Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Debney

Passion of the Christ, the (Pasja)

(2004)
4,5
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

Pierwotnym założeniem bardzo osobistego filmu Mela Gibsona o ostatnich godzinach życia Jezusa Chrystusa było pozostawienie przejmujących, tragicznych wydarzeń na ekranie bez muzycznego akompaniamentu. Jednak sam reżyser widząc chyba, że dość znikoma ilość dialogów nie jest w stanie „ponieść” emocjonalnego ciężaru obrazu zrozumiał, iż Pasja musi jednak posiadać dość niezwykłą muzyczną otoczkę. Po plotkach mówiących jakoby muzykę miał ponownie napisać „stały” kompozytor Gibsona James Horner oraz rzekomych rozmowach w sprawie muzycznej ilustracji z Rachel Portman czy Lisą Gerrard, która odpowiadała głównie za emocjonalny wydźwięk Gladiatora, dość niespodziewanie w styczniu 2004 roku świat obiegła wiadomość iż muzyka została już nagrana i to przez Johna Debneya, twórcę znanego raczej z muzyki do typowego, hollywoodzkiego kina komercyjnego z niesamowitą Wyspą piratów na czele. Wybór ten był podyktowany dość ważnym niuansem – Debney jest chrześcijaninem i z tego punktu widzenia mógł wydać się tak trafny jak zatrudnienie Philipa Glassa (buddysty) do Kundun.

John Debney, chyba jednak nieco słabiej znany od typowej czołówki hollywoodzkich twórców, zważywszy, że znamy głównie z przedsięwzięć w typie Cutthroat Island czy Król Skorpion zaskakuje w The Passion of the Christ bardzo i prawdopodobnie tworzy dzieło swojego życia. Twórca stworzył tutaj score niezwykle zabarwiony etnicznie, wykorzystujący niezwykle szerokie instrumentarium, choć nie rezygnujący z typowego brzmienia orkiestry symfonicznej. Muzyka w większości albumu jest nastawiona na tworzenie starożytnej, w miejscach kontemplacyjnej atmosfery, choć podejście kompozytora do takiej muzyki jest dość mocno modernistyczne (elektronika, ambient). W szeregu utworów wykorzystywana jest również szeroka paleta wokali. Od subtelnych, żeńskich solówek Tanji Carowskiej po elegijne, męskie śpiewy jak również mroczne, znane choćby z End of Days „śpiewy gardłowe” i wreszcie dostojny, dający wrażenie monumentalizmu chór. Debney zachwyca przede wszystkim użyciem instrumentów drewnianych – znany z w/w Gladiatora duduk, oud czy tzw. „podwójne skrzypce” w wykonaniu Shankara i Ginggera nadają muzyce bardzo egzotycznego brzmienia.

Jednak to, co mnie osobiście zachwyciło najbardziej to użycie subtelnych, prostych fletów, które ujawniają swoją emocjonalną moc w najpiękniejszych momentach ścieżki dźwiękowej. Muszę od razu przyznać, że Pasja prezentuje muzykę, obok której nie jest łatwo przejść. Nie ma tu wiele z lirycznego piękna, kompozycja jest w dużej mierze atonalna, mroczna i etniczna a biorąc sam kontekst filmu, podejście kompozytora wydaje się jak najbardziej słuszne. Jednakowoż znajdziemy w Pasji momenty o muzyce tak wewnętrznie pięknej i poruszającej, szczególnie gdy John Debney używa sekcji smyczkowej w tak szalenie emocjonalny sposób, że na myśl przychodzą najlepsze momenty muzyki Hornera, Lista Schindlera lub ostatnie prace Hansa Zimmera. Zdecydowanie najbardziej emocjonalny i najlepszy utwór na albumie Crucifixion posiada właśnie taką długą, wspaniałą sekwencję na pełną sekcję smyczkową, nad którą w późniejszej fazie „wchodzą” wspomniane proste, eteryczne flety. John Debney w wywiadzie dla serwisu cinemusic.net powiedział: (…) jest to w czasie najcięższej części filmu. Dosłownie, gwoździe wbijają się. Jedną z pierwszych rzeczy, które powiedział mi Mel, było stwierdzenie, że w czasie najcięższych do oglądania scen muzyka powinna być najpiękniejsza. Wtedy musi być najbardziej subtelna. Co jest prawdą! Ponieważ jej rolą jest pomaganie w „przejściu” przez to co widzisz na ekranie (…) [Gibson] powiedział mi, że muzyka powinna przenieść widza w miejsce piękne (…). Myślę, że każdy kto widział scenę ukrzyżowania zgodzi się z Johnem Debneyem i z muzyką, którą do niej napisał.

