Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Fernando Velázquez

Contratiempo

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 16-08-2018 r.

Adrian Doria, młody biznesmen, budzi się w hotelu koło swojej zamordowanej kochanki. Ponieważ w pomieszczeniu nie odnaleziono żadnych śladów osób trzecich, cień podejrzenia pada właśnie na niego. Aby oczyścić się z zarzutów, które mogą zrujnować jego życie osobiste i dobrze zapowiadającą się karierę, postanawia zatrudnić najlepszą adwokat w mieście, doświadczoną Virginię Goodman. Pewnego wieczoru Doria i Goodman spotykają się, aby ustalić, co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy. Tak przedstawia się fabuła hiszpańskiego filmu Contratiempo, za którego kamerą stanął Oriol Paulo. Obraz ten z pewnością zalicza się do najciekawszych thrillerów ostatnich lat.

Muzyczne ilustrowanie thrillerów to niestety trochę niewdzięczne zadanie. Ścieżka dźwiękowa w zdecydowanej większości przypadków musi być idealnie skrojona pod filmowe kadry, podążać za ekranowymi wydarzeniami, budować suspens, a to oczywiście rzutuje na niskie doznania słuchowe w domowym zaciszu. Tym samym trudno jest się jej przebić do szerszej świadomości amatorów muzyki filmowej. Podobnie sprawa zdaje się wyglądać w przypadku muzyki z Contratiempo, którą przygotował Fernando Velazquez, rodak reżysera, twórca znany chociażby z Sierocińca czy hitowego Niemożliwe. Na szczęście sfera muzyczna wyróżnia się czymś więcej, aniżeli jedynie nazwiskiem jej autora.

Zacznijmy jednak od tego, że Velazquez nie rewolucjonizuje w żaden sposób schematu ilustrowania thrillera, niemniej jest bardzo konsekwentny w kreowaniu swojej muzycznej wizji. Zawiła fabuła, wręcz wodząca widza za nos i sprowadzająca go na manowce, zobligowała Hiszpana do stworzenia jednorodnej brzmieniowo partytury, która spawa oglądane śledztwo, przerywane licznymi retrospekcjami i fałszywymi tropami. W tym celu kompozytor rozpisał swoją partyturę głównie na sekcję smyczkową i fortepian, za pomocą których tworzy posępną, mroczną, duszną ilustrację, miejscami wręcz ambientową. Do tego Velazquez dorzuca niekiedy elektroniczne, trzeszczące smugi, ocierające się wręcz o noise, które dodają muzyce pierwiastka nerwowości i nowoczesności. Sporo tu muzycznych tekstur, szarawych pejzaży akustyczno-elektronicznych, które bywają wzbogacone o prosty, pulsujący rytm wiolonczel i kontrabasów lub syntezatorowy beat. Z tymi instrumentacjami świetnie korespondują, jakby kontrastujące, partie fletu poprzecznego, które w żaden sposób nie zakłócają immersji warstwy dźwiękowej z ruchomymi kadrami. Sporadyczna akcja została natomiast zbudowana na dość typowej dla współczesnego kina formie ostinato.

W muzyce Velazqueza, np. w partiach sekcji smyczkowej, słychać inspiracje partyturami Bernarda Herrmanna, które skomponował dla Alfreda Hitchcocka. To podobieństwo nie jest zupełnie przypadkowe, wszak Herrmann był jednym z twórców, którzy stworzyli podwaliny pod ilustrację dzisiejszych thrillerów. Ponadto film Paulo zdaje się w kilku miejscach nawiązywać do słynnych dreszczowców „mistrza suspensu” (obok tych obrazów, wymieniłbym jeszcze Pojedynek Josepha L. Mankiewicza). Ponadto Velazquez kilkukrotnie idzie śladami Hansa Zimmera. Najlepszym przykładem jest Yo sé lo que vi, w którym usłyszymy motyw smyczków mocno przypominający jeden z tematów z… Ostatniego samuraja. Co prawda ciężko mi sobie wyobrazić, jakoby utwór z przygodowego filmu, którego akcja toczy się w dziewiętnastowiecznej Japonii, miał posłużyć za temptrack podczas prac nad tego typu thrillerem, niemniej podobieństwo jest dość uderzające. W partyturze Hiszpana da się zresztą wyróżnić kilka motywów, choć z racji specyfiki produkcji, oddelegowane są one głównie do skrupulatnego tworzenia aury niepokoju i napięcia.

Sercem przygotowanej przez Hiszpana ścieżki dźwiękowej jest utwór El invitado invisible II, który być może jako jedyny fragment score’u jest faktycznie w stanie utkwić w pamięci odbiorcy na dłużej. Mało tego, chyba nie ma takiego widza, który nie zwróciłby uwagi na tę kompozycję podczas seansu, gdzie zdobi punkt kulminacyjny. Oparta na szorstkiej, niemalże brutalnej, samplowanej perkusji i dramatycznych partiach smyczków, w doskonały sposób przygotowuje widza na finałowy twist i puentuje zakończenie obrazu. Brzmi i wygląda to co prawda dość efekciarsko i pompatycznie, ale wprost nie sposób nie dać się ponieść tej audiowizualnej perełce. Na analogicznych rozwiązaniach muzycznych (akordach i instrumentacjach) oparta jest także świetna, wieńcząca album piosenka, która poprzez swój minorowy i na poły mistyczny wydźwięk dobrze wpasowuje się w całokształt ścieżki dźwiękowej z Contratiempo.

Choć film Paulo pełny jest zwrotów akcji, to jednak o soundtracku z niego pochodzącym tego już nie można powiedzieć. Velazquez niemal od pierwszej do ostatniej nuty skupia się przede wszystkim na budowaniu suspensu i podwalin pod wylewający się wręcz z ekranu zagadkowy nastój. Polaryzacja wrażeń z seansu i odsłuchu muzyki Hiszpana odznacza się również w czasie trwania recenzowanego wydawnictwa. O ile obraz nie pozwala się nudzić widzowi ani moment, wydając się wprost idealnie skrojonym objętościowo thrillerem, o tyle soundtrack trwa już zdecydowanie za długo. Takie fragmenty, jak Yo sé lo que vi, przebojowy finał, czy wreszcie końcowa piosenka, nie są w stanie raczej zmyć wrażenia, że prawie 80 minut tego typu wymagającej ilustracji, to stanowczo za wiele.

Contratiempo nie jest raczej ścieżką dźwiękową, która zachwyci statystycznego miłośnika muzyki filmowej, ani tym bardziej nie spowoduje, że miałby on zainteresować się twórczością Fernando Velazqueza. Score ten jest ściśle podległy ekranowym wydarzeniom (choć taka specyfika tego rodzaju partytur), a ponadto poza kontekstem trochę się dłuży. Niemniej brzmi nowocześnie, świetnie buduje atmosferę tajemnicy, jest pełny mrocznych, ponurych tekstur smyczkowo-elektronicznych, a także posiada kilka sugestywnych motywów oraz efektowny i monumentalny finał, co w ostatecznym rachunku winduje dzieło Veazqueza ponad poziom typowego i oklepanego score do thrillera. Dobrze jednak najpierw zapoznać się z filmem, a dopiero później z materiałem albumowym.

Inne recenzje z serii:

  • Fatamorgana
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze