Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Shadow, The (Cień)

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 26-03-2016 r.

Wstyd się przyznać, ale „siedząc” w muzyce filmowej już dobrych kilkanaście lat, ścieżkę dźwiękową do filmu Cień (The Shadow) odkryłem w zasadzie dopiero pod koniec roku 2012. Wszystkiemu winny był olbrzymi splendor jaki towarzyszył ukazaniu się na rynku kompletnej partytury. Początkowo niechętny kolejnej, przesadnie wylewnej edycji wypuszczonej nakładem Intrada Records, w końcu udało mi się zmierzyć z powyższym nagraniem i… Zanim rozpocznę festiwal ochów i achów, słów kilka o filmowym kontekście.

Ponoć idea przeniesienia na duży ekran popularnych opowiadań i audycji radiowych ciągnęła się już od początków lat 80., kiedy prawa do filmowej adaptacji przygód tytułowego Cienia nabył Martin Bergman. Lata dopracowywania scenariusza i poszukiwaniu ekipy zdolnej udźwignąć ciężar tej franczyzny w końcu przyniosły wymierny skutek, gdy do projektu zaangażowano Russella Mulcahy. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w skompletowaniu odpowiednich środków na realizację pomógł kinowy sukces ekranizacji komiksowych wyczynów Batmana. Pozwoliło to uwierzyć, że historia tajemniczego mściciela obdarzonego nadprzyrodzonymi mocami znajdzie równie duże grono odbiorców, co wizualizacja heroicznych czynów człowieka-nietoperza. Solidną kartą przetargową mogła być doborowa obsada ze świetnym A. Baldwinem w roli głównej. Czemu więc filmowy Cień (The Shadow) okazał się jednym z największych przegranych roku 1994? Osobiście uważam ten film za bardzo udany, choć można było większą wagę przywiązać do wprowadzenia, które w mojej ocenie jest skonstruowane jakby na łapu-capu. Na pewno zawiodła promocja, co bezwzględnie wykorzystała konkurencja (Wyatt Earp, Eksplozja, Prawdziwe kłamstwa, Maska) skutecznie kradnąc uwagę potencjalnej widowni. I tak oto kultowa marka z lat trzydziestych, zamiast walczyć o atencję nowego pokolenia, musiała usunąć się w cień bardziej przebojowych tworów Hollywoodu.



Siłą rzeczy wraz z filmem dosyć szybko zapomniano również o ścieżce dźwiękowej. A to już jawna niesprawiedliwość! Autorem takowej był Jerry Goldsmith, który przystępując do pracy nad Cieniem miał już pewne doświadczenie z kinem superhero. Jednakże popełniona kilka lat wcześniej oprawa muzyczna do Supergirl w niczym miała nie przypominać nowo pisanej. Główną przeszkodą w sięganiu po sprawdzone formuły była wymowa filmu balansująca na granicy mistyki i sensacji. Kluczowa wydaje się tu plastyka scenerii odsyłająca naszą wyobraźnie nie tyle do lat trzydziestych, co w miejsce bardzo żywo przypominające filmowe Gotham. Wejście w tak mroczną rzeczywistość nie stanowiło dla Goldsmitha większego problemu, bo przecież znaczna część jego filmografii oscylowała wokół ciężkich gatunkowo projektów. Nie w każdym z nich jednak muzyka grała tak bardzo ważną rolę, jak w omawianym tu Cieniu. Istotnie, ścieżka dźwiękowa jest największą wartością dodaną dzieła Russella Mulcahy. Wdziera się ona nie tylko na najważniejszą ze sfer, dramaturgiczną, kreując relacje między zarysowanymi bohaterami. Dosyć istotny wydaje się również nastrój, w jakim Goldsmith zanurza całą swoją partyturę. A takowy determinowany jest przez mistrzowskie współdzielenie przestrzeni dźwiękowej przez aktywną symfonikę oraz niewybredną elektronikę.



Amerykański kompozytor był jednym z nielicznych twórców muzyki filmowej, który w sposób fenomenalny potrafił korzystać z dobrodziejstw syntetycznego brzmienia. Wszystko to bez przesadnego zaburzania „organicznego” wydźwięku danej ścieżki dźwiękowej. Idealnym tego przykładem są filmy spod znaku towarowego Star Trek, które udowadniały, że gatunkowa fantastyka nie musi być przyklejona do holstowskiej, coplandowskiej i wagnerowskiej epiki. Ilustracja do Cienia zburzyła kolejny mur – tym razem wyrastający na granicy zwyczajowego przeprowadzania widza przez kolejne wątki, a diegetycznego wnikania w rzeczywistość filmową. Swoistego rodzaju sonoryzm, jaki uprawia sobie tutaj Jerry Goldsmith, jest brzemienny w skutkach, bo oto muzyka staje się jakby naturalnym przedłużeniem telepatycznych zdolności zarówno filmowego Cienia, jak i jego antagonisty, Shiwan Khana. Przeciągłe, snujące się po skalach dźwięki, miarowe bity i samplowane perkusjonalia wydają się idealną odpowiedzią na prowadzoną przez te dwie postaci grę. Gdy dorzucimy do tego bardzo aktywną sekcję smyczkową, idylliczną lirykę eksponującą wątek romantyczny i typowy dla kina superhero patos, to w gruncie rzeczy otrzymujemy szalenie barwną, choć dosyć intymną ilustrację. Owej intymności nie należałoby mylić z oszczędnością w wypełnianiu przestrzeni, bowiem Cień jest jedną z nielicznych prac w dorobku Goldsmitha, która bardzo szczelnie wypełnia film.


Z tego też powodu można zrozumieć głosy niezadowolenia, kiedy tuż po premierze filmu nakładem Arista Records ukazał się dosyć skąpy w treści soundtrack. Zgromadzone na nim pół godziny materiału ilustracyjnego prezentowało tylko mały fragment prawie półtoragodzinnej całości. Osobną sprawą jest to, że proponowana przez wydawców selekcja mówiła właściwie wszystko o charakterze i potencjale tematycznym tej pracy. Niestety słuchacz okradany był z najważniejszego doświadczenia, jakim w moim odczuciu była muzyczna narracja. To właśnie stopniowe budowanie nastroju, przechadzanie się po krętych drogach interpersonalnych relacji i systematyczne zmierzanie ku finalnej konfrontacji jest największym atutem tej pracy. Dopełnieniem tego wszystkiego jest konsekwentne trzymanie się z góry nakreślonym stylistycznym i tematycznym schematom. Dzięki temu, spędzone przy pełnej partyturze blisko 90 minut nie stoi pod znakiem niecierpliwego wyczekiwania końca.

Od jakiegoś już czasu staram się podchodzić do kolekcjonerskich wydawnictw z wielką rezerwą. Przesadnie wypełnianie wielu krążków prowadzi zazwyczaj tylko do chwilowej satysfakcji z posiadania rarytasu i stopniowego powracania do regularnego, bardziej optymalnego słuchowiska. W przypadku dwupłytowego The Shadow nie mogę powiedzieć, że Intrada dokonała brutalnego skoku na kasę miłośników muzyki filmowej. Prezentacja muzyki Goldsmitha w takiej formie, w jakiej znalazła się ona w filmie jest właściwie jedyną słuszną strategią poznawania uroku tej partytury. Owszem, zbędnym wydaje się zrzut z oryginalnego krążka Aristy doczepiony jakby na siłę, ale rozumiem, że umowa z podmiotem posiadającym prawa do publikacji postawiła wytwórnię niejako pod ścianą. Jest to więc tego typu dodatek, z którego mało kto będzie korzystał. Tym bardziej, że jakość obu nagrań definiowana jest przez ten sam miks i mastering popełniony jeszcze w 1994 roku przez Bruce’a Botonicka. Drobna kosmetyka od strony wydawcy nie wydaje się tu jakkolwiek znacząca.

Znacząca wydaje się natomiast treść ścieżki, która już na samym wstępie stawia przed nami temat przewodni z całym technicznym zapleczem, jakie obowiązywać będzie przez kolejne kwadranse. Słyszana w The Poppy Fields fanfara nie jest typową heroiczną laurką przypiętą do tytułowej postaci. Osobiście postrzegam ją bardziej w kategoriach spoiwa łączącego mistyczną wymowę dzieła z patosem charakterystycznym dla kina superhero. Świadczyć o tym mogą liczne smyczkowe pasaże „ocieplające” odbiór tejże melodii. Ciekawym jest fakt, że mimo względnej monotematyczności (wszak Goldsmith stawia przed nami jeden monument melodyczny z kilkoma pomniejszymi filarami), ścieżka dźwiękowa nie wydaje się jakkolwiek wybrakowana. Jest to po części zasługa olbrzymiego respektu z jakim kompozytor podszedł do wypełniania muzycznej przestrzeni. Bawiąc się w budowanie nastroju ograniczył rolę orkiestry tylko do niezbędnego minimum, pozwalając jej roztaczać hegemonię tylko w najbardziej prominentnych momentach. Świetną wykładnią takiego postępowania jest utwór The Clouded Mind, który przy okazji opowie nam o wszystkich uproszczeniach, jakie zastosował w swojej pracy Goldsmith. Mając bowiem bogate doświadczenia z kinem akcji nie sposób było uniknąć wielu ostentacyjnych porównań, chociażby do trzeciej odsłony Rambo, Pamięci absolutnej czy wspomnianych wyżej Star Treków, którym najbliżej do wyznawanej tu filozofii łączenia elektroniki z orkiestrą.


