Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Andrzej Markowski

Pan Wołodyjowski

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Jak zapewne dobrze pamiętamy z lekcji polskiego, Sienkiewicz pisał Trylogię ku pokrzepieniu serc Polaków spętanych kajdanami niewoli trzech zaborców. Mogło by się wydawać, że po odzyskaniu niepodległości, książki Sienkiewicza straciły swój pierwotny blask i urok. Tak się jednak nie stało. W czasach komunizmu ludzie napiętnowani z powodu przywiązań do tradycji narodowych i religii coraz częściej powracali myślami do wspaniałego okresu Rzeczpospolitej Obojga Narodów podziwiając waleczność i męstwo przodków. Jerzy Hoffman wychodząc naprzeciw rzeszom miłośników prozy sienkiewiczowskiej zaserwował im w 69 roku prawdziwą niespodziankę ekranizując Pana Wołodyjowskiego

Zaraz, zaraz!

Kręcić trylogię od końca?!

Czemu nie! Wszak nie takich “dziwactw” Polska doznała. Okres komunizmu zdawał się być jednym wielkim zbiorem paradoksów… Nie przeszkadzało więc to nikomu. Co więcej, przed kinami wyświetlającymi obraz gromadziły się prawdziwe tłumy. Oblicza się, że statystycznie co czwarty ówczesny Polak widział film Hoffmana. Widział… i podziwiał! Zachwycał się nim w kinie, a potem oglądał jeszcze co najmniej kilka razy w telewizji. Nic dziwnego, mamy bowiem do czynienia z dziełem wybitnym. Dziełem, które przeszło na stałe do historii rodzimej kinematografii.

Historię tą współtworzył również Andrzej Markowski – kompozytor muzyki do Pana Wołodyjowskiego. Bardzo enigmatyczna to postać dla współczesnego Polaka. Nie żyje bowiem od lat dwudziestu, a jego twórczość w branży muzyczno-filmowej pamiętają tylko kinomani starszego pokolenia. Spod jego ręki wyszły na przykład partytury do ambitnych i jakże znakomitych obrazów: Cień Kawalerowicza, czy Popioły Wajdy. Największą popularnośc zdobył jednak pisząc dla Hoffmana. Premiera Ogniem i Mieczem stworzyła zatem niepowtarzalną okazję do rozpropagowania przynajmniej tej małej część spuścizny Markowskiego, Niemałą rolę odegrał w tym trzypłytowy “box” zawierający ścieżki dźwiękowe do wszystkich części Trylogii. Można powiedzieć, że producenci sprawili nieprzeciętną niespodziankę miłośnikom soundtrackowych klasyków…

I dużo w tym racji, ponieważ pozycja ta jest kierowana głównie dla nich. Współczesnym mało wymagającym melomanom ta 48 minutowa wycieczka po klasyce muzyki filmowej może okazać się nieco mało atrakcyjna. Partytura jest bowiem naznaczona śladami dwóch epok, które razem tworzą bardzo toporny w odbiorze dla niewprawionego ucha muzyczny zestaw. Pierwsza z tych epok to epoka powojennej polskiej muzyki filmowej. Mówiąc o tym okresie warto zwrócić uwagę na jedno bardzo ciekawe zjawisko. Style kompozytorskie wylansowane w “Golden” i późniejszym “Silver Age” na zachodzie mają się nijak do tego co mógł usłyszeć polski słuchacz od rodzimych twórców. Wielkie ściany dźwięku, szczegółowa ilustracja niemal każdej sceny i postępująca melodyjność ścieżek nie znalazły swojego odzwierciedlenia nad Wisłą z jednej bardzo prostej przyczyny. Nasi kompozytorzy wzorowali się lub (co częściej spotykane) wywodzili się z polskiej awangardy muzycznej, która przecież w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych święciła największe sukcesy. Podstawą tego stylu była zabawa konwencjami muzycznymi sprowadzająca się najczęściej do atonalnej gry orkiestry i licznych dysonanse zadziwiające złożonością kombinacji dźwiękowych. Andrzej Markowski, mimo iż z awangardą miał raczej mało w przeszłości wspólnego dał się porwać panującej wówczas modzie i zaszczepił jej pierwiastek do swojej partytury. Nie w takim stopniu jak chociażby uczynił to Kazimierz Serocki w Potopie ale słuchając utworów Bitwa, Tatarzy, lub Nowowiejscy wyraźnie dostrzeżemy ten styl.

Drugą epoką odciskającą piętno na Panu Wołodyjowskim jest… barok. Mniej więcej w tym okresie osadzona jest akcja powieści stąd też dużo w muzyce Markowskiego bardzo interesujących zresztą dworskich, charakterystycznych dla tamtych lat przygrywek (Dworskie Rozmowy, Zabawa w Chreptiowie), oraz pieśni (Wierzcie Rycerze, Ballada Stepowa, Śmiertelne Gwiazdy). To właśnie one w znacznej mierze wpływają na niewątpliwie ludowy i etniczny charakter tej kompozycji. Częściej bowiem słyszymy minimalistyczne, spokojne fleciki, skrzypce i tamburyna niźli pełną orkiestrę symfoniczną. Warto na marginesie dodać, że Andrzej Markowski specjalizował się w kantatowo-oratoryjnej muzyce baroku, więc pisząc Pana Wołodyjowskiego czuł się (można by rzec) jak ryba w wodzie. 😉

Tematycznie Pan Wołodyjowski jest raczej ubogi. Co prawda kompozytor pokusił się o stworzenie tematu Małego Rycerza (Pan Wołodyjowski), ale nie posługiwał się nim zbyt często. Widać, że wyraźnie skupiał się na ilustrowaniu, a nie na oplataniu partytury siecią tematyczną. Nie znaczy to, że nie ma żadnych koneksji pomiędzy poszczególnymi utworami. Są, a najbardziej jest to widoczne w przypadku Ballady Stepowej, która aż trzykrotnie pojawia się na albumie: w dwóch wersjach instrumentalnych i jako pieśń. Trzymając się jeszcze problematyki indywidualnych utworów warto zwrócić uwagę na ścieżkę Nieprzyjaciel. Spotkamy tam, bardzo ciekawy męski wokal przywodzący na myśl bliskowschodnie rejony. Fragment ten zdobi jedną ze scen z tatarami w roli głównej.

Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to do kiepskiej jakości dźwięku na płycie. Szkoda, że przed wypuszczeniem krążka, materiał nań zawarty nie został jakoś poważniej odrestaurowany. Szumów co prawda nie uświadczymy, ale bijące zewsząd przegłosy i dający się odczuć zapis mono przekonwertowany na stereo karcą uszy niemiłosiernie. Niemniej od jakości dźwięku zniechęcić może sama muzyka. Nie ukrywam, że Pan Wołodyjowski jest partyturą stricte filmową, która poza obrazem zadowoli nieliczną grupę osób. Sprawi radość przede wszystkim miłośnikom klasyków polskiej muzyki filmowej, oraz wielbicielom ekranizacji. Jaka by jednak ta ścieżka nie była poza obrazem, to nie ulega wątpliwości. że stanowi znaczący kawałek historii w twórczości naszych rodzimych kompozytorów. Cieszy fakt, że od czasu do czasu wydawcy przypominają nam o mistrzach minionych epok i “próbkują” nam ich możliwości w postaci okazjonalnych albumów. Wciąż jednak jest tego bardzo mało. Należy mieć nadzieję, że w przyszłości taki stan rzeczy będzie się zmieniał na lepsze.

Najnowsze recenzje

Komentarze