Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Evgueni Galperine & Sacha Galperine

Madame Bovary (Pani Bovary)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 03-02-2018 r.

Pani Bovary stanowi częsty punkt wyjścia do rozmów o literaturze w sensie ogólnym. To flagowe dzieło Gustava Flauberta, mieszczące się na 4500 stronach, z których wydano zaledwie 500, było debiutem francuskiego realisty. Powieść totalna, jak również się ją nazywa, Pani Bovary opowiada tragiczne losy Emmy, młodej, targanej sprzecznościami mężatki, której małżeństwo doskwiera, i która robi wszystko, by to zmienić. Jej dążenie do przełamania impasu, w jaki doprowadziło ją pochopne zamążpójście, odbija się na jej mężu, Karolu, mieszkańcach normandzkiej prowincji niedaleko Rouen oraz, co nieuniknione, jej samej. Tak z pozoru nieskomplikowana historia w głównej mierze eksponuje, w brawurowy sposób, kobiecą psychikę, i po dzień dzisiejszy, przynajmniej w tym aspekcie, nie ma sobie równych.

Z tego też powodu Pani Bovary nie stanowi łatwej materii dla filmowców. Jak na ironię, ta znana pod każdą szerokością geograficzną powieść, nigdy nie doczekała się pamiętnej ekranizacji. Z dziesiątek prób do świadomości widza przebiły się te z 1991 roku (Isabelle Huppert jako Emma) i 2000, w formie miniserialu z Frances O’Connor w roli tytułowej. Ostatnie zmaganie z klasykiem Flauberta to dzieło Sophie Bartes.

Próba choć wysmakowana wizualnie, gubi ducha pierwowzoru, skazując nas na film, będący w większym stopniu rysopisem książki niż jej odzwierciedleniem. Trudno orzec, czym sobie Bartes zawiniła. Jej interpretacja nie jest w żadnym stopniu odkrywcza, nie rzuca nowego światła na decyzyjność Emmy, nie tłumaczy życiowej inercji Karola. Co gorsza, film tak naprawdę stanowi krok wstecz w rozważaniach o naturze osobowości głównej bohaterki, na co składa się garść czynników. Jednym z nich jest źle dobrana obsada (Mia Wasikowska ciągle na planie Jane Eyre), innym pominięcie kilku kluczowych książkowych epizodów, których nie będę zdradzał, acz których absencja ma dosyć dalekosiężne skutki, o czym za chwilę. Zamiast tego, reżyserka kładzie nacisk na skrupulatną charakteryzację i kostiumy, czyniąc z Madame Bovary przykładne kino kostiumowe, które konsumujemy bez zająknięcia. Tylko, a może i aż tyle.

W obrębie ścieżki dźwiękowej zmierzyć nam się będzie dane z klasyką w hiper minimalistycznym wydaniu. Tak bowiem Evgueni i Sacha Galperine, francuskie rodzeństwo pochodzenia rosyjskiego, podchodzą do swojej kompozycji – bardzo estetycznie, skromnie, fragmentarycznie. To zatem co usłyszymy w otwierającym raptem 25 minutowy album The Youth, nakreśli nam całość wydawnictwa. Na nie składa się pianino, dużo pianina, o zróżnicowanej intensywności i roli. The Youth jest śliczne, nie poddane jednemu tematowi, a zmiennej, ciekawskiej melodii, w której bracia przeskakują pomiędzy intrygującym, lekkim wachlarzem klawiszy, a wyrazistą a-durową liryką. Dostajemy Emmę – wyciszoną, małomówną podopieczną urszulańskiego zakonu, która właśnie otrzymuje „odpowiednią edukację”. Za chwilę jednak zakon opuści, by stać się kobietą i rozpocząć nowe życie u boku Karola. Tutaj The Youth, nie bez powodu najradośniejszy utwór w puli, znacząco się urywa, a następny The New House, w długich, badawczych smyczkach, zapowiada powolną dekompozycję jak dotąd uporządkowanej egzystencji panny Bovary.

