Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

2 Days in the Valley (Dwa dni z życia doliny)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 22-08-2016 r.

Praca kompozytora muzyki filmowej, szczególnie w amerykańskiej Fabryce Snów, to nieustanny konflikt między kreatywnym podejściem do zadania, a producenckim widzimisię. Niektórym łatwiej przełknąć gorzką pigułę wyśrubowanych wymogów, a innym gorzej. I wydawać by się mogło, że osoba pokroju Jerry’ego Goldsmitha nie będzie brała do siebie ewentualnej porażki w starciu z oczekiwaniami filmowców, ale przykład Dwóch dni z życia doliny (2 Days in the Valley) pokazuje co innego. Decyzja o odrzuceniu gotowej już partytury do filmu Johna Herzfelda napsuła Maestro sporo krwi, a nie był to przecież odosobniony przypadek, kiedy Goldsmith odprawiany został z kwitkiem. Czyżby ciekawy projekt Herzfelda tak bardzo podziałał na ambicję amerykańskiego kompozytora, że perspektywa ewentualnej porażki budziła takie emocje? Odpowiedzi na to pytanie dostarczyć może tylko i wyłącznie filmowe doświadczenie.

Niełatwo mi było zmobilizować się do obejrzenia Dwóch dni. Opis fabuły nie zwiastował porywającego widowiska, choć doborowa obsada gwarantowała przynajmniej interesujące tarcie charakterów. I tak też faktycznie było. Film Herzfelda okazał się pasjonującą opowieścią o garstce ludzi, których losy krzyżują się w ramach pewnego wydarzenia. Rozpostarta na tytułowe dwa dni akcja osadzona została na wzgórzu położonym przy Los Angeles. I już na wstępie poznajemy płatnego zabójcę Dosmo, który razem z Lee dokonują włamu i likwidują mieszkającego w pięknej willi Roya. Nie wszystko kończy się tak, jak powinno. Dosmo zmuszony jest uciekać przed Lee, a w tle wyrasta większa intryga z piękną Helgą i żoną Roya – Becky – w roli głównej. Sprawą zajmują się natomiast policjanci Alvin i Wes. W wydarzenia zostaje uwikłany również planujący samobójstwo reżyser, Teddy… Oj dzieje się! Zaprezentowany tu kalejdoskop wydarzeń to tylko mała cząstka podejmowanych przez Herzfelda wątków. Wątków układających się w ciekawą opowieści nie szczędzącą nam świetnych kreacji, czarnego humoru oraz grozy. Wszystko to sprawia, że spędzone przy tym filmie dwie godziny mijają w błyskawicznym tempie. I jedyne czego najbardziej brakowało mi podczas oglądania Dwóch dni z życia doliny, to równie odważnej, zakutej w płynną narrację oprawy muzycznej.

Niestety reżyser i producenci rozprawili się z tą kwestią dosyć brutalnie. Goldsmitha zastąpił Anthony Marinelli, który dostarczył jazzowo-popowy miszmasz, bardziej przypominający muzykę użytkową aniżeli kompozycję filmową z krwi i kości. Nie dziwne więc, że jej obecność jest dla widza zupełnie obojętna – ot zupełnie jak pokaźny zestaw piosenek cytowanych w wielu scenach. W ramach eksperymentu zwróciłem się zatem w kierunku wzgardzonej przez decydentów pracy Goldsmitha i ku mojemu zdziwieniu znalazłem tam dokładnie to, czego brakowało mi podczas oglądania filmu – świetnego klimatu wspartego ciekawymi rozwiązaniami ilustracyjnymi. Co prawda kompozycji Goldsmitha daleko do błyskotliwego i oryginalnego tworu, bo na wielu płaszczyznach po prostu utylizuje wiele wypracowanych wcześniej rozwiązań. Niemniej jednak można odnieść wrażenie, że kompozytor całkiem dobrze odczytał noirową wymowę filmu, dostarczając adekwatną pracę – przechadzającą się wydeptanymi przez Chinatown i L.A. Confidental ścieżkami. Nie tylko zresztą tymi. Partytura Goldsmitha dosyć często oddala się od tych schematów w poszukiwaniu cieplejszych lub zimniejszych barw w szerokim ujęciu stylistycznym. I jakby tego było mało – przy akompaniamencie kilku łatwo wpadających w ucho melodii. No i jak tu wytłumaczyć decyzję filmowców?

Wydaje się, że najbardziej poszkodowani tym „odrzutem” byli liczni fani twórczości Goldsmitha, dla których filmowa absencja ścieżki Maestro równała się jej rynkowemu wykluczeniu. Oczywiście do pewnego czasu, bo stale rozwijająca się branża kolekcjonerska dała sobie i z tym radę. Spośród kilku walczących o klienta podmiotów odpowiednie kroki podjęła Intrada, dzięki której w 2012 roku światło dzienne ujrzała kompletna ścieżka dźwiękowa do Dwóch dni z życia doliny. Postanowiono jednak odejść od klasycznego, chronologicznego sposobu prezentacji materiału. Zamiast przysłowiowego „planktonu” z sesji, wydawcy sięgnęli po skrzętnie przemontowany jeszcze w 1996 roku przez Bruce’a Botonicka, album, który ostatecznie nie ukazał się w momencie premiery filmu. Różnica miedzy tym soundtrackiem, a krążącym od wielu lat po sieci bootlegiem jest kolokwialna – rzecz jasna na korzyść produktu Intrady.

