Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Morris

Castlevania

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 11-09-2017 r.

Udane adaptacje gier komputerowych można właściwie policzyć na palcach jednej ręki. Pomyślmy, pierwszy filmowy Silent Hill był dobry, Prince of Persia był OK, pierwszy Resident Evil, też ujdzie i… Rety, ta lista rzeczywiście jest tak krótka i tylko dobitnie pokazuje, że jakoś filmowcy mają problemy z przeniesieniem gier w świat filmu, czego najlepszym przykładem jest chociażby ostatni Assassin’s Creed. Skoro tak często nie udawało się na dużym ekranie, to może na tym mniejszym pójdzie lepiej? I chyba rzeczywiście dokonana przez Netflix adaptacja Castlevanii ma szansę przerwać tę złą passę. Prób przeniesienie mającej ponad 20 lat serii gier od Konami było wiele. Swego czasu mówiło się, że zająć się nią miał Paul W.S. Anderson, który sfilmował chociażby Mortal Combat, czy wspomniany Resident Evil.

Cała seria zaczynała skromnie w latach 80tych, będąc 8-bitową wariacją słynnego horroru Dracula Brama Stokera. Z czasem jednak rozrosła się ona do własnego uniwersum zrzeszającego wszystkie możliwe elementy klasycznych horrorów, powieści o wampirach i innych fantastycznych i mitycznych kreaturach. Trudno się więc dziwić wysokim zainteresowaniem ze strony filmowców, gdyż seria Castlevania naprawdę ma spory potencjał, co też serial od Netflixa dobitnie udowadnia. Odpowiada za niego między innymi Adi Shankar, który współtworzył ostatnią adaptację Dredda. Po tym jak wszelkie filmowe próby się nie powiodły postanowił on obrać inną drogę i zaadaptował Castlevanię w formie animowanego serialu. Pod względem stylu, kreski, przypomina ona japońskie anime, zaś jeżeli chodzi o fabułę to czerpie ona mocno z trzeciej części kultowej gry Castlevania III: Dracula’s Curse. Sezon składa się z czterech odcinków po 25 minut i bardziej należałoby mówić o prologu, wprowadzeniu w ten fikcyjny świat XIV. wiecznej Wołoszczyzny niż pełnoprawnym serialu. Ale jako początek, otwarcie, zachęta na więcej netflixowa Castlevania prezentuje się naprawdę dobrze. Mamy ciekawą fabułę, interesujących bohaterów, dobrą animację, ważny dla tego gatunku gore, tylko oprawa muzyczna budzi wśród fanów i nie tylko ich pewne kontrowersje.

Zajęcie się ścieżką dźwiękową powierzono kanadyjskiemu kompozytorowi Trevorowi Morrisowi, który jest swego rodzaju wyjadaczem w świecie seriali. Zresztą skomponował on swego czasu score do niezbyt udanego serialu NBC Dracula, który anulowano po pierwszym sezonie. Przy tamtej produkcji poszedł on w czystko elektroniczny score i podobnie postąpił z kolejnym wampirycznym serialem. Oczywiście mogą pojawić się głosy na ile muzyka elektroniczna może pasować do serialu opartego o klasyczne horrory, który dzieje się w średniowiecznej Transylwanii? Przy czym należy pamiętać, że poza najnowszymi odsłonami, klasyczne gry z serii Castlevania te starsze nie posiadały klasycznych opraw muzycznych. A właśnie, te oparte na elektronice, często z domieszką rocka i doskonale wykreowały one tę kultową markę, a wiele tematów z tamtych lat, do dzisiaj fani nucą sobie pod nosem. Sam Trevor Morris wspominał kiedyś, że nie jest zwolennikiem dosłownego imitowania muzyki z danej epoki i, że łamanie konwencji może być ciekawe. Coś w tym jest, jedyny problem z Castlevanią, to taki, że średnio ta ścieżka łamie jakieś konwencje

Tworząc oprawę dźwiękowej do netflixowej Castlevanii Trevor Morris poszedł w jakże ostatnio modne, regiony retro-elektroniki. Wsłuchując się w jego syntezatory może przyjść na myśl specyficzne brzmienie muzyki z Blade Runnera Vangelisa, połączone z muzyką z serii Metal Gear Solid. O ile że Kanadyjczyk nie kopiuje score’ów, jakie otrzymaliśmy w grach i stara się oddzielić je, od świata serialu. Tak samo jak dobrze, że stara się nadać jakieś nowe brzmienie, dla tej dopiero startującej serii. I choć sam zamysł stworzenia gotyckiego score’u przy użyciu elektroniki, tzw. „synthgothu” jest na swój sposób ciekawy i intrygujący. To jednak trzeba umieć tę ideę odpowiednio sprzedać, a to Morrisowi nie do końca się udało. I nie chodzi nawet oto, że obrał złą drogę, tylko efekt końcowy pozostawia sporo do życzenia. Nie wspominając, że w tym całym elektro-retro brzmieniu Kanadyjczyk nie jest też do końca konsekwentny. Szczególnie jeżeli chodzi o muzykę akcji, która brzmi niesamowicie sztucznie, dlatego, że elektronika stara się imitować orkiestrowe granie. Kiedy zaś tego nie czyni otrzymujemy kawałki z mocnym naciskiem na perkusje, które szybko przerabiają się w przysłowiową sieczkę.

