Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Clinton Shorter

Expanse, the

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-07-2016 r.

Ciężko było wypełnić gatunkową pustkę po zakończeniu emisji Battlestar Galactica, ale chyba w końcu się udało. W grudniu 2015 roku premierę miał dosyć ciekawy periodyk będący adaptacją powieści „Przebudzenie Lewiatana”. Akcja serialu rozgrywa się w przyszłości, a dokładniej w XXII wieku. Ludzkość podzielona jest na zależne od siebie fakcje (tych, co mieszkają na Ziemi, Marsie i tzw. „Pasiarzy” kolonizujących pas asteroid) i w pewnym momencie staje na krawędzi wielkiego konfliktu. W centrum tego wszystkiego znajduje się garstka ludzi, których jednoczy wspólny cel odnalezienia pewnej dziewczyny będącej kluczem do rozwikłania gigantycznej intrygi. Brzmi ciekawie? I tak też jest! Każdy kolejny odcinek udowadnia, że periodyk wart jest pędzonego przy nim czasu. A w przeciwieństwie do wielu przerysowanych, trącących banałem widowisk s-f, The Expanse cechuje się sporym realizmem jak na standardy gatunkowe. Bardzo realistycznie zarysowane są również podziały społeczne nie uchylające się od wielu aktualnych dzisiaj problemów. Wszystko to sprawia, że niskobudżetowy serial od Alcon Television / SyFy ogląda się naprawdę przyjemnie.

Pierwszy epizod stoi pod znakiem fascynacji światem przedstawionym oraz… czołówką, która jak na tej rangi produkcję zakrawa o mistrzostwo. Ponad całą wizualną otoczkę cieszącą miłośników tego typu introdukcji wybija się fenomenalny wręcz temat przewodni – skomponowany przez Clintona Shortera. Autor ścieżki dźwiękowej do District 9 oraz Pompeii tym razem postanowił spróbować swoich możliwości w dziesięcioodcinkowym periodyku. Przez wzgląd na ograniczony budżet nie było mowy o większym szaleństwie z żywym, orkiestrowym instrumentarium, choć współczesna technologia potrafi się z tym problemem rozprawić całkiem dobrze. Do decyzji odejścia od klasycznego modelu ilustracji space-opery przyczynił się jeden, myślę że najważniejszy czynnik – mianowicie ciężar gatunkowy serialu. The Expanse poruszał się bowiem w okolicach thrillera s-f z majaczącym w tle kryminałem i wątkami politycznymi. Skojarzenia z Babylon 5 są więc tu jak najbardziej słuszne. Najnowsze dziecko stacji SyFy cechuje jednak większa płynność w przekazywaniu pewnej z góry ustalonej treści. Cały sezon wydaje się jednym opowiadaniem, które tak na dobrą sprawę dopiero otwiera nam furtkę do właściwiej fabuły. Jak się w tym wszystkim odnalazła ścieżka dźwiękowa Shortera?



Można powiedzieć, że całkiem dobrze, choć nie ma tu mowy (poza rzeczoną czołówką ) o większych „fajerwerkach”. Kompozytor ustawił swoją ilustrację w szeregu różnego rodzaju czynników wpływających na poprawę odbioru serialu, ale bez większych ambicji na ewentualne spijanie śmietanki z sukcesu gotowego już produktu. Muzyka Kanadyjczyka opiera się na dosyć popularnym w branży założeniu, aby thrillery osadzone w kosmosie interpretować za pomocą elektronicznego ambientu z wiadomymi odstępstwami w scenach o większej dynamice. Trzeba przyznać, że uchwycenie tej przestrzeni i posępnego nastroju wychodzi mu całkiem sprawnie. O ile więc na tym koncentrować się będzie nasza uwaga, o tyle bez żalu przyznamy słuszność tej metodzie. Każdy kij ma jednak swoje dwa końce. A w ten sposób pozbawiona polichromatyki partytura wydaje się mało inspirującym produktem. Produktem godnym zapomnienia zaraz po zakończeniu przygody z serialem. Jaki jest więc sens przekładać te doświadczenia na grunt indywidualnego kontaktu z pozbawioną swojej kontrastowości ilustracją?