W tej soundtrackowej beczce miodu jest jednak szczypta dziegciu, a takowa związana jest z „umiarkowaną” atrakcyjnością tworu Goldsmitha w indywidualnym starciu z melomanem. Nawet największe cuda popełnione na stole montażowym nie tchnęły w trzewia partytury Goldsmitha ducha przebojowości i ponadczasowości. Stricte funkcjonalne dzieło, o ironio pozbawione swojego kontekstu, traci swój dar przekonywania – szczególnie, gdy zestawi się je z wieloma innymi pracami amerykańskiego kompozytora. Czy jest to wystarczający powód, by odmówić sobie przynajmniej jednorazowego romansu z rzeczoną partyturą? Jeżeli przedkładacie soczystą rozrywkę nad intelektualną formę wypoczynku, to może lepiej zwrócić się w kierunku pozostałych ścieżek Goldsmitha stworzonych w 1996 roku (m.in. Executive Decision, Chain Reaction). Na pewno nie pożałuje ten, kto chociażby spróbuje.

Dobrym punktem wyjścia może się okazać rozpoczynający krążek Theme From „2 Days In The Valley”. Smutna, jazzowa melodia związana jest co prawda z filmowym bohaterem, Teddym, ale idealnie podsumowuje noirową wymowę filmu Herzfelda. Nie bez powodu błądzimy tu po kartach partytury do Chinatown. Goldsmith zarzuca w ten sposób pomost miedzy wielowątkowym dziełem Polańskiego, a równie skomplikowaną historią Dwóch dni. Nie ma tu jednak mowy o jakimkolwiek ironizowaniu. Autor ścieżki sztywno oddziela depresyjną wymowę motywu Teddy’ego od pozostałych płaszczyzn ilustracji, choć pozwala „zarażać” nią innymi czynnikami zmieniającymi postawę bohatera. Najbardziej wymowny jest tutaj piękny, fortepianowy aranż w segmencie The Cemetery ilustrującym scenę, gdzie niedoszły samobójca zakochuje się w pewnej kobiecie. Paletę ciepłych barw muzycznych świetnie uzupełnia tutaj motyw kolejnego filmowego bohatera – Dosmo. Włoskie korzenie zabójcy-emeryta skłaniają Goldsmitha do dokonania adekwatnych quasi-etnicznych pastiszy. To one są w partyturze do Dwóch dni najbardziej chwytliwym i skupiającym uwagę odbiorcy elementem. Poza walorami estetycznymi, które najlepiej docenić w utworze Dosmo’s Theme, warto również zwrócić uwagę na kwestie praktyczne rzeczonego tematu. Umiejętne wplecenie ożywczej, lekkiej melodii do noirowej kompozycji, skutecznie przeprowadza słuchacza przez niekiedy trudne, operujące na designerskich zagraniach, fragmenty. A takowych jest w ścieżce dźwiękowej Goldsmitha wiele.



Nie powinno dziwić, że większość związana jest z psychopatycznym zabójcą, Lee oraz jego życiową towarzyszką, Helgą. Śmiertelnie niebezpieczny duet zinterpretowany został cierpkim, pulsującym motywem słyszanym po raz pierwszy w The Arrival / Questions. Nie trzeba wytężać słuchu, by wychwycić bezpardonowo cytowane z Warlocka zabiegi ilustracyjne. Rytmiczne, płaskie uderzenia, świetnie korespondują z ponurą rutyną mordercy dającego swoim ofiarom równą minutę zanim wykonany zostanie wyrok. Idealnym muzycznym podsumowaniem tego działania jest suita Roy’s Minute / Helga’s Minute grupująca podobne pod względem wymowy sceny. Oczywistą konsekwencją działań Lee jest groza i terror, którą najwierniej oddają niespokojne frazy wpisujące się w warsztatowe standardy Goldsmitha. Klimatycznego suspensu można dosłyszeć się w utworze Cigarette Pack / Valley Cops Killed. No i w kontekście finałowych potyczek nie brakuje również skromnych próbek muzycznej akcji ładnie skompilowanej w sześciominutowym fragmencie (Hotel Room/Street Convergence…). Punkt kulminacyjny filmu, gdzie spotykają się wszyscy bohaterowie w ramach jednego wydarzenia, pozwala Goldsmithowi na ciekawą zabawę tematyką i jej odcieniami stylistycznymi. Chwila grozy prowadzi do szczęśliwego zakończenia ilustrowanego adekwatną mieszanką miłej dla ucha, smyczkowej liryki (Toupee Or Not Toupee / End Credit).



Ot barwna praca, która ma swoje mocne i słabe strony. W niczym nie wyróżniająca się z szerokiego grona highlightów twórczości Goldsmitha, ale na pewno nie przynosząca mu wstydu. Wstydzić nie powinien się również Bruce Botonick, który odwalił kawał dobrej roboty montując ten album. Toporna drobnica oryginalnych kawałków z sesji zyskuje na krążku Intrady swój nowy blask, co zdecydowanie poprawia odbiór. Czy jednak na tyle, aby każdemu polecić przygodę z soundtrackiem do Dwóch dni ? Nie da się ukryć, że jest to pozycja kierowana głównie dla najbardziej zatwardziałych miłośników twórczości Goldsmitha. To oni doszukają się w tej pracy licznych smaczków, wybaczą bezwstydne autoplagiaty i rozpłyną się w pięknie nakreślanych tu tematach.


Najnowsze recenzje

Komentarze