Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Graeme Revell

Aeon Flux

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Jest rok 2006, na ekrany naszych kin wchodzi film akcji na podstawie serialu wyprodukowanego przez MTV, reżyserem jest kobieta, główną rolę powierzono kobiecie… W jakich czasach przyszło nam żyć 😉 A tak całkiem poważnie, to po przeczytaniu wielu recenzji spodziewałem się żenady na ekranie. Jednakże chęć ujrzenia Charlize Theron biegającej w obcisłym stroju wzięła górę i obejrzałem to ‘cudeńko’. Muszę przyznać, że diabeł nie jest wcale taki straszny jak go malują. O dziwo film ma fabułę, która trzyma się kupy, efekty stoją na wysokim poziomie, innymi słowy przyzwoity film akcji osadzony w przyszłości. Niestety tym co w nim najgorzej wypada, jest muzyka.

Graeme Revell przyzwyczaił nas już do tego, że zbyt wybitnym artystą to on nie jest. Owszem, przytrafiły mu się całkiem udane ścieżki w karierze (The Crow, The Chronicles of Riddick), ale z całą pewnością możemy powiedzieć, że były to wypadki przy pracy. Patrząc na ostatnie dokonania Nowozelandczyka możemy spokojnie stwierdzić, że najwyższy czas, aby pan Revell zszedł ze sceny i dał szansę innym kompozytorom. Ostatnimi czasy otrzymaliśmy bowiem żałosny wręcz Atak na 13-ty posterunek oraz zupełnie bezbarwną Mgłę. W obu przypadkach John Carpenter (oba filmy są remake’ami) udowodnił wcześniej, że tego typu filmy mogą otrzymać świetną muzykę. To co zrobił z nimi Revell, możemy uczcić minutą ciszy. Teraz zaś w nasze ręce wpada Aeon Flux. W tym momencie przypomina się stare przysłowie: kiedy myślisz, że nie możesz upaść niżej, zawsze ktoś zapuka od dołu. My z powodzeniem możemy zmodyfikować to przysłowie i zamiast słowa ‘ktoś’ wstawić Graeme Revell.

Zdawało mi się, że Revell osiągnął już kompozytorskie dno i teraz może być już tylko lepiej. Nic bardziej mylnego. Aeon Flux to fatalna kompozycja na każdym kroku. To, że w tego typu ilustracjach może być dużo ciekawiej, udowodnił Klaus Badelt przy Equilibrium. Tam jest klimat, dynamika, są tematy, jest chór. Jest to, czego należy wymagać od muzyki napisanej do futurystycznego kina akcji. Niestety w Aeon Flux nie jesteśmy rozpieszczani. Serwowana nam muzyka jest prawie w całości sztuczna. Jedynie smyczki i gitara elektryczna wydają się nie być wygenerowane na syntezatorze. Niczego to zmienia, całość i tak brzmi bezpłciowo. Dźwięki dobywające się z głośników nie tworzą nam żadnego klimatu, nie wprowadzają w żaden nastrój (może poza znudzeniem), ani tym bardziej nie przywołują na myśl żadnej ze scen oglądanych w filmie. Jeśli ktoś szuka nijakiej muzyki, Aeon Flux jest świetnym wyborem.

Ogólnie ten score można by zaklasyfikować jako muzykę podchodzącą pod techno i ambient, gdzie techno odpowiada za action score, zaś ambient za underscore. Z takiego układu widać jak na dłoni, że kompozytor nie za bardzo się wysilił podążając tą drogą. Gdy na ekranie coś się dzieje, mamy szybszą elektronikę, gdy zaś muzyka ma być jedynie tłem, słyszymy wolniejszą elektronikę. Żadnych tematów, zupełnie nic, co mogłoby przykuć naszą uwagę. Zupełnie nic, co można by wyróżnić. Wyraźnie też widać, że muzyka jedynie jako tako sprawdza się w połączeniu z obrazem. Podobny przykład mieliśmy ostatnio za sprawą Clinta Mansella i jego Dooma. Szkoda, że ostatnio coraz częściej mamy do czynienia z tego typu tapetami. Pojawia się teraz pytanie, po co w ogóle wydawać taką muzykę na płycie? Nie chce mi się wierzyć, aby fani po premierze filmu biegli do sklepów fonograficznych w celu zakupienia tej ścieżki dźwiękowej.

Niestety takiego obrotu sprawy mogliśmy się spodziewać. Od początku było widomo, że producentom nie zależy na muzyce w tym filmie. Najważniejsze zostało osiągnięte – piękna, młoda, świeżo upieczona laureatka Oscara zgodziła się zagrać główną rolę; czegóż trzeba więcej, aby zaistnieć? Pierwotnie ilustracją do Aeon Flux miał się zająć Theodore Shapiro, jednak podziękowano mu, zanim zdążył cokolwiek napisać. W drugiej kolejności pojawił się niemiecki duet Reinhold Heil i Johnny Klimek. Oni również nie mieli okazji się wykazać. W ich miejsce przybył nowy szeryf, Graeme Revell. Jak zarządził, wszyscy wiemy. Nie był nawet w stanie napisać prostego tematu dla głównej bohaterki. Szkoda słów i czasu na ten album. Gwarantuję również, że w filmie nie zwrócicie uwagi na tą muzykę. Aeon Flux na płycie pozostaje jedynie atrakcją dla miłośników talentu Graeme’a Revella. Czyli może dla dwóch osób w Polsce i dwudziestu na całym świecie.

Najnowsze recenzje

Komentarze