Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Frizzell, Randy Edelman

Gods and Generals (Generałowie)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 17-07-2017 r.

Ponad 150 lat po zakończeniu wojna secesyjna jest wciąż w USA przedmiotem kontrowersji. Problemem pozostają nawet jej przyczyny. Temat, tak przecież ważny dla amerykańskiej historii, ale też i dla wciąż obowiązującego modelu demokracji, był dość rzadko bezpośrednio podejmowany przez twórców filmowych. Najlepszym z nich pozostaje chyba wciąż Chwała Edwarda Zwicka. Reżyserem, którego pasją jest ten właśnie czas, jest natomiast Ron Maxwell. Jego najważniejszym bodaj filmem jest Gettysburg, adaptacja powieści Michaela Shaary, pt. The Killer Angels (po polsku Gettysburg) opowiadający o przełomowej bitwie wojny z perspektywy dowódców obu stron i też pomniejszych oddziałów. Ponad czterogodzinny epicki film odniósł wielki sukces, doczekał się nawet dłuższej reżyserskiej wersji, a Tom Berenger zalicza graną przez siebie postać, Jamesa Longstreeta, do swych ulubionych w karierze. Tematykę i bohaterów powieści przejął syn zmarłego 5 lat przed premierą filmu autora powieści, Michael. Napisał dwie powieści, prequel i sequel The Killer AngelsGods and Generals oraz Żywych i poległych. Po dziesięciu latach do tematu wrócił też Ron Maxwell, wybierając do adaptacji pierwszą z tych książek. Tak powstał kolejny czterogodzinny film, Generałowie. Część aktorów wróciła do obsady, choć nie zawsze w tej samej roli. Stephen Lang zagrał więc nie generała Picketta (znanego z kończącej bitwę pod Gettysburgiem szarży), a Thomasa „Stonewalla” Jacksona, głównego bohatera filmu i jednego z najwybitniejszych generałów Konfederacji. Do swej roli natomiast powrócił Jeff Daniels i po raz kolejny zagrał pułkownika Unii, Chamberlaina. Robert Duvall natomiast zastąpił Martina Sheena, uwiązanego serialem Prezydencki poker, w roli generała Roberta E. Lee. O ile Gettysburg został przyjęty świetnie, Generałów krytycy zmieszali z błotem. Uznano, że film wybiela Południe, praktycznie pomijając sprawę niewolnictwa. Film stał się jednym z przykładów mitu tzw. Straconej Sprawy Konfederacji. Niezależnie od preferencji politycznej, czterogodzinny film ma wiele wręcz niepotrzebnych scen, w tym jedną długą bitwę, w której teoretycznie główny bohater praktycznie nie bierze udziału, a dialogi składają się praktycznie z samych przemówień. Uproszczono też postać samego Jacksona, z którego zrobiono dobrego chrześcijanina, pomijając fakt, że miał wiele różnych dziwactw i tak naprawdę był religijnym fanatykiem.

Do Gettysburga muzykę stworzył Randy Edelman. Ścieżka ta, oprócz Ostatniego Mohikanina (gdzie jednak bardziej znany jest materiał Trevora Jonesa), należała do największych sukcesów komercyjnych kompozytora. Maxwell zatrudnił go więc i do Generałów, ale długość produkcji i inne zobowiązania zmusiły go do odejścia po skomponowaniu kilku tematów. Sam doradził Johna Frizzella, kojarzonego głównie z czwartą częścią Obcego. Najprawdopodobniej dzięki temu film zyskał dużo bardziej klasyczną oprawę niż dekadę wcześniejszy Gettysburg. Płytę wydało Sony Classical.

Album rozpoczyna podłożona pod napisy początkowe śliczna, oparta na tradycji muzyki amerykańskiej piosenka Mary Fahl Going Home. Przypomina nieco popularne w czasach wojny secesyjnej piosenki, śpiewane przez wojskowych, jak Home Sweet Home czy Lorena, która zdaniem niektórych oficerów przegrała Konfederatom wojnę. Po tej pieśni pojawia już właściwa muzyka ilustracyjna. Tytułowe Gods and Generals to klasyczny, tradycyjny i pełen patosu temat na orkiestrę i chór. Bardzo ładna, choć prosta, melodia jednocześnie zapowiada ekranową brutalność (mimo małej ilości krwi, film dostał kategorię PG-13), jak i podkreśla dobre cechy głównych bohaterów. Jedną z rzeczy, które filmowi udało się osiągnąć, jest lawirowanie między heroizmem bohaterów a generalnym bezsensem i piekłem wojny. Muzyka musiała więc znaleźć się gdzieś pomiędzy. Wybór obu tematów, głównego i drugiego, który pierwszy raz pojawia się w You Must Not Worry for Us, pokazuje, że reżyser i Frizzell przyjęli konserwatywny model ilustracyjny.

