Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Harry Gregson-Williams

The Zookeeper’s Wife (Azyl)

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 16-08-2017 r.

The Zookeeper’s Wife to raptem średniak. Emocjonujący wycinek wojny opowiadający o jeszcze jednym przejawie człowieczeństwa, tym razem idący w parze z miłością do zwierząt, nie wypalił tak jak trzeba. Z obrazu o burzliwym losie właścicieli warszawskiego Zoo, ukrywających Żydów w piwnicy swojego domu, wyszło kino pełne konwenansów i skrótów myślowych. Nie widać okrucieństwa wojny, nie widać cierpienia mieszkańców getta, nie widać w końcu samej historii. To co uwypukla się w filmie Niki Caro, to postać tytułowej Żabińskiej, która zgarnia całą uwagę na siebie, pozostawiając w tyle tak rozległą przecież paletę postaci drugoplanowych. Te są nudne, statyczne, z bezskładnym, wręcz krzywdzącym – o ironio – obrysem Lutza Hecka, nazisty, a wcześniej zoologa, pracującego na polecenie Hitlera nad krzyżowaniem bydła w celu przywrócenia wymarłego gatunku tura. Nie o tym jednak jest ten film, lecz o heroicznym wyczynie państwa Żabińskich, któremu towarzyszy kompozycja spod dłuta Harry’ego Gregsona-Williamsa.

Brytyjczyk już na stałe wydaje się powrócił do pierwszego rzędu kompozytorskiej fabryki snów. Po przerwie spowodowanej po części śmiercią Tony’ego Scotta, Williams odnalazł muzyczny język i przypomniał o swoim, już odrobinę zapomnianym, istnieniu. Zawdzięcza to głównie bardzo dobremu Marsjaninowi i udanej, w odróżnieniu od filmu, gangsterskiej partyturze do Live by Night. W The Zookeeper’s Wife Williams zabiera swoich fanów w przeszłość, doszukując się nici porozumienia z animacjami z początku kariery, również tych dzielonych z Johnem Powellem – mam na myśli Shreka, Ants oraz familijne, ciut późniejsze, już pozbawione animacji Opowieści z Narnii.

W skutek wyeksponowania głównej bohaterki; postaci o matczynej dobroci i ogromnej miłości do zwierząt, kompozytor otwiera furtkę dla melodyki o zaskakująco lekkiej, dreamworksowskiej wadze brzmieniowej. Wyłapiemy to błyskawicznie w temacie-sekwencji utworu Warsaw Zoo, 1939, który przemyca echa dawnych żydowskich pieśni, dające, wobec upływu czasu, prawo do ich swobodnego użycia. Wracając jednak do tematu – pianistyczny początek napisany pod kontekst historyczny uderza tajemniczością i stanowi zaplecze pod temat główny produkcji. To kilkuetapowa, ciepła w tonacji, melodia, kwieciście rozwijająca się w asyście fletów oraz smyczków. Trudno jest przeoczyć to bukoliczne preludium, które nakreśla nam mikroświat ogrodu zoologicznego i separuje go od nadciągającej wojny. Po przewodnim akcencie musimy uzbroić cię w cierpliwość i nasłuchiwać muzyki wyjątkowo wytrwale. Końcówka The Escape przynosi jeszcze liryczne nawiązanie do tematu. Aftermath, choć ciągle piękne i oparte na lejtmotywie, dopuszcza pierwsze ponure sygnały początku września 1939 roku, komunikując je dusznymi fletami i intrygującym pianinem. Podobne Pray for Us – dramatyczne, minimalistyczne ujęcie partytury, kojarzące się ze wzruszającymi finałami filmów Scotta takimi jak Man on Fire lub The Taking of Pelham 123. Znajoma, charakterystyczna dla maestro emocjonalność, równie dobrze leżąca w produkcji Niki Caro.

W kontrapunkcie do liryki, stoi ciężka i osępiała reprezentacja warszawskiego getta i pierwszych nalotów. Gregson-Williams stawia na muzykę szarpaną, markotną w swoim underscorowym charakterze. Znów podpina się pod Tony’ego Scotta. Tym razem jednak jest to ta słabsza strona kompozytorskiego dorobku dla reżysera. Bezbarwność thrillerów twórcy Zawód Szpieg odbija się czkawką w takich utworach jak The Bombings, Bring Them Out oraz Heck’s Realization, w którym to, pomimo okazji, nie pada decyzja o napisaniu czegoś specjalnego pod postać Lutza Hecka, co tylko potwierdza, że zarówno w filmie jak i ścieżce brakuje miejsca dla pobocznych postaci. I gdy wydaje się, że wojna w rezultacie ucieknie uwadze kompozytora, dostajemy utwór Burning the Ghetto. Po ładnym, smutnym rozpoczęciu, Williams sprawdza karty dziewczęcą wokalizą opartą na hebrajskim święcie Seder. To mocny punkt tej ścieżki i również ulubiony fragment kompozytora.

A jeśli już o nim mowa, to współpraca nad partyturą przebiegała wręcz wzorowo. Caro była pod wrażeniem pomysłu Williamsa na ten projekt. Pozwoliła na eksperymentowanie żydowskim instrumentarium, nie chciała akcentować wojny (a szkoda) i ewidentnie myślała o kontynuowaniu tej współpracy w przyszłości. Co z niej dla samego Williamsa? Swoboda, możliwość zabawy środkami i nawiązaniami (Opowieści z Narnii w Refugees), a także sama możliwość komponowania. Tak, The Zookeeper’s Wife, pomimo delikatnych przywar, za które obwiniam głównie sam film, to ścieżka dobra, przyjemna w odsłuchu i zapisująca się w dyskografii twórcy Królestwa Niebieskiego doskonałym tematem przewodnim.

Najnowsze recenzje

Komentarze