Na to pytanie musiało sobie odpowiedzieć wielu miłośników muzyki filmowej, którzy czekając na ukazanie się soundtracku (głównie przez wzgląd na temat z czołówki) doznało głębokiego rozczarowania, kiedy ostatecznie produkt ten trafiał na ich ręce. Ot w sposób wirtualny, bo przecież Lakeshore Records opublikowała go tylko w formie elektronicznej. Trochę szkoda, bo jako miłośnik takich eterycznych, nastrojowych albumów, z chęcią włączyłbym go do mojej domowej kolekcji. Jak się bowiem okazało, nie taki straszny ten 46-minutowy potworek.



Na e-albumie znajduje się wszystko, czego moglibyśmy oczekiwać po zakończeniu przygody z serialem, a nawet aż nadto. Mocnym wstępem jest wspominana po wielokroć czołówka, która jak żyw kojarzy się z twórczością Beara McCreary’ego i jego żony Rayi. Ten egzotyczny, nie stroniący od patosu fragment jest chyba najlepszym dowodem na olbrzymi potencjał głównej tematyki. Potencjał, który wraz wybrzmieniem rzeczonego utworu zdaje się ulatniać niczym powietrze z przedziurawionego balonika. Owszem, kompozytor próbuje od czasu do czasu dopompować ten balonik naszych oczekiwań jakimiś ładnym aranżem prowadzącym zazwyczaj do fragmentu akcji, ale nie ma w tym aż takiej siły rażenia. Na pewno na kolana nie rzucą nas dyktujące tempo ostinata determinujące takie utwory, jak Gone, Running, czy też Signal. Wiadome sposoby na zagospodarowanie tej muzycznej przestrzeni nie sieją spustoszenia w naszej wyobraźni. Wszystko wydaje się jakby odmierzone od linijki i zgodne z gatunkowymi podręcznikami. Trochę szkoda, że zabrakło tu jakiegoś szaleństwa w gospodarowaniu dostępnymi środkami. Szaleństwa, które wszak w wielu pokrewnych produkcjach (ot chociażby, jak we wspomnianym wcześniej BSG) zaowocowało nietuzinkową stylistyką. Nie oznacza to, że muzyczna akcja w wykonaniu Shortera nie znajdzie swoich amatorów. Może i tak, ale chyba nie ona wydaje się najmocniejszą stroną ścieżki dźwiękowej.

Takową jest bez wątpienia (obok czołówki) nastrojowe, ambientowe granie uderzające w bardziej emocjonalny ton. Dosyć surowy pod względem przekazu i chłodny, ale jakże pięknie odnajdujący się w świecie przestawionym The Expanse. Nie sposób przejść obojętnie wobec tak ładnie skonstruowanych laurek, jak Welwala, An Impossible Burden, bądź też Truth. Owszem, ni krzty w tym wszystkim fantazji, ale klimat jest – i to poczytać można za największą wartość dodaną tego słuchowiska.



Zresztą gdyby przyszło mi oceniać pracę Shortera kierując się przede wszystkim kryterium oryginalności, to prawdopodobnie nie zostawiłbym na tym produkcie suchej nitki. The Expanse nie jest najlepszym przykładem efektownego gospodarowania elektronicznymi środkami muzycznego wyrazu. Efektywnego natomiast jak najbardziej! Kompozycja Kanadyjczyka świetnie bowiem radzi sobie z podtrzymywaniem pewnych nastrojów, podkreślaniem mrocznego tonu wylewającego się z kadrów i wielkiego respektu/strachu względem bezkresu/bezwzględnego charakteru miejsca toczącej się akcji. Wszystko to tworzy dosyć ładny, choć pozbawiony głębszej treści pejzaż, którego docenienie będzie domeną przede wszystkim miłośników serialu. I to właśnie im dedykowane jest to wydawnictwo.

Najnowsze recenzje

Komentarze