Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer

Drop Zone (Strefa zrzutu)

(1994)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-04-2007 r.

Wesley Snipes w filmie o spadochroniarzach? Jak najbardziej. Pomysł całkiem niezły, choć fabuła nierealistyczna. Szeryf federalny traci brata podczas brawurowej akcji odbicia wybitnego informatyka z samolotu. Przestępcy uciekają spadochronami. W zanadrzu mają serię akcji mających na celu zdobycie nazwisk tajnych agentów agencji antynarkotykowej. Nieco kuriozalną historię zrealizował ceniony reżyser kina akcji, John Badham („WarGames”).

Do skomponowania muzyki poprosił on Hansa Zimmera, z którym pracował już przy „Bird on a Wire” oraz „Point of No Return”. Kompozytor mówi, że miał bardzo dużo swobody. Badham cieszył się z samej możliwości ponownej współpracy z nim, przez co dał mu wolną rękę. Jak zwykle w takiej sytuacji, Niemiec postanowił się zabawić formą. Zaprosił perkusistę Ryelanda Allisona i swojego przyjaciela Pete’a Haycocka, by ten wykonał partie gitarowe, sam zaś grał na syntezatorach. Jest to chyba również jedyna ścieżka, przy której został podany jako jeden z orkiestratorów. „Strefa zrzutu” odniosła duży sukces i miała pochlebne recenzje. Ale czy aby na pewno jest tak dobrze?

Partytura zaczyna się przebojowo, ale niestety bardzo nieoryginalnie. Główny temat jest kopią tematu z „K2”, jednej z najlepszych, wczesnych prac Zimmera. Widać od razu, że ścieżka oparta jest na syntezatorach, bez żadnego żywego instrumentu. Niestety elektronika nie jest najwyższych lotów (syntetyczne smyczki nigdy nie brzmiały dobrze i brzmieć nie będą), a w porównianiu do takich prac jak „Tajna broń” jest wręcz beznadziejna. Nienajciekawsza jest też muzyka akcji, jak na Zimmera wybitnie ilustracyjna, choć nie można jej odmówić przebojowości (Hi Jack jest dość chaotyczne, ale niekoniecznie takie złe).

W jednym z wywiadów kompozytor stwierdził, że mógł tutaj połączyć klasykę z rockiem bez żadnych „wpływów z zewnątrz” (w odróżnieniu od „Crimson Tide”, gdzie Tony Scott, Jerry Bruckheimer i kompozytor kłócili się o jeden fragment, nim ten został w ogóle skomponowany). Do rockowego świata należą zdecydowanie solówki Haycocka, zbliżone co prawda bardziej do bluesa niż rocka. Jak w „K2” czy „Thelma i Louise”, ale w tamtych partyturach wypadło to jednak dużo lepiej. Rockowa jest także rytmika, bardzo przebojowa, ale niestety brzmienie elektroniki jest dość, co by tu nie mówić, kiczowate. Do tego dochodzi samplowana perkusja (chociaż Allison podany jest jako solista, być może jego partie są nieobecne na albumie). Nie jest to nie do zniesienia, ale zdecydowanie trzeba powiedzieć, że Zimmer ma na koncie lepsze prace. Warto też wskazać na krótkie użycie wokalu we Flashback & Fries, w wykonaniu Nicka Glennie-Smitha.

Wszystkie zalety i wady tej partytury pokazuje najdłuższy na płycie Too Many Notes – Not Enough Rests (Za dużo nut – za mało pauz). To chyba, mówiąc na marginesie, jeden z najciekawszych tytułów w karierze Zimmera. Zaczyna się on bardzo patetycznie, potem przechodząc w jeden z najlepszych (niestety powtórzony na albumie tylko dwukrotnie) tematów całej ścieżki, a dalej z kolei przeistacza w dość chaotyczną muzykę akcji. Na szczęście najlepsze jest jeszcze przed nami. Po tym fragmencie pojawia się jeden z kultowych tematów akcji Hansa Zimmera. Został on wykorzystany w wielu trailerach, łącznie z „Maską Zorro” i „Piratami z Karaibów”. Trzeba przyznać, że mimo prostoty ma on bardzo dużą moc i należy do najlepszych fragmentów akcji w karierze kompozytora. Potem niestety znowu czas na chaos i następny, smutniejszy temat. Po tym dość klasycznym fragmencie mamy powrót rocka, czyli główny temat, potem jeszcze trochę gitary. Dalej po dość długim underscore wraca temat na gitarę z początku, następnie niestety kolejna partia chaosu i przy okazji, kilka kopii z „K2”. Utwór ten wśród fanów kompozytora ma wręcz kultowy status. Szczerze mówiąc, jako wielki (wbrew pozorom) miłośnik Hansa Zimmera nie widzę tu nic wybitnego. Po prostu Zimmer nie zszedł poniżej pewnego poziomu. Już lepszym utworem wydaje mi się After the Dub, przynajmniej jest dużo bardziej spójny, chociaż tam muzyk trochę nawiązuje do Vangelisa (potem w dość podobny sposób Niemiec zilustruje jedną scenę „Tajnej broni”).

Podsumowując, partytura nie jest fatalna. „Strefa zrzutu” jest na swój sposób przebojowa, posiada parę naprawdę bardzo dobrych fragmentów (z których 90% znajduje się co prawda w jednym utworze). Zimmer postawił zdecydowanie na zabawę, zależało mu zapewne na tym, by muzyka brzmiała 'cool’. Niestety nie udało mu się to tak dobrze jak w dwa lata późniejszej „Tajnej broni”. Być może przez nadmierną ilustracyjność. Nie pierwszy raz dokonuję porównania z tamtą ścieżką, która trochę bazuje na tej partyturze. Na nieszczęście, porównania te wychodzą zdecydowanie na korzyść morriconowskiej muzyki do filmu Johna Woo. Tutaj Zimmer niestety przedobrzył i jak sam określił, mamy Too Many Notes, Not Enough Rests.

Najnowsze recenzje

Komentarze