Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jasha Klebe

Challenger Disaster: Lost Tapes

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 13-11-2016 r.

Na przestrzeni 30 lat od tragedii Challengera powstało mnóstwo dokumentów prezentujących przebieg tej katastrofy. Nie jest prawdą, że cała Ameryka widziała wybuch wahadłowca. Był wtorkowy poranek. Większość ludzi przebywała w tym czasie w biurach i szkołach. Chwilę tuż po eksplozji telewizyjne relacje ucięto. Było jasne, że stało się coś naprawdę złego. Nie wiadomo tylko co dokładnie. Szereg domniemań i spekulacji dał pretekst do różnego rodzaju analiz, kto zawinił, czy nie warto było przeczekać, czy start przekładany w nieskończoność nie był wystarczającym sygnałem aby ostatecznie porzucić misję. Te i podobne pytania przewijały się przez naprawdę ogromną ilość dokumentów o Challengerze. W większości prezentują one określoną interpretację faktów autorstwa określonej grupy tęgich głów. Pomijając tragiczny aspekt tych filmów, są po prostu nudnawe, bo nakreślone przez pryzmat przetartego formatu telewizyjnego. Trochę inaczej ma się sprawa z Challenger Disaster: Lost Tapes.

Co odróżnia ten dokument od reszty to jego bezpośredniość. W ciągu czterdziestu minut przewijają się przed nami wcześniej nie upubliczniane materiały wideo, których bohaterką jest Christa McAuliffe, pierwsza nauczycielka w kosmosie. Poznajemy jej historię. W jaki sposób została wylosowana w narodowej loterii. Z jaką pasją przygotowywała się do lotu. Christa, zawsze z uśmiechem na ustach, wspierana przez swoich uczniów i szkołę, była jedną z siedmiu członków załogi, która nad ranem 28 stycznia wyruszyła w kosmos. Podążając tropem Asifa Kapadiego, autora Senny i Amy, producenci National Geographic stawiają wyłącznie na materiał źródłowy, nie decydując się na dokumentalny komentarz. Podobnie też jak Kapadi, stronę muzyczną uzupełniają specjalnie na tą okazję skomponowaną ścieżką.

Zaznaczmy na wstępie, że w muzyce Jashy Klebe brakuje mocnej karty przetargowej, którą posługiwał się przy Winter on Fire. Jego ilustracja jest o wiele bardziej intymna, można powiedzieć, że ledwo dostrzegalna. Łatwo sobie wyobrazić jak ta muzyka brzmi nawet bez kontaktu z Lost Tapes. Przewrotnie jednak nie można nazwać ją underscorem, bo młody kompozytor wyraźnie nie przepada za tym pojęciem, pisząc, co prawda opowiadania sprawdzone muzycznie, ale każdorazowo zaskakująco wciągające. A więc temat Challengera wybrzmiewa nad imitowanym komputerowo momentem startu. Z głębokiej elektroniki wynurza się ciepła postępowa liryka, dająca wyobrażenie o locie w kosmos. I tak, ten temat prezentuje własny charakter, nie brzmiąc jak podarunek od designerów dźwięków z pokoju obok stanowiska pracy Klebe. Idąc dalej następuje stopniowe rozmycie ilustracji muzycznej. A Teacher in Space powiela mocniejszą edycję melodii z The Challenger, podczas gdy Meeting New Crew Members odbija zbyt może patetyczną piłeczkę podaną od sąsiednich kawałków i przyjmuje bardziej żywiołowe oraz melodyczne stanowisko. Tak samo, a nawet jeszcze efektowniej, wypada Lift Off z zakończeniem przyklepanym solidną dawką triumfujących dęciaków.

Po mniej więcej połowie albumu docieramy do sedna sprawy. W narracji kosmicznej uwiecznianie wybuchów idzie w parze z próżnią, jaka otacza sferę pozaziemską. Na przykład w Interstellar oraz Grawitacji, a zatem w filmach o wysokiej klasy zapleczu muzycznym, wybuchy pozostają wyciszone, co jest w pełni zrozumiałe i wiarygodne. Ale też biorąc pod uwagę wymowność każdego rodzaju katastrof, dodatkowy manewr ze strony kompozytora jest czasem zbędny. Są momenty na ekranie, które nie potrzebują tego rodzaju dodatku. Bardzo zręcznie poradził sobie z tym problemem John Powell w United 93, otaczając muzyką wydarzenia przed i po katastrofie. Najpierw poprowadził nas dramaturgicznym arcydziełem (The End) aż do momentu zderzenia Boeinga z ziemią, by potem przeciwstawić temu napięciu wyciszającą i elegijną nutę Dedication. Podobnie postępuje Klebe w Lost Tapes, z tym że sam nazywa eksplozję po imieniu, dając początek jak na razie swojemu najlepszemu utworowi w krótkiej karierze – No Sign of Challenger.