Czy muzyczna akcja wydaje się przez to wybrakowana? Absolutnie nie! Choć moim zdaniem nie jest ona najmocniejszym elementem tej pracy, a właśnie wspomniana wyżej mistyczna atmosfera, to nie sposób odmówić jej efektywności i technicznego majstersztyku. Początek albumu nie jest wylewny pod tym względem, choć nawet i tutaj napotkamy ładnie zaaranżowane I’ll Be There. Prawdziwy popis umiejętności racjonalizowania wartkiej akcji jest domeną ostatnich dwudziestu minut ścieżki dźwiękowej. Choć zaczynamy niepozornie, bo „zakutym” w rytmiczne sample The Knife, to im dalej posuwamy się w czasie, tym ilustracja staje się bardziej odważna. Najbardziej znaczącymi fragmentami są Fight Like a Man oraz
The Mirrors, które na krążku od Intrady zaprezentowane zostało w dwóch wersjach – filmowej oraz alternatywnej. Chciałbym napisać, że oto utwory, które wdzierają się wielkim przebojem do kart historii muzyki filmowej, ale niestety, rzeczony materiał jest tylko (a może i aż) odzwierciedleniem wszystkiego, co w warsztacie Amerykanina najlepsze. Z takim też przeświadczeniem kończymy przygodę z partyturą w zamykającym film Frontal Lobotomy.



Może się wydawać, że Cień to nieustanne budowanie nastroju, nawarstwiania napięcia i okazjonalne zrywy akcji. Nic bardziej mylnego. W pracy Goldsmitha funkcjonuje również subtelna etnika kojarzona z Khanem oraz przyjemna liryka eksponująca z wielkim pietyzmem wątek miłosny między Lamontem i Margo. Temat słyszany po raz pierwszy w Secrets wpisuje się w szereg analogicznych melodii hurtowo tworzonych w tamtym czasie przez maestro, ale na uwagę zasługuje cała wykonawcza otoczka. I tak na przykład elektronika zgrabne wpleciona w tę ciepłą lirykę wydaje się bardzo udanym eksperymentem. Troszkę bardziej „tradycyjne” w wymowie jest natomiast Do You Believe? Niestety, brodząc w sferze emocjonalnej głównego bohatera nie unikniemy kilku fragmentów wywołujących znużenie nadmiarem underscore’u. Przykładem może tu być What I Know, czy też spowity mrokiem Who Are You?.



Wydanie Intrady wychodzi jednak nieco dalej poza to, co skomponował Goldsmith. Na drugim dysku usłyszeć możemy między innymi dwa jazzowe utwory źródłowe napisane przez Dennisa Dreitha. Zrzut z oryginalnego albumu Aristy dał nam również sposobność do posłuchania dwóch wersji piosenki Original Sin promującej widowisko. Troszkę bardziej zbędne są dwa one-linery umieszczone w ramach bonusu – jeden pochodzący z filmu, a drugi odwołujący się do audycji radiowej na podstawie której wykreowano postać Cienia.



Ścieżka dźwiękowa do Cienia jest jedną z najbardziej niedocenianych prac w dorobku Jerry’ego Goldsmitha, a wszystko za sprawą finansowej i częściowo (przez wielu lansowanej) artystycznej porażki filmowego punktu odniesienia. Zresztą podobny los spotkał oprawę muzyczną do ostatniego Treka w dorobku Goldsmitha – Nemesis. Wiem, że wielu miłośników twórczości Amerykanina oburzy się teraz na to porównanie. No ale gdy weźmiemy pod uwagę zarówno konstrukcję ścieżki dźwiękowej, nastrój, jak i sposób narracji, to okazuje się, że mają one ze sobą więcej wspólnego, aniżeli jakiekolwiek inne partytury w filmografii Jerry’ego.


Najnowsze recenzje

Komentarze