Bardzo słabo przez muzykę wypada czołówka serial, a więc coś co powinno być znakiem rozpoznawczym tej serii. Niestety brzmi ona tak płasko, tak nieciekawie, że podczas oglądania ma się ochotę ją pospieszać i to mimo intrygującej animacji. Jest to tym bardziej zaskakujące wszak w przeszłości dla wielu seriali Trevor Morris skomponował, dobre, a nawet charakterystyczne czołówki, jak chociażby w przypadku Dynastii Tudorów, czy Rodzinie Borgiów. Ale może też w tym leży problem, że Morris za bardzo starał się stworzyć temat w stylu tych, do swoich innych prac. Przez co zamiast obrać bardziej stonowany i elektroniczny wariant, który pasowałby lepiej do reszty ścieżki, postanowił pójść w podniosłość i epikę. Która właśnie przez swą syntetyczność brzmi niesamowicie płasko i sztucznie. W ogóle trudno ją nawet nazwać głównym motywem, gdyż poza napisami początkowymi w ogóle się ona nie pojawia, zupełnie jakby Morris był świadomy, że z tej mąki chleba nie będzie. W ogóle ciężko mówić o jakiejś bazie tematycznej, czy chwytliwych motywach, co może znowu być sporym ciosem dla miłośników serii od Konami. Klasyczne Castlevanie mogły się poszczycić chwytliwymi melodiami, które urosły wręcz do dzieł kultowych i wśród fanów gier, do obiektów kultu. Trudno sobie wyobrazić, aby którykolwiek z utworów na tym soundtracku mógł liczyć w przyszłości na taką popularność.

Kanadyjczyk skupił się przede wszystkim na tworzeniu atmosfery. I czyni ją za pomocy mocnego brzmienia syntezatorów. I miejscami, kiedy idzie w mocne retro brzmienie, nawet ta muzyka zdaje się mieć jakąś osobowość i potrafi odnaleźć się na chwilę w obrazie. Szczególnie wtedy kiedy Morris stara się iść w bardziej stonowane klimaty. Utwory Bit of Dried Goat, czy We Can’t Turn Away, który towarzyszą głównemu bohaterowi podczas eksploracji miasta i kupowania mięsa na straganie, zamiast wyciągania batem udka kurczaka schowanego za ścianami, tworzą nawet niezłą atmosferę. Syntezatory ładnie pulsują w tle i nawet wychodzi z tego ciekawy efekt w połączeniu z obrazami średniowiecznego miasta. Tak samo jak połączenie elektroniki z chórem, brzmiącym troszeczkę gregoriańsko, daje trochę poczucie, że mamy do czynienia ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Najlepiej wypadają więc kawałki Twiligh Descends i Let Me Kiss You ilustrujące między innymi, poczynania demonów Draculi, czy palenie ludzi na stosie. Oczywiście są to rozwiązania bardzo proste, aż chciałoby się rzecz banalne, ale spełniają swoje zadania. Szkoda tylko, że są to pojedyncze przebłyski i mimo, że muzyka jest wszechobecna w serialu, to jednak najczęściej, albo nie zwracamy na nią uwagi, albo nas irytuje. I najbardziej razi ten wspomniany brak konsekwencji w wykonaniu Morrisa. I tak scenę bójki w tawernie stara się ilustrować muzyką próbująca brzmieć jakby ludową, a mającą nawet coś z niezbyt udanego podrabiania stylu Thomasa Newmana. Jest ona nawet przyjemna, ale trochę się gryzie z resztą soundtracku, podobnie jak te powracające co jakiś czas syntetyczno-orkiestrowe wstawki.

Słuchając ten score i oglądając netlixową Castlevanię można mówić o zaprzepaszczonej szansie na stworzenie czegoś naprawdę nietuzinkowego i ciekawego. Żal jest tym większy jak się przyjrzy jak ładnie jest ten soundtrack przez Lakeshore Records wydany. Ale niestety jego zawartość zostawia wiele do życzenia. I nie trzeba być wielkim fanem oryginalnych gier od Konami, aby poczuć zawód po zapoznaniu się z tym albumem. I można się spierać, czy ilustrowanie horroru dziejącego się w średniowiecznej Wołoszczyźnie za pomocą elektroniki to dobry pomysł, czy nie? Ale nawet jeżeli kupimy ten szalony zamysł, to można byłoby liczyć, że efekt końcowy będzie równie szalony. Niestety ścieżka dźwiękowa Trevora Morrisa, jawi się jako nieciekawa tapeta, która zresztą nie zawsze pasuje do obrazu.

Kolejny sezon Castlevanii zdaje się być przesądzony, podobnie jak Adi Shankar rozmyśla już o innych animowanych adaptacjach gier, jak chociażby Metroid czy Assassin’s Creed. Pozostaje mieć nadzieję, że otrzymają one lepsze oprawy muzyczne. I nie ma znaczenia, czy będą one klasyczne na orkiestrę, czy elektroniczne, ale niech będą dobre.

P.S. Poniżej wspomniane wydanie winylowe od Lakeshore Records.

Najnowsze recenzje

Komentarze