Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Killing Room, the (Pokój śmierci)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 01-09-2015 r.

Jonathan Liebesman nie należy do filmowców, którzy przywiązują zbyt dużą wagę do opowiadanych w filmie historii. Są przecież bardziej „chwytliwe” elementy, jak mocne, zaskakujące sceny, gęsto ścielący się trup i dynamiczny montaż. Do tego jeszcze głośna muzyka i oto komercyjny sukces gwarantowany. Ten model pracy sprawdził się w przypadku Gdy zapada zmrok, Gniewu Tytanów i Wojowniczych żółwi ninja. Liebesman ma jednak w swojej filmografii jeden tytuł, który wymyka się chałturniczej renomie tego twórcy – Pokój śmierci (The Killing Room).



Fabuła bazuje na kontrowersyjnym programie MKULTRA prowadzonym przez CIA pół wieku temu w Stanach Zjednoczonych. Polegał on na próbie przejęcia kontroli nad psychiką obiektu badawczego poprzez różnego rodzaju stymulacje. Liebesman wykorzystał ten wątek przenosząc go na grunt jakże modnej ostatnio kwestii terroryzmu. Mamy więc czwórkę przypadkowych osób, które zgłaszając się dobrowolnie na eksperyment badawczy, zostają zamknięte w pokoju i poddane procesowi selekcji. O formie i następstwach tej selekcji nie mają oczywiście pojęcia. I w miarę kolejnych wydarzeń reżyserowanych przez doktora Philipsa, ukazywane są nam stopniowe zmiany zachodzące w psychice bohaterów. Brzmi ciekawie? I zapewne by tak wyglądało, gdyby tylko reżyser więcej czasu spędził na pracy z aktorami. Czasami bowiem odnosiłem wrażenie, że nie do końca wiedzą, co powinni robić.



Większych problemów ze zrozumieniem konwencji filmu nie miał natomiast Brian Tyler powracający do współpracy z Liebesmanem. Ich poprzedni wspólny projekt, Gdy zapada zmrok, nie należał do najbardziej udanych od strony filmowej, aczkolwiek kompozytor popisał się tam całkiem dobrym warsztatem muzycznym. O efektach tego wysiłku przeczytać możecie w mojej recenzji albumu soundtrckowego. Sześć lat, jakie minęły od tego czasu utwierdziły pozycję Tylera w branży. Przy okazji przypięły do niego łatkę wichrzyciela przemawiającego we wszystkich filmach akcji i thrillerach mniej więcej tym samym językiem – symfoniczno-elektronicznym „pumpinem”. Mylił się jednak ten kto sądził, że w tak dusznym i małym projekcie Tyler będzie próbował wytoczyć najcięższe działa. Ot rozczarowanie, ale jakże przyjemne!



Tak ambitnie skonstruowanych partytur, jak Pokój śmierci niewiele znajdziemy w filmografii Tylera. Jest to tym bardziej zaskakujące, gdyż właśnie w roku 2009 Amerykanin przeżywał swoistego rodzaju kryzys twórczy, oddając w nasze ręce być może najgorsze kompozycje w swoim bogatym dorobku. Receptą na sukces okazało się pójście w bardziej kompleksową pod względem struktury, ale zanurzoną w minimalistycznych formach wyrazu muzykę. Tyler oparł bowiem swoją partyturę tylko i wyłącznie na instrumentach strunowych, a więc na smyczkach i okazjonalnych solówkach gitarowo-wiolonczelowo-harfowych (kompozytor sam sobie był wiolonczelowym solistą). To skądinąd „nienaturalne” dla Tylera środowisko muzyczne zostało przez niego bardzo zgrabnie wykorzystane. Niesamowite jak umiejętnie zapełnił on przestrzeń atmosferycznymi, ocierającymi się o ambient strukturami i fantazyjnymi aranżami z szerokim wachlarzem podejmowanych artykulacji. I właśnie takie podejście do ilustracji okazało się w samym filmie jak najbardziej trafne. Duszny mroczny klimat, którego motorem napędzającym jest klaustrofobiczna przestrzeń i strach rodzący się w głowach głównych bohaterów… To wszystko zyskuje tutaj dodatkowy atut. Tym atutem jest niepokojąca, często pogłębiająca poczucie strachu muzyka. Nie stroniąca od dysonansów, suspensowych fragmentów czy też dynamicznych zwrotów. Pod wieloma względami może to przypominać Kulę Elliota Goldenthala lub też eksperymenty, jakie przed kilkunastoma laty podejmował Don Davis podczas pisania ścieżki dźwiękowej do pierwszego Matriksa. Szczególnie wyraźnie da się to odczuć w stale repetowanych frazach wywołujących poczucie oderwania od otaczającej nas rzeczywistości. Lekko fałszujące, wznoszące się i opadające smyczki ze snującym się chórem przywodzącym na myśl słynne Lux Aeterna Ligetiego – w tych właśnie prostych, ale jakże sugestywnych zabiegach tkwi moc partytury Briana Tylera. Partytury, która jak sam jej autor przyznaje, leży u podstaw fascynacji twórczością nie tyle filmową, co koncertową estońskiego kompozytora, Avro Parta.


