Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Shigeru Umebayashi

Sorekara (A potem)

(1985)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 21-12-2018 r.

Sorekara, film u nas praktycznie kompletnie nieznany, w swoim ojczystym kraju zaliczany jest do najważniejszych dzieł japońskiej kinematografii lat 80. Dramat w reżyserii Yoshimitsu Mority otrzymał łącznie sześć nagród Japońskiej Akademii Filmowej, w tym za najlepszą muzykę, której autorem był Shigeru Umebayashi. Dla ówcześnie 34-letniego Japończyka był to dopiero czwarty film w dorobku, a pierwszy, który przyniósł mu rozgłos i uwydatnił drzemiący w nim potencjał.

Produkcja Mority kręci się generalnie wokół wątku trójkąta miłosnego, choć, wbrew temu co może sugerować przytoczona za moment fabuła, nie jest jedynie kolejnym romansidłem. To raczej głębsza opowieść o samorealizacji, do tego wzbogacona elementami na poły surrealistycznymi. Film skupia się na Daisuke, samotnym, 30-letnim dżentelmenie, wywodzącym się z bogatej rodziny. Pewnego dnia spotyka się z dawnym znajomym ze szkoły, Hiraoką, który zaczyna nawiązywać bliższe relacje z jego żoną. Film powstał na podstawie tak samo zatytułowanej powieści Natsume Sosekiego, jednego z najbardziej poczytnych w Japonii literatów przełomu XIX i XX wieku.

Ścieżka dźwiękowa z Sorekary doczekała się soundtracku wytwórni Victor, najpierw na płycie winylowej, a kilkanaście lat później na płycie kompaktowej. W obydwu przypadkach decydenci zdecydowali się na jakże bezsensowny krok – pozostawienie części dialogów. I wcale nie jest ich tak znowu mało, bo pojawiają się w połowie utworów. Nie dość, że sam soundtrack trwa dość krótko, to do tego musimy się zmagać z rozmowami bohaterów, których, rzecz jasna, zdecydowana większość odbiorców nie zrozumie, więc ich obecność jest całkowicie zbędna. Oczywiście nie jest też tak, że muzyka zostaje zupełnie przesłonięta, „gadanie” stanowi mimo wszystko mniejszość poszczególnych kawałków, w których występuje, niemniej trudno nie traktować tego jako zwykłego rozpraszacza. Przypomina mi to casus W’s Tragedy Joe Hisaishiego, które ukazało się w podobnym czasie – tam także oryginalna muzyka musiała przepychać się z dialogami. Czy mamy czego żałować? Zdecydowanie tak!

Na potrzeby filmu Mority japoński kompozytor napisał kapitalny temat główny, prawdziwe, liryczne cudo. Kameralny, wycofany, jakby nieco enigmatyczny, ale przy tym również nasycony gigantycznymi pokładami emocji. Czasem rozpisywany jest na fortepian (proste partie, bez ozdobników) z asystą delikatnie nakreślonego, elektronicznego tła, czasem na eteryczne smyczki (aranżacja na krystaliczne głosy w Confessions jest cudowna). Moim zdaniem przyćmiewa on nawet osławione Yumeji’s Theme, które zyskało popularność dzięki pojawieniu się w Spragnionych miłości Wong Kar-Waia. Temat z Sorekary co prawda cechuje podobny poziom oddziaływania, ale przez swoją większą skromność oraz nutkę tajemnicy i magii tworzy wyjątkową aurę. Warto napomknąć, że melodia ta została wykorzystana przez wspomnianego, koreańskiego reżysera w filmie Wielki mistrz z 2013 roku, gdzie posłużyła za ilustrację jednej z najbardziej pamiętnych audiowizualnie scen.

W lirycznym tonie utrzymana jest większa część recenzowanej partytury. Obok tematu głównego pojawia się także drugi motyw, który stoi niejako w jego cieniu, ale również cechuje się prawdziwą głębią emocjonalną. Jego aranżacja na smyczki w Epilogue II, pomimo prostoty, to kolejna perełka tego albumu. Szkoda jednak, że w obcowaniu z tą wariacją będą nam przeszkadzać, zgadliście, dialogi. Co innego jednak w ruchomych kadrach, gdzie score Umebayashiego, zarówno ten temat, jak i główna melodia, ładnie zdobią perypetie filmowej trójki bohaterów (ujęcia w deszczu przy akompaniamencie muzycznym wypadają doprawdy urzekająco). Niedziwne zatem, że członkowie Japońskiej Akademii Filmowej zwrócili uwagę na ten score.

Przez album i film przewija się kilka pobocznych idei muzycznych, choć żadna z nich nie zaskarbia sobie już takiej uwagi (wśród materiału tematycznego wyróżnia się fikuśna melodia z utworu Reminescences, która ze względu na swój charakter nie nosi ładunku dramatycznego, w zamian za to służy jako fundament ilustracyjny niektórych odrobinę surrealistycznych sekwencji montażowych). Zresztą warto zaznaczyć, że album nie odzwierciedla dokładnie tego, co możemy usłyszeć podczas seansu.

Sorekara Shigeru Umebayashiego cechuje się przede wszystkim jednym z najbardziej urodziwych tematów w historii japońskiej filmówki, a także nastrojowym i nostalgicznym tonem generowanym poprzez motywy poboczne i skromne instrumentacje. Z malutkimi wyjątkami, nie ma tu praktycznie underscore’u, a jedynie kilka subtelnych i emocjonalnych melodii. Szkoda tylko, że ta piękna partytura została skrzywdzona przestrzelonymi decyzjami producentów. Mimo to, chociażby dla samego tematu głównego, warto się za nią rozejrzeć.

Najnowsze recenzje

Komentarze