Podobnie proste flety współgrają w innych, bardziej konwencjonalnych momentach ilustracji – przede wszystkim w poruszającym temacie Marii z przejmującego Mary Goes to Jesus, zakończonego rewelacyjnym wejściem chóru. Inna, wielka kompozycja na albumie to Bearing the Cross, trochę dziwnie wstawiony już na początek płyty, gdy Debney znakomicie łączy orkiestrę, chór, wokale i potężną, bębnową perkusję. Sprawa użycia właśnie perkusji na tej ścieżce dźwiękowej jawi się trochę kontrowersyjnie. Wydaje mi się, że w wielu momentach aż tak potężne brzmienia perkusji są trochę chyba chybionym pomysłem, ponieważ jej spektakularne wejścia „przesłaniają” np. piękne momenty z użyciem instrumentów orkiestrowych bądź wokali. Debney idzie tutaj bardziej w stronę Gladiatora i bez wątpienia jest w tym aspekcie równie dobry jak jego koledzy Howard, Davis, Lorenc czy Zimmer, ale można było to wykonać trochę subtelniej. Dużą rolę w partyturze odgrywają także kreujące atmosferę niepokoju syntezatory, godnymi uwagi będąc utwory współ-skomponowane z Jack’iem Lenzem z pulsującym w tle, ciężkim motywem, związanym z sugestywnym wątkiem Szatana w filmie. Uwagę wielu osób zwrócił na pewno świetny motyw użyty w zwiastunie reklamującym film, który również został napisany przez Debneya (dlatego Gibson go zatrudnił). Został on również wykorzystany w filmie, choć jego konstrukcja jest troszkę (choć bardzo niewiele) inna od jego pierwotnej wersji. Najpierw pojawia się przejmująco w Peter Denies Jesus a potem w formie tryumfalnego hymnu w finałowym Resurrection, robiącym naprawdę piorunujące wrażenie swoją siłą oddziaływania (również tutaj pojawiają się ponownie przepiękne w wyrazie flety) a zakończonym mistyczną progresją akordową.

Muzyka z The Passion of the Christ spotkała się tak z dużą krytyką jak entuzjastycznym przyjęciem. Krytycy wypominają Debney’owi min. wykorzystanie w kilku momentach tematu z Stargate czy podobne brzmienie do muzyki Hansa Zimmera. „Zarzuty” te można potwierdzić (gdzieś nawet „przemyciło się” kilka nut z Glory Hornera a elektryczna wiolonczela Martina Tillmana przypomina bardzo Black Hawk Down (The Olive Garden)…), ale uznawanie tego za świadome działanie Debney’a jest raczej chybionym wyrokowaniem. Pewne jest, że Pasja nie jest łatwą w odbiorze muzyką, ilość underscore’u jest bardzo duża (przypominając Ostatnie kuszenie Chrystusa Petera Gabriela) i choć występuje tu wspaniała baza tematyczna, jest ona niejako zepchnięta na drugi plan. W innym przypadku najpewniej można byłoby się łatwiej identyfikować z tą muzyką. Przeważającą jest muzyka dramatyczna, w momentach dysonująca (fenomenalne dysonanse na waltornię w finale Bearing the Cross). Jest to album, który raczej nie spodoba się po pierwszym przesłuchaniu, wymaga ich kilku, podobnie jak np. Ostatni samuraj Zimmera. Jednakże zachwyca poziomem detalu, podobnie jak niesamowicie zróżnicowanym instrumentarium etnicznym, które twórca doskonale łączy z innymi środkami muzycznego wyrazu. Naprawdę rzadko się zdarza tak szeroka gama instrumentalna we współczesnej ścieżce dźwiękowej. Debney dokłada do tego intrygującą elektronikę (sam był odpowiedzialny za programowanie syntezatorów min. ze znanym kompozytorem Johnem Van Togerenem ), utwory tradycyjne, wokale (ponowna współpraca z Lisbeth Scott) i w ten sposób Pasja jawi się naprawdę jako szalenie złożone dzieło. Na pewno twórca musiał być zainspirowany samym filmem, choć na tle obrazu muzyka jest czasami przytłoczona wstrząsającymi wydarzeniami pokazywanymi na ekranie. Soundtrack jest obecnie najlepiej sprzedającą się ścieżką dźwiękową w historii, ustępując jedynie Titanicowi. Wybitna, dorosła kompozycja.

Najnowsze recenzje

Komentarze