Z racji, że film Liebesmana był produktem niszowym, celującym od razu w rynek DVD, kwestia wydania ścieżki dźwiękowej nie spędzała snu z powiek producentom. Jednakże dzięki staraniom samego kompozytora i zarządzającego wytwórnią Varese Sarabande, Roberta Townsona, udało się wypuścić limitowany do tysiąca egzemplarzy album soundtrackowy. Na krążku znalazło się blisko 70 minut materiału, który nie będzie łatwym kąskiem dla miłośników pompatycznej akcji w wykonaniu Briana Tylera. The Killing Room w niczym nie przypomina wielu atrakcyjnych słuchowisk do jakich przyzwyczaił nas ten kompozytor. To zestaw muzyczny wymagający dużej atencji, ale przede wszystkim otwartości umysłu na nieszablonowe rozwiązania ilustracyjne. Czy jest to zatem wystarczający powód, by darować sobie przygodę z soundtrackiem już w przedbiegach? Na to pytanie każdy będzie musiał sobie odpowiedzieć indywidualnie.



Ja żałuję tylko jednego. Mianowicie tego, że nie udało mi się zakupić tego krążka w momencie, gdy pojawił się on na rynku. Wersja elektroniczna jest bowiem „katowana” przeze mnie częściej, aniżeli inne flagowe partytury Tylera. Mimo długiego czasu prezentacji i zaprzeczania dotychczas praktykowanej optymalizacji w układzie albumu, ścieżka dźwiękowa nie wydaje się nudna. Okrutnie depresyjna i monotonna w epatowaniu tym nastrojem, a i owszem. I to właśnie w jednokierunkowości przekazu tkwi całe piękno i przekleństwo tej partytury. Wchodząc w nią dosyć dynamicznie brzmiącym Begin tak na dobrą sprawę rzucamy się na głęboką wodę, gdzie naszą uwagę rozrywać będą zarówno wymyślne orkiestralne zabiegi, jak i surowa, ascetyczna wręcz tektura. Tak uboga, że nawet dźwięk skrzypiącego pod wykonawcą krzesła może się okazać przesadną wylewnością.



Mam świadomość, że nie każdy słuchacz z równie dużym zapałem chłonął będzie duszną atmosferę tej kompozycji. Dlatego też warto zaznaczyć, że obok tego stricte funkcjonalnego grania i awangardy wykonawczej mamy też do czynienia z czymś takim, jak tematyka. Zupełnie jak każdy inny element tej oprawy muzycznej jest ona bardzo zachowawcza, aczkolwiek bardzo aktywna, bo kojarzona z dramatycznymi losami głównych bohaterów. Jej szczątkowy zarys poznajemy w utworze otwierającym krążek, ale najciekawiej zaprezentowana została w dziesięciominutowym Adagio Spiritoso – bodaj najbardziej melodyjnym fragmencie partytury. Smutną w wymowie lirykę ładnie podkreślają tutaj wiolonczelowe solówki, które pojawiają się jeszcze w utworach Propaganda oraz Disinformation. Warto zwrócić uwagę na ten ostatni, gdzie za pomocą rytmicznych smyczkowych szarpnięć kompozytor odmierza bohaterom czas, jaki im pozostał do udzielenia poprawnej odpowiedzi. Taka gra muzycznych skojarzeń pojawia się zresztą dosyć często. Przytoczę choćby wspomniane wyżej wznoszące się i opadające smyczki. Powtarzane cyklicznie potrafią wzbudzić przekonanie jakoby ludzie zamknięci w pokoju śmierci odchodzili od zmysłów.



Kulminacją tych psychologicznych zmagań jest sześciominutowe End ocierające się o wszystkie zaprezentowane wcześniej pomysły. Dotrwanie do tego momentu może być trudne, ale jak już wspomniałem wyżej, zabawa formą wykonania i mistrzowsko budowany klimat będą wystarczającą rekompensatą ubogiej melodycznie treści. Sporą wartość dodaną stanowi tu nagranie dokonane bez podziałów na sekcje i przy udziale świetnych praskich filharmoników. Zapewne decyzja przeniesienia sesji do Europy podyktowana była względami finansowymi, ale w dalszej perspektywie wyszło to całemu projektowi tylko na dobre. Jeżeli więc jesteś miłośnikiem takich mrocznych, dusznych opraw, to z pewnością nawiążesz z tym krążkiem pewną nić sympatii. W przeciwnym razie poszukaj w twórczości Tylera bardziej inwazyjnych soundtracków.

Najnowsze recenzje

Komentarze