Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

Road to Perdition (Droga do zatracenia)

(2002)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 12-09-2017 r.

Illinois, rok 1931. Michael Sullivan, jr. zdaje się prowadzić normalne życie. Mama pracuje w domu, tata codziennie jeździ do pracy, choć polega ona na posługiwaniu się bronią. Pracuje dla wujka Johna, który trzęsie całym miasteczkiem. Sielanka kończy się, kiedy Michael dowiaduje się, czym tak naprawdę jego ojciec się zajmuje. Kiedy jest świadkiem zabójstwa lokalnego gangstera, w którym Michael senior uczestniczy, syn wujka Johna zabija jego brata i matkę. Ojciec i syn zmuszeni są do ucieczki i przygotowania zemsty. Ich śladem podąża płatny morderca z… zamiłowaniem do fotografii. Tak przedstawia się historia Drogi do zatracenia, drugiego filmu w reżyserii Sama Mendesa. Oparta jest na powieści graficznej autorstwa Maxa Allana Collinsa i Richarda Piersa Raynera. Główne roli zagrali Tom Hanks i w swym ostatnim kinowym filmie aktorska legenda Paul Newman. Oprócz niego pojawiają się m.in. Jennifer Jason Leigh, debiutant Tyler Hoechlin, Ciaran Hinds, Daniel Craig oraz Stanley Tucci w roli Franka Nittiego. W wyciętej scenie Ala Capone zagrał Anthony LaPaglia. Za znakomite, nastrojowe zdjęcia odpowiadała inna legenda kina, Conrad L. Hall, który po premierze zmarł na raka i pośmiertnie dostał Oscara.

Thomas Newman był w dużej części odpowiedzialny za sukces American Beauty, więc naturalne wydawało się, że to on powróci do współpracy z Mendesem. Tak też się stało. Kompozytor, którego niektórzy, co niestety jest dużym uproszczeniem, sprowadzali do dwóch głównych nurtów twórczości – dramatycznych ścieżek na orkiestrę, takich jak Małe kobietki czy Zaklinacz koni i do dziwacznych dla co niektórych eksperymentów, z których „najgorsze” miały ukazać się już po kameralnym American Beauty (do nich zaliczano choćby Erin Brockovich czy Podaj dalej). Uproszczenia uproszczeniami, ale faktem jest, że po debiucie Mendesa i nominacji do Oscara, ścieżka ta stała się wręcz kultowa i ląduje w temp-tracku aż do dziś, choć sam kompozytor twierdził, że tamten film montowano pod… Prawdziwy romans. Film o latach 30-tych niekoniecznie pozwalał na taką kameralistykę. W jaki sposób Newman wybrnął z tego problemu, pokazuje wydany przez Decca album.

Płytę i film otwiera cudowne wprost Rock Island, 1931. Prawie cały utwór rozpisany jest na instrumenty celtyckie (m.in. irlandzkie uilleann pipes) z pomocą smyczków, które dodatkowo ocieplają brzmienie. Wątki irlandzkie w typowo newmanowskim wydaniu potęguje jeszcze smutne Wake, gdzie większą rolę odgrywają niskie flażolety (low whistles).

Początkowe utwory zupełnie nie zapowiadają, z jak mroczną tak naprawdę historią mamy do czynienia. Tak naprawdę Mendes i Newman przez pierwszych kilka minut budują fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Dopiero po tym, jak młody Michael dowiaduje się, co tak naprawdę robi jego ojciec, sprawa staje się nie tylko osobista, ale i bardzo niebezpieczna. Słychać to już w Bit Borrowers, gdzie nawet elektronika już nie brzmi tak ciepło, jak jeszcze kilka utworów wcześniej. Niespełna ośmiominutowe Murder (in four parts) jest już wprost nieprzyjemne. Album oczywiście, jak to u Thomasa Newmana nie jest ułożony do końca chronologicznie, choć akurat początek względnie dobrze oddaje początek filmu. Czasem nie obywa się to bez pewnej dawki czarnego humoru, którą po raz pierwszy można usłyszeć przy okazji Mr. Rance, a w pełni objawia się w świetnym Meet Maguire. Bo czyż jest lepszy sposób wprowadzenia płatnego zabójcy niż łącząc smyczki pizzicato, jazzowy klarnet i… rozstrojona mandolina?

