Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Akunin (Villain)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 29-02-2016 r.

Yuichi to młody, osamotniony dwudziestolatek, żyjący wraz z dziadkami w nadmorskiej wiosce. Pewnego dnia zakochuje się w Yoshino, atrakcyjnej agentce ubezpieczeniowej. Po pewnym czasie, zaczyna ona jednak umawiać się z kimś innym, przez co Yuichi czuje się odrzucony. W afekcie zabija kobietę, lecz oskarżenie pada na jej ostatniego partnera. Chłopak wraca do normalnego życia, ale z czasem policja rzuca na niego cień podejrzenia. Yuichi podejmuje desperacką próbę ucieczki wraz z nowo poznaną pracownicą butiku.

Akunin (Villain) to powstały w 2010 roku film Sanga-Il Lee, oparty o identycznie zatytułowaną powieść Shuichiego Yoshidy. Nakręcony w hollywoodzkim stylu obraz, w którym da się wyczuć inspiracje Badlands Terence’a Malicka, spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem widowni. W samej Japonii film zarobił ponad 20 milionów dolarów. Również krytycy nie szczędzili pochwał, na co najlepszym dowodem są liczne nominacje do nagród Japońskiej Akademii Filmowej. Pięć z nich przerodziło się w statuetki – cztery w kategoriach aktorskich i jedna za najlepszą muzykę, która trafiła w ręce Joe Hisaishiego. Była to dla niego już piąta nagroda przyznana przez to gremium.

Japończyk miał przed sobą produkcję nieoczywistą w ilustrowaniu. Z jednej strony jest to thriller, opowieść o zbrodni i karze, okolicznościach w jakich doszło do tragedii etc. Z drugiej strony jest to klasyczny romans, w którym oglądamy bohaterów poszukujących prawdziwego uczucia wbrew przeciwnościom losu. Villain to także film obyczajowy, gdzie za poboczne wątki służą rozterki rodzin ofiary i mordercy, próbujących pogodzić się z dramatycznymi wydarzeniami, na które nie mogli mieć wpływu. Wszystkie te elementy Hisaishi musiał połączyć w swojej ścieżce dźwiękowej.

W pierwszej części filmu nie usłyszymy zbyt wiele muzyki, a poszczególne tematy wprowadzane są bardzo zachowawczo. Stąd też podczas odsłuchu albumu początkowe kompozycje, poza otwierającą, mogą wypaść trochę niemrawo. Ta sama przypadłość tyczy się zresztą chociażby popularnych i cenionych Pożegnań. Jednak podobnie, jak na soundtracku z nagrodzonego Oscarem filmu Yojiro Takity, również i tutaj krążek nabiera rozpędu dopiero od połowy, prowadząc do emocjonalnego finału. Ale takie też było podejście Lee do filmowej ilustracji, który przeznaczył jej więcej miejsca dopiero w drugiej często obrazu. Zrobił to jednak z nawiązką, dając muzyce kilkukrotnie całe sekwencje montażowe, co zresztą Hisaishi doskonale wykorzystał.

Soundtrack rozpoczyna się od ilustracji pochodzącej z napisów początkowych, gdzie usłyszymy bardzo inteligentnie rozpisany temat główny. Charakterystyczny rytm grany na fortepianie oraz pojedyncze pociągnięcia smyczków i harfy, precyzyjnie zwiastują nadchodzące nieszczęścia i próbują się wgryźć w nieprzenikniony umysł pierwszoplanowego bohatera. Motyw ten służy Hisaishiemu za podstawowe oręże w budowaniu suspensu. W tej materii score nie absorbuje niepotrzebnie uwagi widza, pojawiając się tylko w najważniejszych scenach. Podobnie jest z warstwą liryczną, której tematy zazwyczaj są ostrożnie dawkowane. Można odnieść wrażenie, że Japończyk wyczekuje i przygotowuje odbiorców na pełne rozwinięcia swoich idei muzycznych z drugiej części filmu (na krążku są to ostatnie cztery kompozycje). W ten sposób film nie wydaje się być przerysowany ilustracyjnie, a jednak dzięki kilku sekwencjom muzyka jest jednym z elementów, które zapadają w pamięć po obejrzeniu dzieła Lee.