Optymistyczny charakter ma ilustrujący trening, a potem też działania wojenne, temat z The School of the Soldier. Pojawiająca się tam melodia na trąbkę, co ciekawe, odsyła do typowej muzyki wojskowej, mającej m.in. zagrzewać do walki. W czasach przedstawionych w filmie jednak zwykle aranżowano by ją na werbel i piszczałki, odpowiedniki piccolo zwane fife. Zespoły fife and drum do tej pory istnieją i są popularne, nie tylko przy rekonstrukcjach bitew z czasu amerykańskiej rewolucji czy wojny secesyjnej. Z drugiej strony jednak mamy udział Randy’ego Edelmana i jego bardzo kameralne utwory. Muzykę kompozytora Gettysburga jednak, co ważne, aranżował też Frizzell, dzięki temu nie ma, dla niektórych recenzentów chociażby, takiego dysonansu między jego muzyką a przedstawianymi wydarzeniami. Kontrowersje dotyczące tej poprzedniej pracy dotyczyły akurat nie jej prostoty, choć pomimo wykształcenia muzycznego, Edelman nie należy do zbyt złożonych kompozytorów. Jego preferencja do elektroniki i popowej stylistyki w filmie o wojnie z XIX wieku wywołało u jednego z tradycjonalistów reakcję taką samą, jak gdyby za ten film zabrał się Hans Zimmer.

Oprócz pełnej orkiestry i chóru, Frizzell dobrał sobie kilku znanych solistów, którzy wspomogli go przy nieco bardziej etnicznych fragmentach. Skrzypka Marka O’Connora fani muzyki filmowej znają przede wszystkim z jego solówek w Patriocie Johna Williamsa. Do pomocy przy These Brave Irishmen kompozytor wziął Paddy’ego Moloneya, jednego z muzyków irlandzkiej grupy The Chieftains, którą większość kojarzy z innej ścieżki wielkiego Amerykanina – Za horyzontem. Moloney wykonuje partie dud i flażoletów. Dzięki temu kompozytor oddaje poświęcenie bratobójczych walk oddziałów irlandzkich. Ale nie tylko, choć to być może nie jest do końca zamierzone przez Frizzella. Nawet najkrótszy kontakt z pieśniami z czasów wojny secesyjnej, a także wcześniejszych, jak Johnny Has Gone for a Soldier z czasów wojny o niepodległość, pokazują jak wielkie wpływy na muzykę amerykańską miała, ogólnie mówiąc, emigracja celtycka. Wiele z pieśni, jak znane z Chwały Hornera Jefferson and Liberty (swoją drogą, oficjalna pieśń wyborcza Thomasa Jeffersona), czy przepiękne Southern Soldier Boy to po prostu irlandzkie pieśni z przerobionym tekstem. Później to skrzętnie wykorzystało dwóch kompilatorów tradycyjnej muzyki amerykańskiej, najpierw Czech Antoni Dvórak w legendarnej IX Symfonii „Z Nowego Świata”, potem Aaron Copland. Muzyka Frizzella i Edelmana pozostaje w tych sferach brzmieniowych, ale być może jest bliższa właśnie oryginalnej muzyce z epoki niż coplandowskiej Americanie.

Utworem, który zdecydowanie się wyróżnia jest VMI Will Be Heard from Today. Poprzez narastającą, dysonującą muzykę, kompozytor świetnie oddał charakter brutalnych walk z czasów wojny. Jest to jedyny tak otwarcie „wojenny” utwór na ścieżce, który pokazuje, że wojna jest piekłem. Tę interpretację tylko udowadnia apokaliptyczny wręcz chór. Jest to idealna reprezentacja walki, która odbywała się często prawie twarzą w twarz. Potem jednak Frizzell wraca do bardziej stonowanych brzmień w dość kameralnym Too Much Sugar czy oparte na dwóch tematach ostatnie utwory. Film natomiast kończy piosenka innego wybitnego piosenkarza, a również noblisty, Boba Dylana. Cross the Green Mountain towarzyszy napisom końcowym.

Aż nadto patetyczny film dostał klasyczną, bardzo ładną i poza filmem wartościową ścieżkę. Kontrowersje dotyczące przedstawienia przyczyn wojny secesyjnej i wybielenia jednej ze stron konfliktu pokazują tylko, jak drażliwa jest historia nie tylko na naszym poletku. Tak czy siak, przedstawienie charakterystycznej batalistyki tej wojny, która jest dość rzadko pokazywana w hollywoodzkim mainstreamie w sposób wartościowy (Chwała Edwarda Zwicka i niedoceniona Przejażdżka z diabłem Anga Lee), i mitów założycielskich przynajmniej jednej ze stron jest pewną wartością. Niech polityka jednak nie przysłoni dobrej muzyki Johna Frizzella, kompozytora, którego wczesne angaże przy okazji Góry Dantego i Obcym: Przebudzeniu dużo obiecywały, ale niestety w tej chwili nieco zapomnianego.

Najnowsze recenzje

Komentarze