Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Ni no Kuni

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 08-03-2017 r.

Po zakończeniu prac nad Ponyo wczesnym latem 2008 roku, Studio Ghibli stanęło przed nowym wyzwaniem. Wbrew temu co mogłoby się wydawać, nie było to jednak żadne anime, lecz, o dziwo, gra z gatunku RPG przeznaczona na konsolę Nintendo. Nosiła ona wtedy tytuł Ni no Kuni: The Another World. Jak doszło do realizacji tego nietuzinkowego projektu? Otóż wytwórnia gier komputerowych Level-5 planowała wydać specjalny tytuł z okazji swojego dziesięciolecia. Jej szef, Akihiro Hino, pewnego razu spotkał się z Toshio Suzukim, prezesem Studia Ghibli, oferując współpracę nad animowanymi sekwencjami swojej nowej gry. Jako że pracownicy legendarnego koncernu mieli wolne terminy, Suzuki przystał na złożoną propozycję. Inicjatywa ze strony Hino nie była jednak zupełnie przypadkowa. Ni no Kuni: The Another World w samym założeniu miało być bowiem hołdem złożonym Ghibli – warstwa wizualna, a także fabuła i klimat, miały przypominać chociażby hity Hayao Miyazakiego. Nie trudno się zatem domyślić, że powstająca gra wzbudzała wielkie zainteresowanie. Wkrótce ogłoszono, że koprodukcja Level-5 i Studio Ghibli ukaże się nie tylko na Nintendo, ale również, z pewnymi zmianami, na Playstation 3. Wtedy też doszło do przemianowania projektu zależnie od docelowej platformy. Ni no Kuni: The Another World, które miało trafić na Nintendo, otrzymało nazwę Ni no Kuni: Dominion of the Dark Djinn. Natomiast ta sama gra, choć odrobinę przebudowana, której przeznaczeniem było Playstation 3, ostatecznie ukazała się pod tytułem Ni no Kuni: The Wrath of White Whitch.

O napisanie ścieżki dźwiękowej decydenci ze Studio Ghibli zwrócili się do Joe Hisaishiego. Japończyk wielokrotnie wspominał w wywiadach, że była to dla niego dopiero druga gra, nad którą pracował. Nie jest to jednak do końca prawda. Jeszcze w latach 80. stworzył muzykę do dylogii gier Zoids, a w 1992 roku był współtwórcą ilustracji do RPG-a Tengai Makyō II: Manjimaru. Wracając do Ni no Kuni, nadworny kompozytor Hayao Miyazakiego przygotował swoją muzykę nie w oparciu o doświadczenia wyniesione z komputerowych wojaży, lecz na podstawie fabuły gry i sugestii producentów. Przypomina to zatem metodykę pracy znaną z image albumów Japończyka. Maestro w ciągu zaledwie tygodnia skomponował 21 fortepianowych utworów, które następnie zorkiestrował wespół z trzema współpracownikami. Materiał ten wkrótce ukazał się pod postacią soundtracku z Ni no Kuni: Dominion of the Dark Djiin. Niedługo potem światło dzienne ujrzało dwupłytowe wydawnictwo z muzyką z Ni no Kuni: The Wrath of the White Witch. Pierwszy krążek był identyczny z soundtrackiem z wersji na Nintendo, a drugi krążek zawierał 12 dodatkowych kompozycji, również sygnowanych nazwiskiem Hisaishiego. Jednak autor wspaniałych partytur do Księżniczki Mononoke i Spirited Away: w krainie bogów nie był jedyną osobą, która pracowała nad umuzycznieniem Ni no Kuni.

Obok Hisaishiego na liście płac widnieje także Rei Kondoh, młody twórca kojarzony głównie ze światem gier komputerowych. Nie miał on jednak szczęścia znaleźć się na żadnym z oficjalnych soundtracków, tak też niniejszy tekst będzie poświęcony głównie kompozycjom Hisaishiego. Warto natomiast napisać, że Kendoh był osobą oddelegowaną do pouzupełniała luk, które powstały najpewniej w późniejszym etapie projektowania gry, czyli w czasie, gdy jego starszy i bardziej doświadczony kolega po fachu zakończył już komponowanie swojej muzyki. Jak łatwo się domyślić, młody kompozytor dostosował się do Hisaishiego, tworząc podobną stylistycznie muzykę, niekiedy nawet korzystając z tych samych tematów. Niestety w przypadku materiału Kendoh od czasu do czasu jednak dają o sobie znać sample, które nie potrafią w pełni zastąpić prawdziwego brzmienia orkiestry. A właśnie z rasową symfoniką będziemy mieć do czynienia podczas obcowania z partyturą Hisaishiego.

