Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Steve Jablonsky

Skyscraper (Drapacz chmur)

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 14-07-2018 r.

Die Hard – 30th Anniversary Remake

Płonące wieżowce od dawna stanowiły wdzięczny temat do trzymających w napięciu thrillerów sensacyjnych / filmów katastroficznych, przykuwających uwagę odbiorcy. Czemu więc najnowsza tego typu produkcja autorstwa Rawsona Marshalla Thurbera, wywołuje tak mało emocji ze strony odbiorców? Spora część winy leży po stronie wyświechtanej, pisanej na kolanie fabuły Drapacza chmur (Skyscraper), która bardzo mocno wzoruje się na kultowym obrazie McTiernana, Szklana pułapka. Na pewno w przyciągnięciu widowni do kin nie przysłużyła się również słabo przemyślana kampania promocyjna, podająca na tacy całą historię z najbardziej emocjonującymi scenami i one-linerami. Jedynym elementem, mogącym przełożyć się na potencjalne zyski był Dwayne Johnson, wcielający się w główną rolę. Ale i tu nie od końca wyszło tak, jak powinno. O ile bowiem poprzednie jego filmy charakteryzowały się idealnym wyważeniem pomiędzy lekkim, komediowym tonem, a wartką akcją, o tyle produkcja Thurbera stawia popularnego aktora w roli sztywnej, snującej się po planie maszyny do wykonywania poleceń. Tak kiepskiej kreacji Johnsona dawno nie widziałem i nie pomogło tutaj całe psychologiczne zaplecze, jakie spadło na barki odgrywanej postaci. Banał aktorski idealnie komponuje się z tysiącem kiksów fabularnych, sprawiających, że przeprawie przez to widowisko towarzyszyć będzie poczucie zażenowania.

I szkoda, że obrazu tego nie zmienia w większym stopniu oprawa muzyczna. Angaż Steve’a Jablonsky’ego do tego projektu budził nadzieję na niekoniecznie klasową, ale przynajmniej dobrze korespondującą z obrazem i odbiorcą, ścieżkę dźwiękową. Co jak co, ale z grona wielu średnio utalentowanych protoplastów Zimmera, to właśnie Jablonsky zdaje się mieć bardzo dużą wyobraźnię tematyczną i odpowiednią wiedzę na to, jak ją wykorzystać. Przykładem niech będzie cała seria Transformerów, która mimo wielu wykonawczych grzeszków, pod względem melodycznym stała na wysokim poziomie. Również druga odsłona Wojowniczych żółwi ninja, gdzie muzyka Amerykanina sprawdziła się ponadprzeciętnie. Można więc było oczekiwać przynajmniej stojącej na równym poziomie, muzycznej rozrywki. Niestety nie tym razem…



sCRAPer out of SKY

Kompozytor najwyraźniej zupełnie nie miał pomysłu na to, z której strony ugryźć film Thurbera, ponieważ ratował się jak mógł pomysłami wypracowanymi na potrzeby wcześniejszych produkcji. Również (a może przede wszystkim) pod względem tematycznym sięgnął przysłowiowego dna, odwołując się do kilku mniej nośnych projektów z własnej filmografii. I tu jest chyba cały pies pogrzebany, bo gdyby nawet źródłem inspiracji była któraś z bardziej wylewnych ścieżek dźwiękowych do filmów akcji, to nie mielibyśmy większego problemu z przyswojeniem tego przetworzonego materiału. Ale kiedy w ruch idzie mroczny, ostinatowy dron z Deepwater Horizon i ponure ostinato tematyczne Battleship… Wtedy ocieramy się już o czysty sound design.