Droga do zatracenia to pozornie dwa światy. Z jednej strony mamy mroczną, niepokojącą też z powodu niecodziennych brzmień muzykę, mówiącą o przemocy w sposób psychologiczny, co było zamierzeniem filmu (o niepokazywanie przemocy wprost prosili Mendesa autor zdjęć i sam Hanks), a z drugiej nostalgiczne piękno, jednak w żaden sposób nie mówiące językiem „z epoki”. Road to Chicago, jedna z wielu scen z drogi, które nakręcono podczas produkcji filmu, otwiera film emocjonalnie. Jest to powiązane z wyjściem poza pozornie bezpieczną społeczność Rock Island, którą Sullivanowie muszą opuścić. Piękna narastająca melodia. Drugi melancholijny temat na fortepian i smyczki wprowadza The Farm. I z perspektywy ostatniej twórczości Newmana można powiedzieć, że chyba ukształtował w dużej mierze dalszą jego tematykę. Podobne pomysły, jeśli nie nuty, można znaleźć w Ratując Pana Banksa czy Pasażerach. Cudne zaś są Grave Drive i Cathedral. Mało kto pisze tak emocjonalnie ciepłą muzykę jak Thomas Newman. A przy tym tragizm i empatia wprost dominują.

Film nie jest też pozbawiony muzyki akcji, która na albumie zaczyna się od sekwencji montażowej Dirty Money, gdzie Newman bardzo umiejętnie łączy stylistykę Aarona Coplanda z elementami muzyki country, dzięki czemu nie brzmi to niespójnie z resztą ścieżki i jest jednocześnie… tak bardzo newmanowskie. Akcja jest w filmie wyraźnie powiązana z nastrojem. Przepiękna jest scena w barze, gdzie zatrzymują się na chwilę bohaterowie. Kiedy w deszczu widać nadjeżdżający z daleka samochód Maguire’a wytworzona przez kompozytora atmosfera nie dość, że zaczyna tworzyć napięcie, to jeszcze idealnie oddaje nastrój stworzony przez zdjęcia Conrada L. Halla. Chciałoby się powiedzieć, że Amerykanin jest specjalistą od filmów dziejących się w deszczu, zwłaszcza, jeśli gra w nich Tom Hanks. Najlepszym fragmentem akcji jest natomiast świetne wprost Nothing to Trade, które jednocześnie jest jazzowe w formie (oparte na bluesowej skali ostinata na smyczki pizzicato, stłumione dęte blaszane) i Herrmannowskie poprzez wykorzystanie ostinat i dysonansów, jednocześnie brzmieniowo powiązane z postacią Maguire’a. Mistrzostwo świata, które pokazuje, wbrew niektórym opiniom, że Thomas Newman zawsze umiał pisać muzykę akcji i nie potrzebował do tego Jamesa Bonda. Podobną agresję ma też Shoot the Dead.

Ostatnie utwory płyty nacechowane są swoistym tragizmem – arcynastrojowe, delikatne Ghosts przepięknie ilustruje jedną z finałowych scen filmu, gdzie łączy się z wprost teatralnie zrealizowaną sceną. Lexington Hotel, Room 1432 jest wprost złowrogie poprzez kończący ostry dysonujący akord na dęte blaszane. I wreszcie słodkogorzkie Road to Perdition i autentycznie grane przez Toma Hanksa i Paula Newmana Perdition – Piano Duet w nagraniu prosto z filmu. Muzyka Thomasa Newmana jest bez wątpienia ścieżką znakomitą, świetnie połączoną ze zdjęciami Halla i budującą ten nastrojowy, mówiący wiele bez dialogów, film. Na album ta atmosfera przenosi się nieco gorzej. Płyta jest dość długa, choć w dużej mierze jest tak przez zupełnie zbędne utwory źródłowe, które jednak nie rujnują nastroju aż tak jak w Zielonej mili, gdzie przecinają całe zakończenie filmu na pół. Lepiej byłoby zostawić tylko mający już historyczną wartość duet dwóch aktorów, który jest też swoistym komentarzem do ich filmowej relacji, co na albumie ma sens. Przepiękny film, przepiękna muzyka. Czego chcieć więcej?

Najnowsze recenzje

Komentarze