasem też nawiązuje do gitarowego

motywu z Main Title. Ogólnie, muzyka akcji jest ciężka, ale zachowuje dość duże tempo, dzięki czemu ma duży ładunek emocji.

(Nazis).

Kompozytor umie też się dobrze bawić, co czyni wprowadzając elementy tanga do tej muzyki. Myślę też, że jest to kolejne nawiązanie do poetyki

Danny’ego Elfmana, który też lubi żartować muzycznie, tworząc czasem groteskową, jednocześnie przerażającą i zabawną muzykę. Tutaj mamy taki

element w Rooftop Tango i w drugiej części Wake Up Dead, zawierającej też bardzo ciekawy, damski wokal operowy. Sam utwór

kończy się dość dramatycznie. Bardzo ciekawe jest także, śpiewane po niemiecku (!), Kroenen’s Lied (Pieśń Kroenena, dla

nieznających niemieckiego), które, tak jak końcówka Investigating Liz, pokazuje, że ten, wykształcony w 20-wiecznych technikach

kompozytorskich, twórca potrafi nawiązać do klasycyzmu.

Płytę kończy przedziwny a nawet dość zabawny B P R D. Samo wydanie jest zaś bardzo dobre, jedno z najmilszych zaskoczeń tego roku,

każące mi jeszcze wierzyć, że może on być ciekawy, bo najlepsze przychodzi z tym, po czym najmniej się spodziewamy (z wyjątkiem „The Day

After Tomorrow”), bo jak na razie, z wyjątkiem „Pasji”, nie słyszałem ciekawej muzyki do wielkich, oczekiwanych projektów.

Najnowsze recenzje

Komentarze