Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Shinichiro Ogata

Ringu 0: Bâsudei (The Ring – Krąg 0. – Narodziny)

(2000)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 13-03-2017 r.

Koji Suzuki wydając książkę Krąg prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że wkrótce wejdzie ona do kanonu horroru. Sukces dzieła urodzonego w Hamamatsu literata przypieczętowała hitowa ekranizacja Hideo Nakaty, która doczekała się nie tylko kontynuacji, ale również kilku remake’ów i spin-offów. Sam Suzuki na fali popularności tych filmów znacząco rozszerzył swoją franczyzę. Zalicza się do niej opublikowany w 1999 roku cykl opowiadań Birthday. Japończyk nie musiał długo czekać, aby decydenci ze stosownych wytwórni zgłosili się do niego po odsprzedanie praw autorskich do ekranizacji tego dzieła. I tak też zaledwie rok później do kin zawitał The Ring – Krąg O. Narodziny (ang. Ring O – Birthday), będący prequelem dobrze znanej wśród amatorów kina grozy historii o morderczej kasecie.

The Ring – Krąg O. Narodziny odróżnia od dwóch zasadniczych części Kręgu wyraźnie niższy budżet, przez co film upodobnia się bardziej chociażby do przeznaczonej do dystrybucji video pierwszej serii Ju-On, a nie do przebojowych horrorów Nakaty, które zaledwie parę lat wcześniej brylowały w salach kinowych na całym świecie. Sam zresztą Nakata, być może właśnie ze względu na aspekt finansowy, nie powrócił do ekipy realizatorskiej (zastąpił go Norio Tsuruta). Podobnie ma się rzecz z większością aktorów oraz autorem ścieżki dźwiękowej. Tym razem nie usłyszymy bowiem muzyki Kenjiego Kawai’a. Na miejscu stałego współpracownika Nakaty wylądował za to Shinichiro Ogata – kompozytor w branży praktycznie zupełnie nieznany.

Film Tsuruty, podobnie jak wiele innych japońskich horrorów, nie jest jedynie nastawiony na wywoływanie u widza przerażenia. Ważnym elementem fabuły jest wątek dramatyczny. W czasie seansu obserwujemy życie wyalienowanej licealistki Sadako, wokół której zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ogata podąża tym śladem i sporo miejsca w swojej muzyce poświęca rzewnemu brzmieniu. Nie jest to jednak typowa liryka. Jest ona nacechowana niepokojem, subtelną trwogą, w czym przypomina analogiczne utwory z poprzednich części Kręgu, czy też późniejsze prace z serii Ju-On. W takim „klimacie” utrzymane są chociażby motywy z kompozycji Prologue i Loneliness. Drugi z nich zostaje powtórzony w bodaj najciekawszej ścieżce, Well of Sorrow, odnoszącej się do słynnej już studni. Ogata instynktownie dodał tutaj „mokre” sample, imitujące kapanie wody, do których dołącza wspomniana melodia na pianino. Nasuwa to skojarzenia ze świetnym, ambientowym utworem Jean-Michel Jarre’a Waiting for Cousteau, w którym francuski muzyk zastosował analogiczne środki wyrazu. Niestety na omawianym soundtracku zdarzają się też zupełnie odtwórcze fragmenty, bazujące na elektronicznych teksturach i jakby zaczerpniętym z twórczości Pendereckiego, charakterystycznym, trzeszczącym pizzicato.

Na szczęście nie cały score skąpany jest w typowym dla suspensu brzmieniu. Niektóre utwory cechuje większa ekspresja, jak chociażby w przypadku rytmicznej muzyki akcji w Panic – The Public Experiment (niestety druga część kompozycji to powrót do mrocznych tekstur), czy też bardziej epickie Spiral of Fate. Z kolei nieco cieplejszych brzmień proponuje gitarowe The Flame of Love. Szkoda tylko, że nawet w tych, jakby nie patrzeć, wyróżniających się na albumie ścieżkach tak często daje o sobie znać syntetyczne brzmienie (co zapewne wynika z niskiego budżetu przeznaczonego na nagranie muzyki). W zasadzie tylko pojedyncze solowe instrumenty wypadają bez zarzutu. Pozostałe elektroniczne zabiegi sprawiają niestety wrażenie „tanich”, co wydatnie utrudnia budowanie stosownego klimatu. W tym miejscu należałby docenić ścieżki dźwiękowe Kawai’a, które może również nie były szczególnie zapadające w pamięć, niemniej sprawiały wrażenie bardziej dopracowanych brzmieniowo, a co za tym idzie, lepiej potrafiły kreować atmosferę suspensu i niepokoju.

Swoistymi bonusami na soundtracku z The Ring – Krąg O. Narodziny są utwory zespołu L’Arc-en-Ciel, jednej z najpopularniejszych w Japonii kapeli rockowych. Zostały one zamieszczone peryferyjnie, na początku i na końcu albumu. Hole, jako przykład fuzji rocka i industrialu, odstaje stylistycznie od tego, co stworzył Ogata. Inaczej prezentuje się względnie interesujące Finale, które zostało zbudowane na samplach przypominających właściwy score z filmu Tsuruty.

Po seansie można powiedzieć, że film swoje, a płyta swoje. Większość utworów Ogaty w ogóle nie znalazła się w obrazie Tsuruty, a pozostałe pojawiają się w nim fragmentarycznie. Z pewnością wielu odbiorcom przypadnie do gustu to, że praktycznie każda kompozycja pozbawiona jest jakichkolwiek znamion ilustracyjności. O dziwo jednak ma to swoje minusy. Ponieważ Japończyk nie czuł się przywiązany do ilustrowanych kadrów, to też przygotował bardzo obszerne kompozycje, nieraz 5-6 minutowe. Z jednej strony mamy możliwość wczucia się w prezentowane kawałki, bardziej aniżeli w przypadku wielu innych ścieżek dźwiękowych z horrorów, ale z drugiej strony w wyniku tego krążek staje się ewidentnie zbyt długi i doprawdy ciężko dotrwać w pełnym skupieniu do jego końca. Prawie 60 minut to po prostu za dużo dla tego typu muzyki.

Recenzowany soundtrack na pewno nie jest pozycją skierowaną dla szerszego grona odbiorców. Można nawet powiedzieć, że większość potencjalnych adresatów znajdziemy wśród miłośników franczyzy Kręgu. Ścieżka dźwiękowa Shinichiro Ogaty nie wychyla się bowiem poza ramy typowe dla gatunku. Co prawda Japończykowi nawet udaje się łączyć w swojej pracy cechy liryki i suspensu, lecz we znaki daje nazbyt syntetyczne brzmienie i zdecydowany nadmiar zgromadzonego materiału. Koniec końców niewiele z tej muzyki zostaje w głowie.

Inne recenzje z serii:

  • Krąg
  • Krąg 2
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze