Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kunio Miyauchi

Gojira Minira Gabara: Ōru Kaijū Daishingeki (Rewanż Godzilli)

(1968/1993)
-,-
Oceń tytuł:
Wojtek Wieczorek | 09-09-2018 r.

Ishiro Honda. Ten człowiek stanowi dla mnie absolutną zagadkę. Pierwszy film o Godzilli był pełnoprawnym dramatem wojennym, gdzie gigantyczny potwór był jedynie alegorią i przestrogą przed bronią atomową. Jednak już kolejne odsłony serii sprawiają, że trudno zgadnąć co siedziało w jego głowie, lub w głowach producentów – albo do jakiego stopnia mamy tu do czynienia z konfliktem wizji. Po Godzilli Honda zajął się reżyserowaniem kolejnych monster movies różnej jakości. Niejednokrotnie powracał też do serii o królu potworów – Godzilla vs King Kong był jawnym autopastiszem. Jednak kiczowatość kolejnych produkcji trudno zrzucić na karb autoparodii. Czy były zatem robione dla samych pieniędzy, czy też Toho wtrącało się w oryginalną wizję reżysera? Można by snuć takie hipotezy, gdyby nie początek lat 70-tych. W 1971 roku Honda wyreżyserował Rewanż Godzilli – okropny film, stworzony zgodnie z prawidłami najgorszych gniotów na poziomie studia Asylum: pomijając oczywiste targetowanie do dzieci, cała produkcja opiera się na filmowaniu głównego bohatera, który staje się zarazem narratorem obserwowanej przez niego akcji, na którą składają się… archiwalne fragmenty poprzednich filmów z serii. W tym momencie można by uznać, że filmy Hondy o Godzilli to coś w rodzaju udokumentowanej relacji z choroby psychicznej (która chyba i mnie zaczyna się udzielać) lub z upadku artysty, który znalazł się na dnie przez prochy lub alkohol. Jednak zaledwie sześć lat później Honda stara się (stara, bo wyszło jak wyszło) przywrócić poważny ton ostatnim filmem z serii Showa, Terrorem Mechagodzilli. Myślę, że można to nazwać czymś w rodzaju wysyłania sprzecznych sygnałów:

Przechodząc do rzeczy po tym nieco przydługim wstępie, od razu natkniemy się na pytanie: jak podejść do skomponowania muzyki do produkcji, w której dziesięciolatek zostaje porwany dla okupu i w kolejnych sekwencjach snu wyobraża sobie, że syn Godzilli ogląda razem z nim walki swego ojca z innymi potworami? Zarazem jak ocenić kompozytora, któremu powierzono tak niewdzięczne zadanie? Należy pamiętać, że dobry kompozytor filmowy to nie tylko taki, który pisze chwytliwe melodie i potrafi tworzyć bombastyczne orkiestracje: dobry kompozytor filmowy to przede wszystkim taki, który potrafi przełknąć własne ego i podporządkować się obrazowi, nawet, jeśli stanowi to obrazę jego warsztatu i kreatywności. Z drugiej strony, nawet, jeśli kompozytor ów dostarczy ilustracji, która pokornie operuje w ramach historii, jaką kazano mu zilustrować, nie szarżując z dramaturgią i aparatem wykonawczym nie oznacza to, że należy mu od razu wystawiać maksymalne oceny. Być może z takowym przypadkiem mamy do czynienia obcując z ilustracja Kunio Miyauchi do Rewanżu Godzilli.

Trudno mi to wprawdzie oceniać nie znając reszty skromnego dorobku filmowego owego kompozytora, który chyba bardziej zapisał się w historii radia i telewizji niż kina. Być może brakowało mu talentu i polotu by otrzymać angaż w nieco ambitniejszych produkcjach? Nie ulega jednak wątpliwości, że jego big bangowa ilustracja radzi sobie poprawnie w ramach omawianego obrazu, zarazem nie wybijając się ponad jego ramy. Jazzowe blachy, organy hammonda i perkusja nadają ścieżce nieco komicznego i lekkiego klimatu, zgodnego z założeniami filmu (z założeniami, bo przetrwanie niecałych 70 minut “dzieła” Hondy nie ma nic wspólnego ani z lekkością, ani z komizmem). Z drugiej strony, równocześnie dokładają się do żenady, jaką jest cały film. Czy jednak dałoby się podejść do ilustracji w lepszy sposób? Jerry Goldsmith słynął z tego, że niejednokrotnie pisał muzykę o kilka klas lepszą niż film, który ilustrował. Jednak nawet on nie mógłby uratować tego czegoś.

Nie wydaje się sprawiedliwym karanie kompozytora z powierzonego mu zadania. Zarazem nie wydaje się uczciwe rozgrzeszanie go z wszelkiego kiczu i udawaniu, że ta ilustracja jest czymś więcej, niż komediową tapetą z okropnymi piosenkami dla dzieci. Szczególnie bolesne jest to zwłaszcza na płycie, gdzie przez kilkadziesiąt minut wałkowany jest praktycznie ten sam materiał i kilka ilustracyjnych efektów. Niech sam za siebie przemówi fakt, że najciekawszym elementem tego score’u jest parodia basowej fanfary Ifukube (jeśli to był pomysł Hondy, tym bardziej nie mam pojęcia co sądzić o jego twórczości).

Ścieżka do Rewanżu Godzilli to poprawna komediowa ilustracja, jednak nie jest warta wyróżnienia ani na tle całego gatunku, jak i nawet samych filmów o Godzilli. Kompozytor przyzwoicie wywiązał się z zadania, jednak ani działanie w obrazie, ani tym bardziej na płycie nie przykuwa uwagi na dłużej. Niestety, tym, co najbardziej zapisze się w pamięci większości widzów i słuchaczy, będzie zapewne okropna piosenka śpiewana przez głównego bohatera.

Inne recenzje z serii:

  • Gojira
  • Gojira No Gyakushu
  • Godzilla: The Best of 1984-1995
  • Kingu Kongu tai Gojira
  • Gojira tai Mosura
  • San daikaijû: Chikyû saidai no kessen
  • Kaijű Daisenso
  • Gojira, Ebirâ, Mosura: Nankai no daiketto
  • Kaijűtô No Kessen: Gojira No Musuko
  • Shin Gojira
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze