Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Deborah Lurie

Unfinished Life, An (Niedokończone życie)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Amerykańskie kino poprawia się ostatnio. Mówiąc to nie mam bynajmniej na myśli głośnych superprodukcji i wszelkiego rodzaju projektów, gdzie chęć szpanowania możliwościami technicznymi przysłania treść i sens obrazu. Zmienia się natomiast nastawienie zachodnich twórców do do filmowej rzeczywistości. Przestają oni epatować przez długie lata lansowanym “amerykańskim snem”, a próbują mierzyć się z rzeczywistością, ludzkimi dramatami i problemami. Choć do rangi kina wybitnego Niedokończone Życie wynieść nie można, ze względu na kilka czających się pomiędzy scenami wyświechtanych zagrywek scenariuszowych, to mimo tego należy pogratulować Lasse Hallström (Wbrew Regułom, Czekaolada) przyjemnego i sensownego filmu. Opowieść o Jane, która uciekając przed dającym się jej i córce we znaki chłopakiem próbuje schronić się u niezbyt przyjaźnie nastawionego do niej byłego teścia potrafi wzbudzić zainteresowanie nawet w tak wymagającym widzu jak ja (:P). Bardziej od samej treści zainteresuje nas gra aktorska. Poza trzymającym jak zawsze dobrą formę Robertem Redfordem pozytywne wrażenie robi nawet tak plastikowe beztalencie aktorskie jak Jennifer Lopez. No proszę, jak się mocno postara to i potrafi. Na uwagę zasługują również piękne zdjęcia Oliver Stapletona, oraz oprawa muzyczna autorstwa Deborah Luire.

Dla przeciętnego scoremaniaka nazwisko to raczej niewiele powie. Sam dopiero się z nim zapoznałem, gdy w moje ręce wpadła muzyka do Niedokończonego Życia. Ta młoda, bardzo atrakcyjna zresztą () pani kompozytor ma za sobą zaledwie 3 “kontrakty”, przy czym tylko ten ostatni zdaje się być właściwą furtką prowadzącą do posiadłości zwanej potocznie karierą. Nie dane by było jej przejść przez tą furtkę, gdyby nie wyrzucono wcześniej przez nią Christophera Younga, a producenci odpowiedzialni za ten czyn nie zaprosili jej do środka. Przesłuchując efekt jej pracy dojść można do wniosku, że czas spędzony na Uniwersytecie Południowej Karoliny, gdzie studiowała tajniki kompozycji, zagospodarowała należycie i wyuczone techniki ilustracji wykorzystała przynajmniej dobrze. Być może dlatego jej muzyka leży jak ulał w samym obrazie. Poza nim dotyka ją jednak brak spójności materiału. Opieranie się takim zjawiskom w szkołach raczej nie uczą. Tego uczy doświadczenie. Doświadczenie, którego Lurie jeszcze nie posiada, a które przyjdzie jej zdobyć prędzej czy później. Nie jest to jednak problem tak kolokwialny by dyskredytował Niedokończone Życie z grona partytur uniwersalnych, tętniących życiem również poza filmem. Głównym, a zarazem jedynym zgrzytem jest owa wspomniana wyżej partykularyzacja muzyczna przejawiająca się w mało efektownym zestawianiu ze sobą utworów dramatycznych, bardzo zresztą klimatycznych, z przysłowiowymi “tapetami” rozbijającymi kreowany mozolnie przez te pierwsze nastrój płyty. Przejdźmy zatem do konkretów.

Wypadało by powiedzieć co nieco o warsztacie Deborah. Posługując się potocznym sformułowaniem nazwałbym go hybrydą stylową z elementami własnej inwencji twórczej. Kompozytorka ucieka się przeważnie do minimalistycznych form muzycznych skupiając pod batutą bardzo okrojoną orkiestrę z sekcją smyczkową na czele. Okrasza ją licznymi solówkami gitarowymi i fortepianowymi budującymi w kompozycji raz nostalgiczną, innym razem ciepłą domową atmosferę. Minimalizm ów oplata subtelnymi technikami prowadzenia smyczek i gitar przypominające te z niektórych partytur Thomasa Newmana (zapewne nielichy udział miał w tym orkiestrator i dyrygent Lurie – Joey Newman – spokrewniony z Thomasem). Przekonamy się o tym, gdy pod lupę weźmiemy utwory budowane częściowo na melodyce country (np: The Bear Is Back, Einar’s Bike Ride i Driving With Crane), a warto zaznaczyć, że jest ich bardzo dużo. Na nich praktycznie bazowany jest underscore, który kreuje w dziele Lurie, że tak się wyrażę, folklorystyczną atmosferę.

Nie to jednak zainteresuje nas w Niedokończonym Życiu. Zrobi to tematyka, mimo iż takowej jest tu niewiele. Najbardziej reprezentatywnym jest temat Einara, który wita nas już w pierwszym utworze-suicie – Main Title. Instrumentem odpowiedzialnym za prowadzenie melodii jest fiddle (amerykańskie skrzypce ludowe). Dosyć często będą one powracać w dalszej części kompozycji, w owym temacie lub jako element mający na celu wzbudzić większe pokłady emocji. Trzeba przyznać, że sam koncept jest ciekawy, ale efekt wykonania… niezadowalający. Kompozytorka potraktowała te solówki bardzo mechanicznie, co jak łatwo wydedukować odbiło się na samej muzyce. Trochę lepiej pod tym względem prezentuje się motyw Jean. Fortepian, który pełni tu rolę “dramaturga” doskonale wywiązuje się ze swojego zadania (np.: Jean’s Arrival) wnosząc do muzyki dużo spokoju i nostalgii. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to do porażającego podobieństwa tego motywu z jednym z tematów napisanym przez Paolo Buonvino do Come Te Nessuno Mai (Silvio).

Niedokończone Życie to muzyka dobra. Tylko dobra. Brakuje jej czegoś, a tym czymś jest głębia emocjonalna i większa spójność kawałków rozpisywanych do poszczególnych scen. Oczywiście jako ilustrator wywiązuje się ze swojego zadania idealnie, jednakże na płycie pozostawia pewien niedosyt. Cieszy fakt, że Varese mądrze zagospodarowało materiałem i obdarzyło nas skondensowaną, niewiele ponad 35 minutową wersją tej ścieżki. Jest to idealny czas by zapoznać się z dziełem Luire, by wynieść coś z niego nie narażając się przy tym na głębszą nudę. Dobra muzyczka na niedzielne popołudnie.

Najnowsze recenzje

Komentarze