I nie można w innych kategoriach zamknąć tego produktu muzycznego, który szczelnie wypełnia niemalże każdy kadr półtoragodzinnego widowiska Thurbera. Pulsujące bity z nakładanymi na nie dęciakami i ostinatowymi smykami – to główne panaceum na budowanie napięcie i dynamizowanie akcji. Pojawiająca się niekiedy melodyka jest nośnikiem dramaturgii, której zresztą w filmie Drapacz chmur (takiej z prawdziwego zdarzenia) jest jak na lekarstwo. Na pewno dużą rolę w tym wszystkim odgrywa gitarowy, liryczny motyw, odnoszący się nie tyle do głównego bohatera, Willa Forda, co jego relacji z żoną i dwójką dzieci. Desperacja próba uratowania rodziny niejako wymusza na kompozytorze chwile refleksji – szczególnie w kontekście dramatycznych zwrotów akcji. Nie jest to jednak na tyle istotny element ilustracji muzycznej, aby ustawiać jej ton i sposób interakcji z widzem. Dla większości odbiorców muzyka będzie tylko dobrze odnajdującym się w obrazie, ale wycofanym w tło elementem, na który mało kto w ogóle zwróci uwagę. No może poza jedną sceną, kiedy główny bohater wspina się po żurawiu budowlanym, by dostać się do płonącego budynku. Czy to jednak wystarczy, by wzbudzić zainteresowanie albumem soundtrackowym? Wątpię.

Krążek wydany nakładem Milan Records, to produkt tyle samo ciekawy, co nużący. Ciekawy, ponieważ od strony konstrukcyjnej wyciska dosłownie ostatnie soki z kompozycji Jablonsky’ego. Częściowo suitowe, a częściowo filmowe zestawienie utworów zaowocowało optymalnym miksem wszystkich najważniejszych elementów ilustracji. Aczkolwiek czas w jakim zamknięto całe słuchowisko jest już osobnym problemem, z którym niewielu wybrednych słuchaczy będzie sobie w stanie poradzić. Wypełnienie niemalże całej przestrzeni dyskowej w przypadku tego typu muzyki ociera się o kuriozum. Dla kilku kawałków warto jednak przetrwać tę katorgę.



Flames of fun

Na pewno nie będzie nim otwierający słuchowisko, Hostage, Pt. 1. Siedmiominutowy utwór akcji, to nic innego, jak popis podstawowych umiejętności, jakie Steve Jablonsky wyniósł z „fabryki talentów” Hansa Zimmera. Mniej ponury obraz maluje się po przeniesieniu akcji do czasów współczesnych. Rodzinne, ciepłe kadry zdobione są przez równie miłe dla ucha, choć oklepane w formie, Will & Sarah. Ten stan rzeczy rozciąga się jeszcze na kilka utworów, by ostatecznie przekreślić je utworem Botha – pulsującym, mrocznym motywem głównego antagonisty. Najwięcej uwagi skupi jednak wspomniana wcześniej sekwencja wspinania się po żurawiu, którą na albumie zamknięto w postaci łatwo wpadającego w ucho, siedmiominutowego The Crane. Utwór ten jak żyw przypomni główny temat z filmu Battleship, więc pod względem oryginalności leży na przysłowiowych łopatkach. Niestety im dalej zagłębiamy się w treść soundtracku, tym bardziej odnosimy wrażenie, że nic ciekawszego już tutaj nie usłyszymy. I wtedy na horyzoncie pojawia się elegijne Georgia & Henry, któremu tylko o krok od podobnych, podniosłych motywów z Transformerów. Na celowniku odbiorcy może się również znaleźć tytułowe Skyscraper, prezentujące w formie suity ilustrację ze sceny z żurawiem. Krążek zamyka melancholijne podsumowanie tematu rodzinnego w The Pearl oraz piosenka Walls w wykonaniu brytyjskiego piosenkarza, Jamie N Commonsa.



I cóż… Nie można mówić o ścieżce dźwiękowej do Drapacza chmur bez pewnej nutki rozczarowania. Po kilku całkiem interesujących projektach Steve’a Jablonsky’ego chyba przyszedł czas na odrabianie pańszczyzny i wypełnianie filmografii mniej frapującymi pozycjami. A szkoda, bo potencjał (nawet w tak kiepskim filmie) był całkiem spory. Wszystko rozbiło się o brak pomysłów na bazę tematyczną i sposobów jej zagospodarowania. Choć krążek można pośrednio zaliczyć do grona soundtracków rozrywkowych, to jednak śmiem wątpić, aby znalazł on posłuch wśród szerszego grona miłośników muzyki filmowej.


Najnowsze recenzje

Komentarze