Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

Predator 2

(1990)
5,0
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Stwierdzenie, że powstanie sequela do Predatora było tylko kwestią czasu, jest wielkim uproszczeniem. To tak samo jak teraz powiedzieć, że powstanie Predatora 3 i AvP 2 jest również kwestią czasu. W ten sposób wszystko staje się kwestią czasu i sens tego pojęcia zostaje wypaczony. Prawdą jest, że ukazanie naszego przyjaciela z kosmosu po sukcesie jaki osiągnął w dżungli nie było takie proste. Było wiele perturbacji związanych ze scenariuszem, nawet wielki Arnold Schwarzenegger nie zgodził się zagrać w drugiej części. Główną rolę powierzono w końcu Danny’emu Gloverowi, który w mojej skromnej opinii niewiele ustępował Austriakowi. Zmienił się również reżyser, Johna McTiernana zastąpił Stephen Hopkins, mający wtedy za sobą tylko reżyserię 5-tej części zmagań Freddy’ego Krugera (A Nightmare on Elm Street: The Dream Child) oraz całą masę teledysków wyprodukowanych dla MTV. Ze starej ekipy pozostali scenarzyści, Kevin Peter Hall grający tytułowego Predatora, oraz odpowiedzialny za oprawę muzyczną Alan Silvestri.

Wiele rzeczy słyszałem już o tej muzyce, ale najczęściej pojawiającym się argumentem jest to, iż ta zupełnie nie pasuje do klimatu filmu. Pierwsza część jak wiadomo miała miejsce w dżungli, druga niejako też dzieje się w dżungli, ale jak to nazwali producenci, tym razem mowa o miejskiej dżungli. Rzecz dzieje się w przyszłości, Los Angeles, rok 1997… zabawne swoją drogą, jak szybko takie filmy potrafią się zestarzeć. Wracając do głównego wątku, nasz myśliwy zjawia się tym razem w dużej metropolii, gdzie postanawia urządzić sobie safari. I pod tym głównie adresem najczęściej można usłyszeć narzekania, jako iż ta muzyka nie oddaje miejskiego klimatu. Bzdura! Moim zdaniem wiele osób źle ocenia rolę zarówno tej muzyki, jak i tej z pierwszej części. Owszem, jednym z jej zadań było przeniesienie nas do dżungli, ale jej głównym zadaniem było nadanie charakteru głównej postaci (Predatorowi, nie Schwarzeneggerowi), a tym samym całemu filmowi. Ze świecą szukać tak charakterystycznych ilustracji muzycznych, które od razu kojarzyłyby się tylko i wyłącznie z jedną postacią. Toteż muzyka w Predatorze 2 po prostu musiała oscylować wokół brzmień wykreowanych w pierwszej części. Tu nie było miejsca na nowe tematy, a tym bardziej na nową stylistykę. Każde odejście od konwencji nakreślonej w Predatorze byłoby krokiem oddalającym nas od klimatu, który tak ciężko starali się wytworzyć twórcy pierwszej części. Nie ulega wątpliwości, że przez to produkt cierpli na oryginalności, ale nie można mieć wszystkiego. Jeśli komuś nie w smak powtórka z rozrywki wzbogacona o kilka nowych pomysłów, niechaj zapozna się z ilustracją Haralda Klosera do Alien vs. Predator. Czas pokazał, którą drogą należało iść, aby osiągnąć zamierzony efekt. Z tego pojedynku zwycięsko wychodzi Alan Silvestri i jego konstrukcja muzyki do sequela.

Ilustracja muzyczna z drugiej części Predatora jest bardzo podobna do swojej poprzedniczki. Mamy tutaj dokładnie taką samą aranżację tematów, orkiestracje pozostały niezmienione, instrumentarium głównie pozostało to samo. Z początku może razić, że to co odnosiło się do konkretnych zdarzeń w Predatorze, tym razem podłożone zostało pod inny obraz. Dla przykładu podam chociaż smutną elegię na trąbkę, która również w niezmienionej formie pojawia się w części drugiej (Rest in Pieces). Tym samym nie ma większego sensu rozpisywanie się o tym, co zostało już powiedziane przy okazji wcześniejszej recenzji. Zarówno tematyka, sposób budowania napięcia jak i muzyka akcji są identyczne, jak te z roku 1987. Warto skupić się za to na dwóch aspektach, które odróżniają tą muzykę od pierwowzoru.