Aż do końca będziemy świadkami pianistycznego eksperymentu. Polega on na tym, by tym samym środkiem zapewnić jak najwięcej treści, której niestety nie widać na ekranie. Podkład muzyczny zatem musi dzielnie znosić fabularne przestoje, dłużyzny i nijakie dialogi. Duet Galperine głowi się na coraz to śmielsze i intymne pasaże, będące siłą samą w sobie. Dużo bowiem w Madame Bovary pauz, dywagacji o miłości romantycznej i refleksji nad bylejakością francuskiej prowincji. I choć żadne z tych aspektów nie dostaje własnego głosu, co przypisać należy hermetyczności instrumentaliów, muzyka spełnia swoją rolę bez zarzutu. Poważna i bezkompromisowa aura której eskalacja następuje w liturgicznym The Hunt, nastrój i lekkość nie przemęczająca słuchacza – to niewątpliwie największe jej atuty.

Pozbawiona kilku literackich atrybutów – podobnie jak sam film – takich jak humor i sarkazm, muzyka mieści się w nurcie dokonań takich operatorów klasycznego brzmienia jak Dario Marianelli czy Jonny Greenwood. Tego drugiego nawet bardziej, zważywszy na dosyć awangardowe i chłodne w tonacji utwory A Lot of Courage oraz Poison. Marianelli z kolei to cała idea na oprawę muzyczną, co ma pewien sens, jeśli porównamy Madame Bovary do Jane Eyre. W tej pierwszej więcej solowych i dosadnych interpretacji, w tej drugiej dramaturgii i technicznych zawiłości. W tychże porównaniach warto jeszcze uruchomić kapsułę czasu i sięgnąć po walc Madame Bovary Miklosa Rozsy z roku 1949. A to, by przekonać się, że ta sama w zasadzie historia, może zostać potraktowana kompletnie odmienną manierą. I nie mam na myśli iście bizantyjskiego patosu wymaganego przez tamtą epokę. Prawdopodobnie nikomu do głowy nie przyszło, że za 60 lat muzycy przebrną przez tą samą opowieść, korzystając z drastycznie uszczuplonej orkiestry. I zrobią to dobrze.

Minusem całego przedsięwzięcia braci Galperine jest sam film, ponieważ złożoność postaci Flauberta na tle zupełnie niezłożonego miasteczka od zawsze stanowiła nie lada problem dla filmowców. Podczas gdy Madame Bovary a.d. 2014 zjada swój własny ogon, kompozytorzy próbują ten ogon odnaleźć. Przykładem na to jest ciągłe wertowanie przez nich fabuły jak w Fireworks czy fantastycznym Piano Lessons. Dzięki temu udaje się omijać szerokim łukiem bezbarwność i gatunkową odtwórczość tej kostiumowej produkcji. Niestety tak niedoskonałe dzieło musi rąbnąć rykoszetem w warstwę muzyczną. Raz, to w większości solowe pianino, wymagające kosmicznych pokładów uwagi, nawet gdy brzmi różnorodnie, dwa zgrabnie oprawiona ilustracja w obrazie nie przekłada się na wydanie albumowe. Tak jakby ktoś speszony działaniem ścieżki w filmie, postanowił ograniczyć jej zasobność na albumie – byle nie przeskoczyła tego, co powinno rokować najbardziej, czyli taśma, a nie ścieżka filmowa. To nic, ta adaptacja Madame Bovary wciąż pozostaje interesująca, jeśli tylko pod względem muzycznym. Parafrazując Flauberta: to książka o niczym, broniąca się siłą stylu. Taki styl narzucają bracia Galperine. Reszta twórców filmu chyba bardziej wzięła sobie do serca tą pierwszą część wypowiedzi wybitnego Francuza.

Najnowsze recenzje

Komentarze