Czym byłyby prace Hisaishiego, gdyby nie posiadały wspaniałych tematów? Już pierwszy utwór prezentuje nam motyw przewodni – prosty, lekki, chwytliwy, świetnie zaaranżowany zarówno na flet prosty (Japończyk podkreślał inspiracje muzyką celtycką), jak i na pełną orkiestrę. Największej liczbie odbiorców zapewne najbardziej przypadnie do gustu absolutnie przebojowa aranżacja z utworu To the Decisive Battle, w którym Hisaishi tworzy potężną i bombastyczną, ale jednocześnie lekką i niezwykle nośną muzykę. Symfoniczna magia w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nieco więcej liryzmu i stonowania wprowadza rzewny motyw z kompozycji Arie / Recollection oraz Miracle Reunion. Zwłaszcza w drugiej z nich maestro pokazuje, że piękno potrafi tkwić w prostocie. 100 procent Hisaishiego w Hisaishim.

Długo by jeszcze wymieniać całą bazę melodyczną, niemniej nie można zapomnieć o temacie ze ścieżki Field. Co tu dużo mówić, to kolejna wspaniała melodia w dorobku Hisaishiego, bardzo chwytliwa, a przy tym delikatnie magiczna. Niedziwne zatem, że posłużyła ona za kanwę piosenki Fragments Of Hearts, którą wykonuje córka Japończyka, Mai Fujisawa. Tak jak i w przypadku motywu przewodniego, tak i tym razem ów melodię jednym razem prowadzi etnicznie zabarwiony flet prosty, a innym razem pełny skład orkiestrowy.

Elementy etniczne pojawiają się nie tylko w kontekście wyżej nadmienionych tematów. Przykładem niech będzie Desert Kingdom Town, w którym usłyszymy azjatyckie perkusjonalia oraz dźwięki sitaru, instrumentu wywodzącego się z muzyki hinduskiej. Jednocześnie Hisaishi nie trzyma się sztywno tamtejszej muzyki ludowej, dorzucając do tego utworu także partie orkiestry. Analogicznie prezentuje się Neko Kindom Castle, tyle że w tym przypadku, zamiast sitaru, znajdziemy instrumentarium kojarzące się ze średniowieczem.

Część miejsca na soundtracku zajmuje także pokazująca pazur muzyka akcji. Świetnie wypada motyw bitewny z utworu Battle, nie mówiąc już o wspomnianym To the Decisive Battle. Pozostałe kompozycje akcji może nie prezentują się już tak okazale, wszak w tej materii Hisaishi nie zawsze bazuje na tematach, niemniej imponująca siła brzmienia i doskonałe zdolności aranżacyjne Japończyka sprawiają, że nawet takich cięższych w odbiorze kawałków słucha się z zapartym tchem. Zresztą na pierwszej płycie mógłbym wskazać może zaledwie dwie lub trzy ścieżki, które nie są warte szerszej uwagi. Czy podobnie jest w przypadku drugiego krążka?

Jak wspomniałem wcześniej, zawiera on dodatkową muzykę z wersji przeznaczonej na Playstation 3. Mamy tutaj zarówno nowe motywy, jak i powtórki z poprzedniego albumu. Co ciekawe, niektóre z aranżacji wypadają nawet lepiej od ich odpowiedników z pierwszej płyty. Przykładem jest chociażby temat główny z otwierającego wolumin utworu, który został wzbogacany o dodatkowe bębny i tamburyny, dzięki czemu lepiej została nakreślona rytmika. Hisaishi świetnie przerobił także znany z soundtracku z wersji na Nintendo temat Shizuku, sympatycznego towarzysza głównego bohatera. Usłyszymy go w dwóch ciekawych wersjach – pseudo-jazzowej i pseudo-średniowiecznej. Powraca też, w jeszcze bardziej ekscytującej aranżacji, motyw bitewny. Krążek natomiast zamyka ta sama piosenka, tyle że tym razem śpiewana po angielsku przez innego wokalistę.

Z nowych motywów wyróżnia się przede wszystkim utwór Blithe, napisany na hollywoodzką modlę, przy czym nie brakuje mu też paru chwytów dobrze kojarzonych z twórczością Hisaishiego. Interesującym zabiegiem jest również wprowadzenie żeńskiej wokalizy w muzyce akcji z kompozycji Final Battle. Mniej interesująco prezentują się służące za underscore The Horror of Mana i Unrest, które w sumie można uznać za jedne z najmniej atrakcyjnych ścieżek na omawianym, dwupłytowym wydawnictwie.

Któregoś razu Hisaishi powiedział, że muzykę z Ni no kuni chciałby zaprezentować na żywo w formie suity symfonicznej. Faktycznie, potencjał tej partytury na duży, koncertowy utwór jest dosłownie ogromny. Wszystko to za sprawą niemałej ilości chwytliwych tematów, rasowych orkiestracji i sporej różnorodności. Ale jako soundtrack odsłuchiwany w domowym zaciszu radzi sobie równie świetnie. Na początek polecałbym wersję jednopłytową, a dopiero w drugiej kolejności, ze względu na sporą ilość materiału, dwupłytową. Niemniej jednak myślę, że osób, którym rozszerzone wydanie przypadnie do gustu, będzie równie sporo. W końcu Ni no kuni Joe Hisaishiego, śmiem twierdzić, to jedna z najfajniejszych ścieżek dźwiękowych powstałych na potrzeby gier komputerowych.

Inne recenzje z serii:

  • Ni no Kuni II: The Revenant Kingdom
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze