Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

1941

(1979)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 20-02-2017 r.

Wraz z premierą Szczęk w 1975 roku, Steven Spielberg stał się jednym z najgorętszych nazwisk w branży kinematograficznej. Choć dał się on poznać jako nietuzinkowy artysta już cztery lata wcześniej w swoim debiucie reżyserskim, niskobudżetowym thrillerze Pojedynek na szosie, to właśnie od słynnego obrazu o rekinach ludojadach rozpoczął się jego triumfalny pochód w Fabryce Snów. Kolejny film Amerykanina, Bliskie spotkania trzeciego stopnia, również spotkały się ze świetnym przyjęciem widowni i krytyki. W tym momencie wydawało się, że kolejny sukces złotego dziecka Hollywood, jak zwykło się go nazywać, to tylko kwestia czasu. Spielbergowi powinęła się jednak noga. Jego komedia wojenna 1941, mająca premierę w 1979 roku, okazała się zupełną klapą finansową. Pewna anegdota mówi nawet, że po porażce w amerykańskim box office, John Belushi, aktor występujący w jednej z głównych ról, przez pewien czas widywany był w koszulce z ironicznym napisem Steven Spielberg 1946-1941. Czas jednak pokazał, że był to wypadek przy pracy, wszak już następny film Spielberga, Poszukiwacze zaginionej arki, wszedł do kanonu popkultury. Ponadto 1941 z czasem stało się pozycją kultową w niektórych kręgach kinomanów.

Jak wskazuje tytuł, film przenosi widza do 1941 roku. Kilka dni po ataku na Pearl Harbor, u wybrzeży Kalifornii wynurza się japońska łódź podwodna dowodzona przez charyzmatycznego komandora Mitamurę (w tej roli Toshiro Mifune). Wśród ludności wybucha panika. Wkrótce okazuje się, że fanatyczny Japończyk planuje obrócić w pył symbol Ameryki – Hollywood. Myli on jednak Fabrykę Snów z… wesołym miasteczkiem. W takowej właśnie fabule musiał odnaleźć się autor ścieżki dźwiękowej, John Williams, dla którego był to czwarty film zrealizowany ze Spielbergiem.

Trzy lata wcześniej Williams napisał muzykę do innego wojennego filmu, Bitwy o Midway. Tym razem miał on jednak przed sobą parodię gatunku, a nie typowego jego reprezentanta. Jakkolwiek nie oznacza to, że ścieżki dźwiękowe z tych dwóch obrazów nie mają ze sobą nic wspólnego. W obydwu przypadkach za temat przewodni posłużył napisany na dość podobną modłę marsz, w przypadku produkcji Spielberga bardziej humorystyczny. Co ciekawe, słynny reżyser uważa ów kompozycję za najlepszy marsz skomponowany przez Williamsa do jego filmów. Mając na uwadze chociażby Raiders March z Poszukiwaczy zaginionej arki opinia ta może brzmieć dość kontrowersyjnie.

March of 1941 oraz Finale, czyli dwie zasadnicze aranżacje głównego marszu, odpowiednio otwierają i zamykają album. W zasadzie są to najlepsze utwory, z jakimi będziemy mieć do czynienia podczas zapoznawania się z oficjalnym soundtrackiem. Środek płyty jest już bowiem mniej interesujący. Przede wszystkim wkrada się ilustracyjność. Np. kompozycja The Invasion to ponad 8-minutowy moloch, na którego składa się kilka różnych idei muzycznych. Z początku słyszymy kontrabasy rodem ze Szczęk podparte wojskowymi werbelkami. Dalej mamy styczność z dość typowym dla Williamsa, ekspresyjnym, lecz niestety mocno podporządkowanym filmowym kadrom underscore’m, w tym muzyką akcji, a także wejścia marszu głównego. Nieco komediowych stylizacji wprowadza The Sentries, które z czasem przeradza się w dużo bardziej pompatyczną ilustrację z wzniosłymi partiami waltorni i smyczków, nasuwającymi skojarzenia chociażby z późniejszym E.T.. Wspomniana ilustracyjność nie zawsze jednak wychodzi na złe tej partyturze. Przykładem jest przebojowe Hollywood and Glory z heroicznymi i żywiołowymi intonacjami marszu wiodącego.

W samym filmie natkniemy się na niemałą ilość muzyki źródłowej, z której tylko część trafiła na omawiany album. Znajdziemy ją we fragmencie The Ferris Wheel Sequence oraz w całościowo zaaranżowanym przez Williamsa Riot at the U.S.O (oryginał tej kompozycji powstał już po II wojnie światowej). Najbardziej wyróżnia się napisany przez Williamsa, jazzujący utwór, którego możemy usłyszeć w scenie balu. Początkowo w sekwencji tej miała zostać użyta kompozycja Sing, Sing, Sing autorstwa Louisa Primy, w popularnej aranżacji Benny’ego Goodmana. W wyniku zmian montażowych Williams zobligowany był do stworzenia swoistej parodii tego kawałka, który przybrał humorystyczną nazwę Swing, Swing Swing. Nie jest to zresztą jedyny muzyczny żart ze strony amerykańskiego maestro. W jeszcze innej scenie Spielberg nawiązał do własnych Szczęk, a Williams instynktownie zaintonował w niej swój kultowy, dwunutowy motyw. Wszystkie te kompozycje jako tako wkomponowują się w generalnie lekki charakter reszty materiału.

Omawiany tutaj niespełna 40-minutowy wytwórni Arista Records ujrzał światło dziennie w roku premiery filmu. Warto natomiast wspomnieć, że w 2011 roku limitowanym nakładem wytwórni La La Land Records ukazał się rozszerzony soundtrack z 1941. Znalazło się na nim ponad dwie i pół godziny muzyki, w tym utwory niewydane wcześniej, wersje alternatywne oraz dodatkowa ilość kompozycji źródłowych. Sama edycja zasługuje na pewno na uznanie, chociażby ze względu na ilość zgromadzonego materiału oraz bogatą poligrafię, niemniej polecałbym ją miłośnikom i kolekcjonerom twórczości Williamsa. Pozostałym słuchaczom powinno wystarczyć podstawowe wydanie.

Trzeba jasno stwierdzić, że solą ścieżki dźwiękowej Johna Williamsa z filmu 1941 jest bardzo fajny marsz. To on wykonuje tutaj całą robotę, czy to mówimy o koncertowej aranżacji z pierwszego utworu, czy o bardziej ilustracyjnych ścieżkach. Reszta materiału nie robi już jednak takiego wrażenia. Na dłuższą metę bywa zbyt monotematycznie, zdarza się też niezbyt przekonujący mickey-mousing. Co by jednak nie powiedzieć, sam marsz naprawdę wpada w ucho, jego aranżacje mogą się podobać, a ponadto czas trwania albumu wydaje się optymalny. Myślę, że całość warto znać.

Najnowsze recenzje

Komentarze