Pierwszym z nich jest dodanie akcentów charakterystycznych dla muzyki wywodzącej się z Ameryki Łacińskiej. Konkretnie mowa tutaj o Kolumbii. Dodatkowo pod tą stylistykę podciągnąłbym Jamajkę, mimo iż to trochę niezgodne z tym co pokazuje nam globus. Ale pomijając niuanse geograficzne-historyczne, chodzi o to, że to właśnie wszelkiego rodzaju bębenki i grzechotki wywodzące się z tamtych rejonów naszego globu wzbogaciły tą muzykę. Tym samym stała się ona jeszcze bardziej perkusyjna. Połączenie potężnej sekcji dętej oraz szalonych smyczków z tak egzotycznym instrumentarium przyniosło bardzo ciekawy efekt. Pomimo iż akcja filmu rozgrywa się w zatłoczonym centrum wielkiego miasta, widz jakoś nie może powiedzieć, aby czuł się specjalnie spokojny. Cała zasługa tutaj Silvestri’ego, który w ten sposób nadał filmowi takiego a nie innego klimatu. To dzięki niemu jesteśmy w stanie uwierzyć, że pomimo całej cywilizacyjno-technicznej otoczki ludzie pozostają jedynie zwierzyną łowną.

Drugą cechą wyróżniającą ten album in plus jest jego spójność. Czas trwania płyty jest o około pół godziny krótszy, co zwiększa jego słuchalność. Również zmontowanie całości w dłuższe kawałki wyszło nam na dobre. Ciekawy pozostaje dobór materiału. Nie czuć tu przesytu muzyką z pierwszej części; wyeksponowane są głównie fragmenty wzbogacone o południowo-amerykańskie brzmienia. Pomimo iż jest to ta sama muzyka co w części pierwszej, pomimo iż jest ona powszechnie niżej ceniona, to słucha się tego lepiej. Niestety pozostaje ona nadal w nierozerwalnym związku z obrazem. Dla kogoś nie zaznajomionego z obrazem, może ona okazać się nie lada wyzwaniem.

Na zakończenie dochodzimy raczej do smutnej konkluzji, bowiem zarówno muzyka z Predatora jak i z Predatora 2 jest już raczej zamkniętym rozdziałem w historii. Nie zanosi się na trzecią część, a nawet jeśli takowa powstanie, to raczej nie wierzę, aby Alan Silvestri skusił się na nią. Pomysły na wykreowanie Predatora 3 są wręcz poronione. Mamy tu cały przekrój ludzkiej głupoty. Bo jak inaczej nazwać Predatora walczącego z ludźmi na parowcu w XIX wieku, czy też Predatora podczas mroźnej zimy w Nowym Jorku?
Oznacza to, że z każdym dniem ta muzyka staje się bardziej unikatowa i tym samym rośnie jej wartość. Niejednokrotnie będą pojawiali się jej przeciwnicy, ale liczba jej zwolenników zawsze będzie większa. W tym miejscu naszła mnie taka mała refleksja. Czy jest gdzieś ktoś, kto nienawidzi filmu, a uwielbia tą muzykę? Zdawać by się mogło, że każdy kto wysoko ceni ten score Silvestri’ego, jest również wielkim fanem Predatora, albo chociaż ma do tej postaci jakiś sentyment. No ale jako iż ja jestem miłośnikiem wszelakich talentów Predatora, toteż nie zamierzam zaprzątać sobie tym głowy. Z mojej strony mogę już tylko polecić tą muzykę, ale wyłącznie jeśli nie sparzyliście się przy części pierwszej.

Specjalne podziękowania dla Łukasza Wudarskiego za niechęć do Predatora, która niejako przyczyniła się do powstania tego tekstu 😉

Inne recenzje z serii:

  • Predator
  • Alien vs. Predator
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze