Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Shuki Levy, Haim Saban

Mystérieuses Cités d’or, Les (Tajemnicze Złote Miasta)

(1982/1999)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 14-12-2015 r.

„W szesnastym wieku ze wszystkich stron Europy wyruszają na zachód potężne żaglowce, by podbić nowy świat. Płyną na nich ludzie żądni bogactw, wspaniałych przygód oraz widoku nowych krain. Pragną przebyć niezbadane morza, odkryć nieznane lądy i odnaleźć złoto ukryte na górskim szlaku gdzieś wysoko w Andach. Marzą o tym, aby wyruszyć śladem zachodzącego słońca. Drogą, która wiedzie do El Dorado, chcą poznać Tajemnicze Złote Miasta”.

To właśnie od tego prologu rozpoczynały się wszystkie odcinki kultowego serialu animowanego Tajemnicze Złote Miasta z 1982 roku. Pamiętam, jak dziś, gdy jako mały chłopak wysłuchiwałem tych pamiętnych słów, aby tuż za moment dać się porwać kolejnym przygodom głównych bohaterów mojej ulubionej bajki z dzieciństwa. Gdy zazwyczaj w tym wieku oglądało się najprzeróżniejsze, jakby nie patrzeć, infantylne kreskówki, Tajemnicze Złote Miasta jawiły się jako produkcja nietuzinkowa – poważna, bardzo klimatyczna, poruszającą intrygującą tematykę i w ciekawy sposób odnosząca się do postaci, miejsc i wydarzeń historycznych (ponadto każdy epizod kończył się związanym z nim, krótkim filmem dokumentalnym).

Serial cofa nas do lat 30-tych XVI wieku. Mendoza – nawigator hiszpańskiego statku – oraz jego dwóch pomocników wyruszają wraz z trzynastoletnim Estebanem na poszukiwanie tytułowych miast ze złota. Chłopiec jest posiadaczem talizmanu, który rzekomo potrafi otworzyć bramy El Dorado. Wkrótce dołącza do nich dwójka dzieci – Tao oraz inkaska dziewczyna Zia. Cała drużyna, pomimo konfliktów interesów i charakterów, będzie musiała połączyć siły, aby dotrzeć do upragnionego celu.

Bez cienia wątpliwości, ścieżka dźwiękowa jest jednym z najważniejszych elementów tego serialu. Skomponowali ją Shuki Levy i Haim Saban. To właśnie ci panowie są autorami legendarnych już motywów muzycznych z Inspektora Gadżeta, czy He-Mana i Władców Wszechświata, a także z wielu innych, dobrze kojarzonych bajek z lat 80-tych i 90-tych. Jako że Tajemnicze Złote Miasta to koprodukcja francusko-japońska, najpierw muzykę skomponował pochodzący z Kraju Kwitnącej Wiśni Nobuyoshi Kishibe. Jednak Bernard Deyriès, jeden z dwóch reżyserów serialu, chciał bardziej przygodowej muzyki, po tym, jak usłyszał ścieżkę dźwiękową z Ulissesa 31. W ten sposób Levy i Saban otrzymali angaż przy pracy nad europejską wersją produkcji. Tym samym odstawiono na bok score Kishibe, który ostatecznie ostał się jedynie w wariancie przeznaczonym do dystrybucji w Japonii.

Pierwsze winyle z muzyką z Tajemniczych Złotych Miast doczekały się wydania jeszcze w pierwszej połowie lat 80-tych. Jednak soundtrack na płycie CD ujrzał światło dzienne dopiero w 1999 roku, dzięki wytwórni Animusik. W 2012 roku muzyka Levy’ego i Sabana pojawiła się także na albumie XIII Bis Records, lecz już w bardziej okrojonej formie. Z tej racji, na warsztat weźmiemy krążek Animusic. Zostało na nim zawarte 29 utworów, przy czym nie jest to całość materiału skomponowanego przez muzyków. Niemniej jednak dokonano całkiem niezłej selekcji, choć sam album od strony wydawniczej nie należy do idealnych. Przede wszystkim, zwłaszcza w drugiej połowie albumu, pojawiają się względnie krótkie utwory, a część z nich cechuje nieco słabsza jakość dźwięku w porównaniu z innymi, zaprezentowanymi na płycie ścieżkami. Należałoby także napomknąć o obecności – choć szczątkowej -pojedynczych sfx-ów. Przedźmy jednak do meritum.

Omawianie muzyki należałoby oczywiście zacząć od tytułowej piosenki z czołówki, która oparta jest na niezwykle chwytliwej melodii. Do tego stopnia świetnie oddaje ona klimat Indian i Andów, że ktoś mógłby ją uznać wręcz za cytat z tamtejszej muzyki ludowej. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to opus magnum duetu Levy-Saban oraz jedna z najlepszych muzycznych introdukcji z seriali animowanych powstałych w tamtych czasach. Na uwagę zasługują także orkiestracje obejmujące etniczne instrumenty perkusyjne oraz dęte drewniane (nasuwające na myśl, nieprzypadkowo, Amerykę Południową), a także świetny, dziecięcy chór. Choć sama produkcja adresowana jest, bądź co bądź, także do młodszej widowni, kompozycja ta nie jest w żaden sposób infantylna, w czym przypomina mi równie klasową piosenkę Vladimira Cosmy z Shagmy.

Jak wspomniałem wcześniej, Japończycy przygotowali na rodzimy rynek swoją własną muzykę, w tym piosenkę otwierającą. Najgorsze w tym jest to, że decydenci z Kraju Kwitnącej Wiśni postanowili uniknąć jakichkolwiek odniesień do muzyki indiańskiej. Rezultatem tego ostatecznie powstały song pasowałby zapewne do wielu innych bajek, czego już zdecydowanie nie można powiedzieć o analogicznym utworze Levy’ego i Sabana. Podobnież niezbyt wiele dobrego da się napisać o reszcie muzyki skomponowanej przez Kishibe. Zdecydowanie brakuje jej sygnatur charakterystycznych dla folkloru Ameryki Południowej, o ciekawych melodiach już nie wspominając. Opuścmy jednak Japonię i wrócmy do Europy.

Choć piosenka z czołówki jest jedynym utworem śpiewanym, którego można usłyszeć podczas obcowania z serialem, Amerykanie żydowskiego pochodzenia napisali jeszcze dwa inne tego rodzaju utwory, które w końcowym rozrachunku trafiły jedynie na soundtrack. Pierwszy z nich, La Theme die Zia, to oczywiście wokalny motyw głównej, dziewczęcej postaci. Poza świetną melodyką, znów należałoby podkreślić aranżację, która, tak samo, jak główna piosenka, wykorzystuje etniczne instrumentarium. Zia jest bowiem Inką, córką jednego z ichniejszych wodzów, zatem takowy ruch ze strony kompozytorów nie powinien nikogo dziwić. Druga kompozycja, La Theme de Tao, w humorystyczny sposób odnosi się do Tao, małego omnibusa pochodzącego z nieznanego Królestwa Heya. Chłopak otrzymał także jeszcze inny temat, tym razem instrumentalny, lecz utrzymany w podobnym, sympatycznym tonie.

A co z głównym protagonistą, Estebanem, tzw. „dzieckiem słońca”? Również i on otrzymał swój temat, choć już nie w wersji piosenkowej. Zwiewne, dynamiczne, wzbogacone wokalami La theme The Esteban to wprost idealnie odzwierciedlenie nieco fajtłapowatego, ale za to dzielnego trzynastolatka. Motyw ten zostaje kilkukrotnie powtórzony, lecz na uwagę zasługuje zwłaszcza heroiczna aranżacja w L’Aventure de Esteban. Energia wprost kipi z tej kompozycji, a świetne, syntezatorowe imitacje sekcji dętej blaszanej potrafią zaimponować.

Poza piosenkami, większość ścieżki dźwiękowej oparta jest na syntezatorach (tu i ówdzie pojawiają się jeszcze etniczne instrumenty). Jak one wypadają, zwłaszcza patrząc z perspektywy czasu? Na pewno mamy tutaj takie utwory, jak chociażby wspomniane w poprzednim akapicie L’Aventure de Esteban, które bardzo dobrze przetrwało próbę czasu. Niestety są tutaj i takie ścieżki, które trącą już z lekka myszką, przez co odbiorcy lubujący się we współczesnych ścieżkach dźwiękowych mogą mieć pewien problem z tą płytą (jedynym prawie w całości instrumentalnym utworem jest żywiołowe Les Incas, nawiązujące oczywiście do andyjskiego folkloru). Na szczęście wiele z tych już nieco przestarzałych brzmieniowo kompozycji wciąż potrafi zauroczyć melodyką i bogactwem elektronicznych tekstur. Paradoksalnie, to właśnie w tych syntezatorach tkwi cała siła tej muzyki. Nie mam wątpliwości, że używając samego brzmienia orkiestry nie udałoby się osiągnąć tych świetnych, muzycznych barw. Bo jak tu nie zachwycać się tak pięknymi i magicznymi utworami, jak Le Vol du Condor, czy En Navigant, które także podczas seansu robią ogromne, żeby nie powiedzieć kapitalne, wrażenie.

Oczywiście nie zawsze muzyka jest melodyjna. Levy i Saban idą czasem w stronę bardziej dysonujących brzmień, pełniących zazwyczaj rolę underscore’u w szeroko pojętych scenach zagrożenia. Przykładami są dajmy na to Le Bequelier, czy Le Tempete, w którym usłyszymy motyw niemalże zaczerpnięty z rok młodszej partytury Levy’ego skomponowanej do niszowego horroru Dawn of The Mummy. Jednak jeśli chodzi o tego rodzaju kompozycje, bez chwili namysłu moim faworytem jest cudne w swojej posępności i hipnotyzujące Le Secret Passage. Mi, jako małemu widzowi, utwór ten zapadł w pamięć na lata.

Choć Tajemnicze Złote Miasta bronią się świetną fabułą i ciekawym rysem historycznym, to jednak wyprawa w poszukiwaniu El Dorado bez ścieżki dźwiękowej Levy’ego i Sabana nie byłaby tym samym. To muzyką hołdująca południowoamerykańskiemu folklorowi oraz klasyce muzyki elektronicznej, do tego napisana z melodycznym zacięciem i aranżacyjną pomysłowością. W dodatku kompozytorzy wspięli się praktycznie na szczyt ilustracyjnych możliwości. Ich score nie tyle idealnie oddaje wspaniały klimat serialu, co w zasadzie odgrywa fundamentalną rolę w jego tworzeniu. Właśnie dlatego od lat wracam do tej muzyki.

Najnowsze recenzje

Komentarze