Wedle oczekiwań Klebe reaguje stosownie do sytuacji, komentując pierwsze chwilę po katastrofie, a więc rysując dźwiękowy aftermath, czyli następstwo. Pole do popisu ma ogromne, po tym jak liczne czarno-białe zdjęcia widzów ukrywających zrozpaczoną twarz w dłoniach uzupełniają się nawzajem z fragmentami pokazującymi zdezorientowanych kontrolerów lotu, bezosobowo powtarzających, że doszło do major malfunction. Temat otwiera komputerowa wokaliza i smutny odcień nisko uwiecznionej elektroniki. Po chwili dźwięki nabiorą lekkiego dynamizmu, a do kompletu dołączą zawodzące i posępne smyczki. Niedaleko temu do podwórka superbohaterów, których załoga Challengera dała przecież namiastkę. Zazwyczaj gdy bohaterowie upadają, muzyka gwałtownie przerzuca się z trybu akcji na doniosła lirykę, ta trwa przez moment, zaciskając nostalgiczną pętlę aż do nieuniknionego 'przebudzenia’. Z tą małą różnicą, że tutaj dramaturgia nie podrywa nikogo na nogi. To w końcu prawdziwe życie. W nim prawdziwi bohaterowie najczęściej otrzymują swój tytuł, gdy już sami nie mogą go odebrać.

I to koniec, przynajmniej tej najtrudniejszej i najbardziej wymagającej części oprawy. Następne A National Tragedy Klebe styluje na Sennę Antonio Pinto, rozrzedzając tą przeklętą atmosferę subtelnym łącznikiem na pianino. Robi to głównie po to, żeby zachować ciągłość kompozycji, aniżeli zaproponować coś nowego. W tym miejscu, ścieżka do Lost Tapes tak naprawdę się kończy. Pozostałe utwory to pochodne dwóch nieźle rozwiniętych i zaprezentowanych tematów. Ostatni natomiast to suita zaadresowana do bohaterów właśnie, wyciskająca z całej ścieżki co najciekawsze. W takiej formie śmiało może pewnego dnia zasiedlić nie jedną składankę zbierającą najlepsze dokonania RCP.

Odnoszę wrażenie, że jako projekt kompozytorski Lost Tapes na żadnym etapie nie był planowany jako coś, mające uzupełnić definicję muzyki w kosmosie. Jest to raczej kolejne szkoleniowe przedsięwzięcie, którym Klebe szykuje się do kina pełnego formatu. Dobrze, że skomponował coś po swojemu, podczas gdy można było przecież tak ławo pokusić się o gotowe i przetestowane scenariusze – takie jak wspomniany, i bez wątpienia wielce kuszący, Interstellar. Ścieżka kariery stawiająca sobie dokument jako przedsionek to bardzo fajny pomysł. Pozwala bowiem na zatrzymanie się przy odrobinę oddalonym planie, gdzie pojawia się możliwość, raz, eksperymentowania z językiem i pomysłami, dwa, pozbycia się lepkiej jak plastelina zimmerowskiej tekstury. Nawet jeśli propozycja wydana jest odrobinę na siłę – dokument trwa tylko 40 minut. Co do samego charakteru kompozycji, Lost Tapes narzuca formę hołdu dla bohaterów. Nie przypomina mimo wszystko hołdu bezceremonialnie bezpośredniego. To bardziej taka nowoczesno-elegijna nuta z aspiracjami na coś więcej. Stąd też pewnie wynika jej jako taka atrakcyjność. W swoim ostatecznym kształcie jednak jest to atrakcyjność w dalszym ciągu nie wybijająca się ponad przeciętność.

Najnowsze recenzje

Komentarze