Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Criminal Law (Mroczny cień sprawiedliwości)

(1988)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 28-09-2017 r.

Wśród thrillerów psychologicznych eksponujących tematykę seryjnych morderstw, jednym z najbardziej konsternujących jest dla mnie film Michaela Campbella, Mroczny cień sprawiedliwości. Bynajmniej nie przez na enigmatycznie sformułowany tytuł, ale pod względem treści – tak samo kontrowersyjnej, co niezbyt schludnie zaprezentowanej. Początek jest obiecujący. Oto bowiem młody playboy, Martin Thiel, staje przed sądem oskarżony o serię brutalnych morderstw. Broniący go adwokat, Ben Chase, jest święcie przekonany o niewinności mężczyzny. Kiedy jednak po wygranym procesie odkrywa prawdziwą naturę Thiela, staje przed dylematem, czy wywiązywać się z dalszych obowiązków względem klienta, czy też za wszelką cenę pogrążyć niebezpiecznego psychopatę. Właśnie ten dylemat moralny jest osią wokół której nawarstwiane są kolejne wątki. Ale największą niespodzianką, która jednocześnie wypromowała w branży postać Kevina Bacona, jest świetna kreacja Martina Thiela. Myślę, że właśnie dla tej postaci warto przetrwać troszkę męczący i dłużący się film Campbella. Film mający również swoją tragiczną odsłonę. Stał on się bowiem inspiracją dla kanadyjskiego seryjnego mordercy, który na przełomie lat 80/90 wraz z żoną porywał i zabijał młode kobiety.



Ciekawe na ile inspirująca okazała się dla tej pary ścieżka dźwiękowa – równie surowa i ascetyczna, co całe filmowe przedsięwzięcie. Do skonstruowania takowej zatrudniony został Jerry Goldsmith, niekwestionowany mistrz rzeczowego opisywania takich dusznych, mrocznych thrillerów. W momencie angażu przeżywał on szczytowy okres swojej fascynacji elektronicznymi formami muzycznymi wyrazu. O ile więc filmy kierowane do młodszego odbiorcy w dalszym ciągu mocno akcentowane były orkiestrowym instrumentarium, to thrillery i wszelkiej maści kino akcji stwarzało Goldsmithowi idealne środowisko do nowych eksperymentów z syntezatorami. I tak, jak w przypadku skomponowanej trzy lata wcześniej Ucieczki, Amerykanin zdecydował się na oparcie całej struktury ścieżki dźwiękowej Mrocznego cienia sprawiedliwości tylko i wyłącznie na elektronice. Niebyt łatwej i przyjemnej w obiorze, ale za to bardzo funkcjonalnej i pod pewnymi względami klimatycznej. Ale czy niezbędnej dla filmowej narracji?


Na potrzeby dwugodzinnego widowiska Campbella, Goldsmith stworzył niewiele ponad pół godziny ilustracji, która upływa odbiorcy niepostrzeżenie. Najczęściej pojawia się w scenach grozy lub w momentach, kiedy na jaw wychodzą kolejne elementy układanki związanej z postacią Thiela. Atonalne, wykonywane na syntezatorach dźwięki, bardziej przypominają sound designerski sygnał ostrzegający i nakierowujący widza na „trzymanie gardy” przed mocnym fragmentem, aniżeli muzykę budującą pewną dramaturgię. Zapomnijmy o opowiadaniu pewnej historii za pomocą klarownej tematyki i sugestywnego prześlizgiwania się po emocjach. W pracy Goldsmitha dominuje terror i poczucie zagrożenia. I z takim też uczuciem przeprawiamy się przez kolejne rozdziały historii seryjnego mordercy. A gdzie w tym wszystkim miejsce na wątek relacji między Benem a Karen? Gdzie tak mocno akcentowana metamorfoza adwokata? To wszystko z perspektywy ścieżki dźwiękowej Jerry’ego wydaje się nieistotne, nie licząc kilku dosłownie śladowych elementów lirycznych na początku i końcu filmu. Pytanie więc komu zawdzięczamy takowy stan rzeczy? Czy był to pomysł reżysera, starającego się ograniczyć funkcję ilustracji muzycznej do niezbędnego minimum? A może była to świadoma działalność samego kompozytora eksperymentującego ze sposobem i formą opisywania filmowych wydarzeń?



Gdziekolwiek nie umiejscowilibyśmy racji, nie zmienia to faktu, że ścieżka dźwiękowa do Mrocznego cienia sprawiedliwości jest dziełem bardzo trudnym w odbiorze. Nie dziwne zatem, że przeniesienie tego samego wrażenia na indywidualne doświadczenie soundtrackowe może się okazać brzemienne w skutkach. W karierze Goldsmitha niewiele jest prac, które w takim stopniu karcą odbiorcę mało absorbującą treścią, co właśnie Mroczny cień sprawiedliwości. Album soundtrackowy wydany nakładem Varese Sarabande nie tylko wyczerpuje potencjał elektronicznej kompozycji Goldsmitha. Wyczerpuje również siły witalne słuchaczy. Aczkolwiek przeprawienie się przez ten krótki, bo przecież półgodzinny soundtrack, nie jest niemożliwe. Soundtrackożercy lubujący się w tego typu syntho-eksperymentach z pewnością docenią osobliwy klimat roztaczający się nad tym osobliwym tworem. Ich cierpliwość co prawda nie zostanie nagrodzona schludną melodyką, ale narkotyczne, snujące się frazy, ścielące grunt pod wyprowadzanie elementów grozy, potrafią wprowadzić słuchacza w odpowiednio podły nastrój. Brakuje tu jednak większej charyzmy, która ratowałaby ścieżkę dźwiękową z ciasnych szpon monotonii.



Czy jest więc jakakolwiek szansa, aby przypadkowy odbiorca zainteresował się materiałem zawartym na dawno już wyprzedanym krążku od Varese? I czy w obliczu ograniczonej dostępności do tego soundtracku, warto stawać na głowie, aby się o tym przekonać? Odpowiedź na te dwa pytania jest jedna – absolutnie nie! Mroczny cień sprawiedliwości jest ilustracją, o której większość fanów kompozytora chciałoby jak najszybciej zapomnieć. A dla samego kompozytora? Cóż, jedną z mroczniejszych kart w jego barwnej, pełnej precjozów, karierze.


Najnowsze recenzje

Komentarze