Jeśli chodzi o instrumentarium, to Hisaishi nie rewolucjonizuje tutaj swojego warsztatu. Słyszymy głównie brzmienie sekcji smyczkowej, gitary akustycznej oraz nieodzownego fortepianu, za którego klawiszami siedzi sam kompozytor. Możemy wyróżnić natomiast kilka motywów, przewijających się tu i ówdzie. Jednym z nich jest delikatna i prosta melodia, której poświęcony zostaje utwór Konchin. Ciężko jednak nie uznać jej za mało wyszukany standard, zwłaszcza spoglądając na jakże bogatą twórczość Japończyka. Dużo lepiej wypadają pełne emocji partie smyczków w Saisei. Natomiast charakter recenzowanej ścieżki dźwiękowej znakomicie puentuje świetny utwór Kanata, w którym Hisaishi łączy pełen suspensu temat główny z kolejnym motywem lirycznym, dokładnie tak, jak film Lee konsoliduje ze sobą elementy dramatu i thrillera.

Nie można też zapomnieć o swoistym temacie miłosnym, któremu wypada poświęcić osobny akapit. Co ciekawe, zupełnie odbiega on od jakichkolwiek tendencji melodycznych japońskiego kompozytora, a przecież niektórzy krytycy nierzadko mają mu za złe pewną schematyczność w pisaniu rzewnych motywów. W tym przypadku Hisaishi stara się być jak najmniej „japoński”, a za to dużo bardziej hollywoodzki, co tylko uwydatnia względnie mało azjatycki charakter filmu. Najpierw usłyszymy go w Houkou, gdzie wiodącą rolę odgrywa bardzo czuła i subtelna wiolonczela. Na nim zbudowana jest również piękna, wokalizowana aranżacja, a także śpiewana po angielsku piosenka promująca film, Your Story. Być może to właśnie ten nietuzinkowy charakter rzeczonej melodii pozwolił jej zyskać drugie życie na aulach koncertowych.

Bazując na omawianym materiale, Hisaishi przygotował prawie 12-minutową suitę. Po raz pierwszy wykonał ją na żywo z orkiestrą podczas pamiętnego występu przed polską publicznością w hali Ocynowni ArcelorMittal Poland w maju 2011 roku. Najważniejszą częścią tego utworu był oczywiście jej finał. Mogliśmy wtedy usłyszeć podniosłą wariację Your Story, podczas której oglądaliśmy wykonane przez samego Hisaishiego zdjęcia szkód, jakie wyrządziło trzęsienie ziemi, które miało miejsce kilka miesięcy wcześniej u wschodnich wybrzeży Japonii. Był to bez wątpienia jeden z najważniejszych i najbardziej pamiętnych fragmentów tego wspaniałego, muzycznego spektaklu.

Villain to jedna z tych prac Hisaishiego, która trochę niesłusznie gdzieś przepadła w świadomości większości miłośników filmówki. A muzyka to niebanalna, pełna napięcia i niepokoju, ale jednocześnie liryczna i dramatyczna. Nie jest to oczywiście partytura pisana na przebój, jak chociażby dobrze kojarzone ścieżki dźwiękowe z filmów Kitano i Miyazakiego. Nie usłyszymy tutaj też szerszego aparatu wykonawczego, czy eksperymentów brzmieniowych. Ale czy to przeszkadza? Villain udowadnia przede wszystkim, że Japończyk potrafi wodzić emocjami słuchacza, korzystając także z tych bardziej uniwersalnych i powszechnych środków muzycznego wyrazu.

Najnowsze recenzje

Komentarze